Jakie były rozstrzygnięcia ćwierćfinałów Ligi Mistrzów, wszyscy widzieliśmy. Nieważne czy kibicowaliśmy komuś, czy też byliśmy bezstronni, nie mogliśmy nie odczuć wielkich emocji.
Kanapę, kufel z logiem UEFA Champions League i popcorn w misce postanowiłem zamienić na fotel w ósmym rzędzie, piwo w plastikowym kubku, a prażona kukurydza pozostała, ale zakupiona kilkakrotnie drożej. Nic nie traci na aktualności dowcip o włamaniu do kina, gdy sprawcy dokonali rabunku popcornu, nachosów i coca-coli, a straty oszacowano na… tysiąc złotych.
W pewnym multipleksie postanowiłem dwa dni z rzędu obejrzeć rewanże Realu Madryt na Wolfsburgu oraz Atletico Madryt na Barcelonie. Jak wiemy, obaj gospodarze ze stolicy Hiszpanii dokonali srogiej zemsty za spotkania sprzed tygodnia. Najpierw na Santiago Bernabeu Cristiano Ronaldo postanowił zadać kłam tezie, że strzela gole tylko z rzutów karnych i w mało ważnych meczach, a Diego Benaglio – solidny bramkarz „Wilków” musiał skapitulować aż trzy razy. Z kolei Katalończykom, którzy celowali w „potrójną koronę”, dwukrotnie cios zadawał Antoine Griezmann, który dobitnie pokazał, iż należy klasyfikować go wśród najlepszych zawodników na świecie. Czyste konto zachował słoweński golkiper Atletico Jan Oblak, który udowodnił, że pod zbliżoną do naszej szerokością geograficzną nietrudno znaleźć fachowców strzegących dostępu do bramki.
Niejedni widzowie traktowali salę kinową niczym stadion, sugerując, że wykrzykiwanie wielu „kurew” i „chujów” ma największą szansę na ukazanie swoich racji. „Sędzia kalosz”, delikatniejsza wersja ukazania niechęci, również był nadużywany, jednak pomimo niektórych zachowań muszę przyznać, że oglądanie Ligi Mistrzów zarówno na wielkim ekranie, jak i pośród kibiców danej drużyny (obecny skład Atletico na razie ma zbyt krótką tradycję wygrywania, żeby zyskać wielu sezonowców) ma sens. Jest to na pewno fajniejsze od siedzenia w czterech ścianach, ze ściszonym telewizorem zamiast… również siedzenia, ale w trochę większym pokoju, jednak z żywo reagującą widownią.
O ile we wtorek słabość Wolfsburga sprawiła, że byłem za tym, aby awansował Real, o tyle w środę nie mogłem znów nie stać po stronie ekipy z Madrytu, tym razem Atletico. Często hołduję zasadzie „być za słabszymi”, co pasowałoby również do niemieckiego zespołu, tyle że poziom „Wilków” tak mnie zniesmaczył, że uznałem ewentualne odpadnięcie Królewskich za cios dla całej Ligi Mistrzów. Za to w środę tak dobitnie można było wśród widowni odczuć przewagę agresywnego kibicowania drużynie z Barcelony, że aż czasami po złości cieszyłem się, jak sędzia krzywdził Katalończyków bądź szczęście uśmiechało się do Atletico. To zaprzeczało hołdowanej przeze mnie zasadzie bezstronności i niekibicowania nikomu poza reprezentacją Polski, ale jednak wysłuchując wypowiadanych różnych głupot poszczególnych kibiców, którzy pod wpływem emocji zmieniali się nie do poznania, nie sposób było nie życzyć złośliwości losu w celu odbycia lekcji piłkarskiej pokory dla niektórych osobników.
To tylko… i aż piłka