Jedni wymyślają postanowienia noworoczne, inni dojadą świąteczne resztki, kolejni odsypiają sylwestrowe szaleństwa. Piłkarska część Półwyspu Iberyjskiego jednak nie śpi i działa na pełnych, a nawet zwiększonych obrotach. Wyścig o mistrzostwo Hiszpanii trwa, a zespoły często wchodzą w ostre wiraże. Czy drużyna Valencii powstrzyma pędzący pojazd z Madrytu?
Estadio Mestalla przyjął piłkarzy dość ciepło. Valencia CF nie wygrała w żadnym z ostatnich sześciu meczów, chciała udowodnić Realowi, że mimo 11. miejsca w tabeli wciąż liczy się w walce z najlepszymi.
To Real od pierwszych minut utrzymywał się przy piłce i to właśnie goście byli zdeterminowani, by objąć prowadzenie i wykorzystać potknięcie FC Barcelony (bezbramkowy remis z Espanyolem). Początek wskazywał na przewagę Królewskich. Wystarczyło im siedemnaście minut, aby strzelić pierwszą bramkę.
Nieszablonowe zagrania i akcja pod bramką Valencii wyprowadziła gości na prowadzenie. Piłka wiła się jak serpentyna, lecz nie między sufitem a drugim końcem sali, a pomiędzy nogami przyjezdnych piłkarzy. Benzema – Bale – Ronaldo – Benzema. Właśnie taka konfiguracja i cztery podania rozpracowały defensywę gospodarzy. Gareth Bale finezyjnie zagrał piętą do Cristiano Ronaldo. Portugalczyk podał do Karima Benzemy tort w postaci asysty. Francuzowi nie pozostało nic innego niż zdmuchnięcie świeczek i wpakowanie piłki do siatki.
Gospodarze poruszali się po kruchej tafli lodu, stracona bramka na początku mogła pogrzebać ich pozycję w tym meczu. Piłkarze Valencii nie poddawali się jednak i dążyli do wyrównania, by nie zanurzyć się chociażby na chwilę pod lodowatą wodą skuteczności Realu.
Czterdziesta piąta minuta to zbawienny moment pierwszej połowie dla Nietoperzy. Pepe, rzecz jasna – bywa lekkomyślny. Andre Gomes mknął z piłką w polu karnym. Obrońca z Madrytu, którego łysina lśni jak sylwestrowe cekiny, podciął bez pardonu swojego rywala. Sędzia podyktował jedenastkę dla gospodarzy!
Dani Parejo ustawił piłkę na wapnie. Skupienie. Spojrzenia. Keylor Navas obserwuje piłkę. Kibice pełni nadziei. Jest ich dwoje. Parejo i Navas. Areną walki jest pole karne. Dwaj gladiatorzy chwili, skupieni, lekko zestresowani, niczym małe dziewczynki sypiące po raz pierwszy w swoim życiu kwiatki podczas bożocielnej procesji. Tutaj nie liczy się siła mięśni, a psychika. Parejo podbiega do piłki, z dokładnie ustawionym celownikiem i trafia pewnie. Valencia wyrównała, strzelając bramkę do szatni. Możemy być pewni, że pierwsza połowa spełniła wymagania każdego kibica.
Emocje wzrastały z każdą sekundą. Real atakował, Valencia również nie składała broni. Wynik cały czas był otwarty, a piłkarze głodni bramek jak lwy na afrykańskiej sawannie. Tego poziomu piłkarskiego naładowania nie wytrzymał Mateo Kovacić. Brak doświadczenia wziął górę, a Chorwat wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Brutalnie sfaulował rywala w środku pola. To przewinienie było mniej więcej tak nierozsądne jak nawadnianie roślin gdzieś daleko, w amazońskiej dżungli, podczas pory deszczowej. Głupi faul mógł poważnie zaszkodzić całej drużynie Realu.
W 82. minucie kibice gości mogli na chwilkę odetchnąć, by doświadczyć prawdziwej radości. Królewscy pokazali, że nawet grając w dziesiątkę, są niezwykle silnym zespołem. Toni Kroos, geniusz dokładnego podania, dośrodkował perfekcyjnie wprost na głowę wyskakującej w powietrze postaci przypominającej samuraja. To oczywiście Gareth Bale, który zaskoczył bramkarza Valencii precyzyjnym uderzeniem.
Jeśli kibice Realu czuli się szczęśliwie, to fanatycy Nietoperzy minutę później wpadli w ekstazę przypominającą konsumenta spożywającego kotleta de volaille w momencie, gdy gęstą ścieżką wypływa z niego upragnione masło. Gospodarze szybko odpowiedzieli na bramkę Królewskich. Parejo popisał się cudowną wrzutką, jeszcze dokładniejszą od tej Kroosa sprzed chwili. Miękkie zagranie Hiszpania pozwoliło na wyrównanie stanu meczu przez Blanquinegros. De Paul zgrał piłkę głową, a dzieło zwieńczył Paco Alcacera, nie dając żadnych złudzeń Keylorowi Navasowi.
Los Blancos byli zdumieni. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Czerwona kartka dla Kovacicia mogła znacznie osłabić zespół. Drużyna jednak stawiła czoła wyzwaniu, Valencia także nie pozostała im dłużna. Mecz zakończył się remisem 2:2. Spotkanie obfitowało w wiele dobrych akcji, a piłkarze pokazali piłkę na najwyższym poziomie. Emocjom nie było końca. Miejmy nadzieję, że jakie początki taki cały rok i życzmy sobie, aby każde spotkanie było tak interesujące.