Niestety, przyszedł czas i na gospodarzy. Biało-czerwoni zanotowali pierwszą porażkę w turnieju, ulegając znakomitej II linii Norwegów. Wcześniej, pokaz jednego aktora. Thierry Omeyer w akcji!
Początek meczu należał do biało-czerwonych. Niesieni dopingiem oraz wcześniejszymi wynikami po pierwszych dziesięciu minutach prowadzili 5:2. Polakom wychodziło niemal wszystko. Każda akcja pod bramką rywala kończyła się trafieniem, Norwedzy zaś przeżywali potworne katusze, mając piłkę w rękach. Nic nie zapowiadało realizacji tak nieoczekiwanego i przykrego dla nas scenariusza. Wszystko odmieniła pierwsza gra w przewadze naszego zespołu. Biało-czerwoni nie potrafili skorzystać z okazji, co zemściło się bardzo szybko. Kilka kontr i po kwadransie ujrzeliśmy remis, trzy minuty później prowadzili już rywale (8:9). Norwedzy po wyjściu na prowadzenie grali do pewnej piłki, nie dając szans na przechwyt. Fenomenalnie spisywali się zwłaszcza rozgrywający, którzy tylko w pierwszej połowie zdobyli 11 z 16 bramek dla swojej drużyny. Głównym egzekutorem okazał się Espen Lie Hansen. Nie przeszkadzali w tym polscy bramkarze, którzy w ciągu pierwszej połowy odbili ledwie dwie piłki. Po ciężkich dla obu “siódemek” trzydziestu minutach tablica wskazywała minimalną przewagę Skandynawów (15:16), choć ci potrafili wypracować już 3 bramki różnicy.
Druga odsłona spotkania nie przyniosła metamorfozy. Konsekwentni i niestrudzeni Norwedzy byli wręcz konserwatywni w swoich poczynaniach. Szybki środek, długa akcja, pewny gol. Schemat opracowany do perfekcji. Mijały minuty i nic się nie zmieniało. Goście trzymali Polaków na dystans, utrzymując 2/3 bramki przewagi. Biało-czerwoni rzucali się i szarpali, ale nie potrafili przełamać rywali. Obraz gry pozostawał niezmienny. W 55. minucie przewaga Norwegii wynosiła trzy trafienia (27:24), zarówno kibice, jak i zawodnicy byli w głębokim osłupieniu. Widmo porażki stawało się coraz bardziej realne. Bombardować skandynawską bramkę próbowali jedynie Michał Jurecki i Karol Bielecki, którzy w duecie zdobyli 19 bramek. Ich poczynania zdały się jednak na nic. Nieugięci wikingowie podbili Tauron Arenę. 28:30 to finalny wynik spotkania. Może nie nokaut, ale ciężki szok.
Polska – Norwegia 28:30 (15:16)
Polska: Szmal, Wyszomirski – Lijewski 2, Krajewski, Bielecki 10 (4/6), Wiśniewski, Jurecki 9 (0/1), Konitz, Grabarczyk, Gliński, Syprzak 2, Daszek 2, Gębala, Łucak, Szyba 3, Chrapkowski
Karne: 4/6
Kary: 8 min
Norwegia: Christensen, Erevik – Sagosen 4, Kristensen, Hykkerud, Myrhol 1, Overby, Mamelund, Tonnesen 6 (1/1), Jondal 5 (1/2), Bjornsen 4 (0/1), Lindboe, Gullerud, O’Sullivan 1, Reinkind 1, Lie Hansen 8
Karne: 2/4
Kary: 10 min
Norwegowie po ostatnim gwizdku wpadli w euforię (co widać na zdjęciu tytułowym). W podobnym tonie wypowiadał się trener rywali, Christian Berge.
To był trudny i fizyczny mecz. Mieliśmy dobrą taktykę na to spotkanie i cieszę się, że funkcjonowała przez pełne sześćdziesiąt minut. Wierzyliśmy w zwycięstwo, wiara była podstawą naszej taktyki. I udało się. Zagraliśmy fantastyczny mecz. Jestem dumny z mojego zespołu – powiedział szkoleniowiec.
Opiekun naszych wczorajszych rywali ma pełną rację. Skandynawowie pokonali nas żelazną taktyką oraz młodzieńczym kunsztem Sandera Sagosena. Berge, były środkowy rozgrywający, znakomicie rozpisał przed meczem grę biało-czerwonych. Jego następca, ledwie 20-letni Sagosen, fenomenalnie poprowadził swoją drużynę. Duet ten zaprowadził Norwegów aż do zwycięstwa.
Norwegia staje się “czarnym koniem” rozgrywek. W turnieju uległa jedynie Islandii na inaugurację zmagań. Od tego czasu jest niepokonana, a dzięki niepowodzeniu Islandii (odpadła w fazie grupowej) współlideruje obecnie grupie M1 z kompletem punktów, będąc o krok od półfinału. Jutro czeka ich starcie z niemającą już żadnych szans Macedonią, 2 punkty Norwegii zapisać można więc niemal od razu. Wówczas nawet w wypadku planowanej porażki z Francją szanse na awans będą bardzo duże, liczyć się będzie bowiem bilans bramkowy. Czy półfinał to nie za wysokie progi dla niedoświadczonej ekipy? Warto poświęcić chwilę, by zastanowić się, czym kopciuszek polskiego turnieju zdołał zawojować aż tak daleko.
Po pierwsze i ostatnie taktyka. Strategia gry Norwegii nie jest jednak aż tak skomplikowana. Po stracie bramki zawsze dąży do gry “szybkim środkiem”. Pierwsze podanie do bocznego rozegrania, dalej z automatu na skrzydło. Skrzydłowy podejmuje decyzję o rzucie bądź zwalnia akcję. W wypadku ataku pozycyjnego Norwegowie grają do pewnego rzutu z dystansu. Tu olbrzymią rolę odgrywa Sagosen. 20-latek jest w czołówce najlepszych asystentów imprezy, nierzadko wpisuje się również na listę strzelców. Głównym zadaniem gracza Aalborgu jest jednak wypracowanie pozycji dla kolegów z rozegrania. Wczoraj katem okazał się Espen Lie Hansen z lewej połówki. Z prawej słabiej spisał się Reinkind, ale rewelacyjnie zastąpił go Tonnesen. Po rzutach z II linii zdobyli wraz z O’Sullivanem 20 z 30 bramek dla całej reprezentacji. Jedną rzucił z koła Myrhol, pozostałe 9 dodali skrzydłowi (Bjornsen oraz Jondal). Po szybkich wznowieniach właśnie lub z karnych.
W obronie kluczową rolę odgrywa Mamelund z THW Kiel, trzymając całą formację w ryzach. Jednak to właśnie obrona wraz z przeciętnymi bramkarzami jest słabszą stroną skandynawskiej ekipy. Kolejni rywale powinni za wszelką cenę powstrzymać szybki atak i skupić się na skrupulatnym punktowaniu Norwegów w ataku. No i ten Sagosen… na młodość nie zawsze da się jednak znaleźć sposób. Jeżeli Norwedzy zdołają powalczyć o medale, chłopak już za chwilę wyląduje w topowym europejskim zespole!
Napiszcie, że zagraliśmy jak panienki. To, co odpier… to masakra – rzucił do zgromadzonych dziennikarzy, Michał Jurecki.
Nie będziemy znęcać się nad biało-czerwonymi. Bo i powodów za bardzo nie ma. Polacy wcale nie zagrali tak źle, jak niektórym mogłoby się wydawać. Znów, 65% w ataku. Wynik ten staje się powoli tradycją w naszym wykonaniu. 10 strat to mniej niż z Francją czy Macedonią. 13 asyst pokazuje, że graliśmy zespołowo. W ataku nie ma na co narzekać, 28 zdobytych bramek również zdaje się mówić samo za siebie.
Niekorzystny wynik spada głównie na obronę, a w szczególności na bramkarzy. 2 obrony w pierwszej połowie, 5 w całym spotkaniu. Co gorsza, tylko jeden odbity rzut oddany z II linii. 14% Szmala, 14% Wyszomirskiego. Tego meczu nie mieliśmy prawa wygrać. Nie możemy odmówić zaangażowania i serca, ale zabrakło kilku odbitych piłek, porywających obron. Mówi się, że wynik zespołu w 50% zależy od postawy bramkarzy. Wczoraj graliśmy bez jednej ręki…
Porażką niesamowicie skomplikowaliśmy sobie drogę do półfinału. Teraz nie ma już miejsca na wpadkę. Obligatoryjnie potrzebne są dwa zwycięstwa (jutro Białoruś, potem Chorwacja). Co więcej, powinny być one wysokie. W ostatecznym rozrachunku z Norwegią i Francją mierzyć możemy się bilansem bramek. Oby polscy szczypiorniści szybko zapomnieli o wczorajszym niepowodzeniu i już w starciu z Białorusią pokazali pełnię możliwości. Porażka może obudzić potwora, tak jak my wskrzesiliśmy Francję…
***
Polsko-norweską batalię poprzedził prawdziwy szlagier. Wciąż podrażnieni Francuzi zmierzyli się w nim z Chorwatami w meczu o przetrwanie. Porażka przekreślała szanse jednej z ekip na awans do półfinału. Zapowiadał się więc fascynujący mecz, jednak czekał nas prawdziwy wręcz pogrom.
Pierwsze dziesięć minut upłynęło pod znakiem zespołowej gry Chorwatów. Bramki zdobywała cała drużyna ze wszystkich pozycji. Grająca różnorodny handball Hrvatska dotrzymywała kroku rozpędzającym się trójkolorowym, a wynik oscylował wokół remisu. Sytuacja zmieniła się dopiero w okolicach dwudziestej minuty, gdy Francuzi zaczęli budować przewagę. Bramkę zamurował Thierry Omeyer, trójkolorowi regularnie i bezproblemowo trafiali w ataku. Z drugiej strony niemoc i kompletna bezradność. Nawet Domagoj Duvnjak nie był w stanie poderwać swojej reprezentacji. Na dodatek chorwaccy bramkarze w pierwszej połowie odbili… jedną piłkę, Omeyer zaś 38% rzutów oddanych w jego stronę, efektem czego już do przerwy mecz był niemal rozstrzygnięty (16:10).
Po wyjściu z szatni Francja nie myślała zwalniać tempa. W 37. minucie z wyniku 10:9 z czasów pierwszej połowy zrobiło się 22:11. Bilans tego okresu: 12:2. Istna masakracja, nawiązując do kultowego komentarza. Od tego momentu mecz wyraźnie zwolnił. Trójkolorowi grali oszczędnie, a Chorwaci zaprezentowali drugi garnitur swego składu. Obie drużyny czekały z utęsknieniem na ostatni gwizdek. Jedynie Omeyer wciąż cieszył się grą. “Titi” dobił do 40% skuteczności w bramce. I jak tu się nie dziwić, że Francuzi zdemolowali Hrvatską… Claude Onesta mimo bezpiecznego wyniku długo zwlekał z wprowadzeniem rezerwowych. Nyokas czy Remili dostali ledwie niecałe dziesięć minut. Na zakończenie po raz kolejny geniuszem popisał się Omeyer. Rzut przez całe boisko mimo skaczących obrońców, odbicie piłki od dwóch słupków i bramka? Żaden problem. 32:24 to finalny wynik spotkania. MVP? Wybór wydaje się być prozaicznie oczywisty.
***
Wczorajsze spotkania były 2. dniem meczowym grupy M1. Wcześniej bowiem (w czwartek) starcia II fazy zainaugurowały potyczki Francji z Białorusią oraz Chorwacji z Macedonią. Oba spotkania zakończyły się bardzo wysokimi zwycięstwami faworytów. Trójkolorowi wygrali jedenastoma, Hrvatska dziesięcioma trafieniami. Jutro Polacy podejmą Białoruś, a Norwegia Macedonię. Faworyci są oczywiści. W sąsiedniej grupie wielkie mecze już dziś. W starciu gigantów Hiszpania podejmie Danię, a wcześniej Niemcy zmierzą się z Rosją. Liczymy na ogromne emocje i pokaz wspaniałego szczypiorniaka!
Drużyna | Mecze | PKT |
---|---|---|
FRANCJA | 4 | 6 |
NORWEGIA | 3 | 6 |
CHORWACJA | 4 | 4 |
POLSKA | 3 | 4 |
MACEDONIA | 3 | 0 |
BIAŁORUŚ | 3 | 0 |
A na koniec wspomniane już trafienie “Titiego”. Ale cóż to był za gol…