Anna Gruszczyńska, inaczej Wilczo Głodna. Przez 15 lat zmagała się z bulimią. Dzięki własnej determinacji pokonała swojego Wilka, a teraz poprzez bloga i YouTube pomaga ludziom w całej Polsce.
Joanna Majkowska: W mediach jesteś znana jako Wilczo Głodna, prowadzisz bloga o tym samym adresie i starasz się publikować na nim treści, które mogą okazać się pomocne w walce z bulimią. Skąd w ogóle pomysł na ten blog? Jak to się stało, że postanowiłaś go założyć?
Anna Gruszczyńska: Bardzo długo cierpiałam na bulimię i sama sobie z nią poradziłam. Stwierdziłam, że podzielę się swoimi doświadczeniami z kobietami, które również zmagają się z tym problemem, żeby im trochę pomóc, pokazać drogę, która doprowadziła mnie do zdrowia. Po prostu z czystego serca, żeby ktoś nie musiał wywarzać otwartych drzwi i dochodzić do oczywistych prawd, do których ja dochodziłam przez 15 lat.
J.M.: No właśnie – na blogu piszesz, że z bulimii wyszłaś dzięki własnej determinacji. Nie było żadnej pomocy lekarzy?
A.G.: Nie, zresztą ja nie wiem, jak lekarz miałby mi pomóc. Oferta, jaka jest skierowana do chorych osób, w większości mija się z tym, czego te osoby potrzebują. Dlatego ja zrobiłam to sama.
J. M.: Na blogu bardzo dużo piszesz o nawykach. Czy to znaczy, że zmiana nawyków to największy krok w walce z bulimią?
A. G.: Po pierwsze, nie lubię określenia walka z bulimią. Zawsze mówię, że jeśli idziesz walczyć, to będziesz miał wojnę. A wojna kojarzy się z tym, że ktoś komuś urwie rękę, nogę, jest dużo krwi i chaosu. Jestem raczej zwolennikiem racjonalnych zmian, nie walki. Wracając do twojego pytania: wymiotowanie po każdym posiłku jest nawykiem, głodzenie się jest nawykiem, uprawianie sportu do upadłego jest nawykiem, więc czemu sobie nie wyrobić dobrych nawyków? Racjonalne jedzenie, umiarkowana ilość ćwiczeń… Uważam, że to, jak toczy się nasze życie i co robimy, jest tylko kwestią nawyków. Takich małych nawyków, które czynią ogromną różnicę.
J. M.: Jak w ogóle zaczyna się bulimia? Teoretycznie wiemy, że ludzie nie powinni się objadać, a potem wymiotować. Czy w takim razie jest to w pewnym sensie świadoma decyzja?
A. G.: Bulimia nie powstaje w ciągu jednego dnia, to jest cały proces. Zawsze zaczyna się od odchudzania. W stu procentach przypadków dziewczyna próbowała schudnąć kilka kilogramów i wprowadziła restrykcyjną dietę. Wtedy odezwał się mózg pierwotny, który mieli też nasi przodkowie, czyli mózg gadzi. Ma on za zadanie regulować m.in. apetyt. Jeżeli się głodzimy, uruchamiamy instynkt samozachowawczy, który mówi: zjedz coś. W końcu, jeżeli faktycznie doprowadzimy organizm do ostateczności, ten instynkt samozachowawczy zmusi nas do jedzenia dla naszego własnego dobra. To jest taki sam instynkt, jak kiedy zakrywamy głowę rękami, bo coś leci w naszą stronę. Działa na tej samej zasadzie – organizm po prostu broni się przed śmiercią głodową. Jeżeli dziewczyna zaczyna taką restrykcyjną dietę, to prędzej czy później instynkt samozachowawczy się obudzi i następują pierwsze epizody objadania się. Dla niektórych jest to wystarczający powód, by zaprzestać diety, ale inni brną w to dalej. Głodzą się nadal, a instynkt samozachowawczy jeszcze bardziej się uruchamia. Powstaje błędne koło napadów objadania się przeplatanych restrykcyjną głodówką. Niektóre osoby są przerażone tym, co się z nimi dzieje i wykształcają sobie nawyk zwracania tego, co zjadły. Tak właśnie zaczyna się bulimia.
J. M.: Mówi się, że zaburzania odżywiania dotyczą przede wszystkim perfekcjonistów. Czy rzeczywiście podatne na bulimię są w większej mierze osoby dążące do doskonałości?
A. G.: Podatne na bulimię są wszystkie osoby, które zaczęły się restrykcyjnie odchudzać.
J. M.: Czyli nie ma reguły, bardziej chodzi o dietę, która potem ma swoje konsekwencje?
A. G.: Tak. Co prawda myślę, że jakiś rys charakterologiczny ma tutaj znaczenie, bo żeby zacząć się restrykcyjnie odchudzać, trzeba mieć samozaparcie. Żeby zmuszać się do ćwiczeń fizycznych, do wymiotów, żeby się wprowadzić w te zaburzenia odżywiania, trzeba mieć żelazną wolę. To często łączy się z perfekcjonizmem, ale moim zdaniem nie jest regułą.
J. M.: Na blogu prezentujesz zupełnie nowe podejście do choroby, ponieważ personalizujesz bulimię, nazywasz ją Wilkiem, przedstawiasz podział mózgu na dwie części i tłumaczysz, że z tą pierwotną powinno się prowadzić rozmowy. Skąd taki pomysł? Bo jest to niecodzienne podejście do tematu…
A. G.: W Polsce na pewno, ale opierałam się m.in. na pracach dr Schwartza, który leczył w ten sposób pacjentów z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi. Jest też ruch Rational recovery dla alkoholików w Stanach i książka, w której podobne metody stosuje się w odniesieniu do bulimii – Kathryn Hansen: Brain over binge. To nie jest mój pomysł, po prostu opisałam to, co przeczytałam.
J. M.: Czyli taki sposób nie jest znany w Polsce, ale na świecie jak najbardziej?
A. G.: Niektórzy co bardziej światli terapeuci uzależnień wiedzą o tej metodzie, ale niestety zazwyczaj w Polsce leczy się tak, że dziewczyna z zaburzeniami odżywiania idzie do psychologa, a on mówi: miała pani trudne dzieciństwo… Następuje rozkładanie przeszłości na czynniki pierwsze i szukanie powodów bulimii, a jeśli taka osoba poradzi sobie z problemami, bulimia zniknie. A ja mówię, że to nieprawda. Bulimia to nałóg. Jeżeli ktoś jest uzależniony od palenia, nie bierze się go na terapię i nie szuka przyczyn w tym, że ojciec często był nieobecny, a matka apodyktyczna. Tak samo jest z bulimią – to po prostu nałóg. I myślę, że w tym jest moja odkrywczość: w nazwaniu tego po imieniu. Uważam, że wciskanie ludziom, że bulimia to konsekwencja traum z dzieciństwa, jest nieporozumieniem.
J. M.: Na blogu wspominasz o Wilczym Stadzie, czyli grupie osób, które wzajemnie się wspierają. Czy jeżeli ktoś postanowił poradzić sobie z zaburzeniami odżywiania, powinien szukać takiej grupy wsparcia?
A. G.: To zależy od osoby, bo ja wychodziłam z bulimii sama. Dzięki grupom wsparcia ludzie mają świadomość, że nie są sami z tym na świecie. Bardzo często piszą do mnie kobiety, które mają 40, 50 czy 60 lat. Dużo jest matek, kobiet sukcesu, z korporacji, starszych dziewczyn. One często piszą: Ania, zanim znalazłam twojego bloga, myślałam, że jestem jednym przypadkiem, wybrykiem natury, bo mam 40 lat i ciągle wymiotuję, a teraz widzę, że nie jestem w tym sama. Myślę, że w tym sensie ważne jest takie wsparcie Wilczego Stada.
J. M.: Na bulimię cierpiałaś kilkanaście lat. Czy nikt tego nie zauważył? Na co powinniśmy zwrócić uwagę, co powinno nas zaalarmować, że bliska nam osoba może mieć problem?
A. G.: Na początku rodzice zaciągnęli mnie do psychologa, ale potem nauczyłam się tak ukrywać swój problem, że przez lata mieszkałam ze współlokatorami i nikt tego nie zauważył. Dopiero później, kiedy powstał blog, kilka razy zaprosiła mnie telewizja, znajomi przepraszali, że byli ślepi na moją chorobę. Ale bulimiczka umie się tak kamuflować, że nie jesteś w stanie tego zauważyć. Ja zauważę, ale to dlatego, że wiem, gdzie patrzeć. Na przykład ostatnio byłam w hostelu i po godzinie zorientowałam się, że chłopak w recepcji ma bulimię, chociaż nikt inny tego nie dostrzegł. A jakie są oznaki? Jeżeli jakaś osoba mówi, że ma świetną przemianę materii, że w ogóle nie tyje, opowiada z wielkim entuzjazmem: wczoraj byłam taka głodna i zjadłam 2 litry lodów, to nie jest normalne. Albo jeśli mieszkasz z kimś i często znajdujesz papierki od cukierków w koszu zagrzebane pod innymi śmieciami, jeżeli widzisz ślady w toalecie… I jeszcze jeśli taka osoba dużo pije i się nie upija – to też powinno zwrócić twoją uwagę.
J. M.: A jeśli są jakieś wyjścia ze znajomymi, rodzinne obiady, czy taka osoba je duże ilości i po prostu znika w łazience? Nie próbuje się hamować wśród ludzi i objadać raczej w domu?
A. G.: To zależy. Zresztą taka osoba nie znika w łazience, ona po prostu tam idzie. Nie należy też dać się zwariować. Jeżeli jesteśmy na jakiejś imprezie, wiadomo, że piwo jest moczopędne. Ale jeśli zauważysz te główne sygnały, warto porozmawiać z taką osobą.
J. M.: Jeżeli już ktoś przyzna przed sobą, że ma Wilka i chce go pokonać, od czego powinien zacząć? Skoro lekarze według ciebie nie niosą dużej pomocy, to jaki powinien być pierwszy krok?
A. G.: Wejście na mojego bloga. Wiedza udostępniona tam za darmo, to nie jest wiedza, którą wysysam z palca co rano. To są dziesiątki publikacji, które przeczytałam, najnowsze badania. Według tych metod leczy się w Ameryce osoby z zaburzeniami odżywiania. Nie wiem, czy jest jeszcze jakieś miejsce, gdzie można znaleźć tyle informacji. A na pewno bez przygotowania merytorycznego jest trudno. Bo taka osoba sobie postanowi, że to był ostatni raz, ale co z tego? Postanawiała sobie już sto tysięcy razy. Także myślę, że powinno się wejść na mojego bloga, jakkolwiek nieskromnie to brzmi, i poszukać wsparcia w Wilczym Stadzie.
J. M.: Często, mimo chęci przezwyciężenia choroby, pojawiają się obawy, że wraz z powróceniem do normalnego jedzenia, nastąpi przyrost wagi. Wiadomo, posiłki nie będą zwracane, a metabolizm jest spowolniony. Czy w takim razie na początku przybiera się na wadze?
A. G.: Puchnie się od wody, to potwierdza jakieś 80% moich dziewczyn. Ale to jest tylko woda, a nie tłuszcz. Faktycznie, metabolizm jest spowolniony, dlatego często zachęcam do skorzystania z pomocy dietetyka. Na moim blogu współpracuję z dietetyczką, która jest specjalistką od bulimii. No ale też zawsze mówię: popatrz na szczupłych ludzi na ulicy. Czy oni mają bulimię? No nie, przecież normalni ludzie jedzą normalnie i są szczupli właśnie dlatego. Ty kiedyś też tak jadłaś. Zresztą zdrowie powinno być priorytetem. Jeśli nie jesteś w stanie przeczekać takiego dyskomfortu, jednego czy dwóch miesięcy, kiedy twoja waga z powodu wody będzie większa, to będziesz w tym tkwić dalej.
J. M.: Czy jeśli zdecydujemy się powiedzieć najbliższym o swojej chorobie, warto też poinformować znajomych? Czy będzie to ułatwienie, czy może wręcz przeciwnie?
A. G.: Nie jestem zdania, że trzeba mówić komukolwiek. Z bulimii wyciągnęłam się sama, wiedział tylko mój chłopak, który i tak wspierał mnie z boku, a nie się angażował. Zależy, czy ktoś czuje taką potrzebę. Jeśli znajomi namawiają nas na jedzenie, które nam szkodzi, możemy powiedzieć: nie zjem tego, bo walczę z zaburzeniami odżywiania, ale równie dobrze będzie, gdy powiemy: nie mogę, bo mam zgagę.
J. M.: Podobno w przypadku osób cierpiących na bulimię jest jak z byciem alkoholikiem – nigdy nie jest się do końca zdrowym i może nastąpić nawrót. Jak to wygląda? Od dawna nie zwracasz posiłków i się nie objadasz. Czy wciąż masz taki głos w głowie, skłaniający cię do napadu?
A. G.: Mój głos zniknął. Nawet ostatnio opublikowałam na ten temat post. Zrobiłam eksperyment, zjadłam to, co kiedyś mi szkodziło i nic się nie stało, bo po prostu ten głos uciszyłam. Ale jeżeli nagle bym zignorowała wszystkie moje nawyki, przestała uprawiać sport i zaczęła jeść tylko fast food, pewnie wróciłyby myśli: przytyłam, to może znowu się oczyścić…?. Dopóki trwam przy swoich racjonalnych nawykach, myślę, że nic mi nie grozi i nie mam takiego głosu.
J. M.: Na zakończenie: wydałaś jedną książkę Wilczo Głodna. Jak wyjść z kompulsywnego jedzenia i nie zwariować, a teraz do księgarni wchodzi twoja druga publikacja. Czy będzie to kontynuacja poprzedniej książki? Bo tytuł To nie jest dieta wskazuje jednak na coś zupełnie innego…
A. G.: Nie, to będzie coś z zupełnie innej beczki. Oczywiście, to wciąż wiedza zaczerpnięta z własnych doświadczeń i z książek. W tym roku przeczytałam ich już 51 dzięki temu, że nauczyłam się szybko czytać. Ładuję sobie wiedzę do głowy tak, jak ładuje się programy komputerowe. W pewnym momencie zauważyłam, że mam szerszy ogląd na nawyki, które warto wypracować. Stwierdziłam, że napiszę coś dla młodych dziewczyn, bo one zawsze będą się odchudzały, niezależnie od tego, co im powiemy. Oczywiście, nie wszystkie, ale wiele będzie dążyło do idealnej sylwetki. Kiedy chodziłam do liceum, ideałem było chude ciało, teraz jest to ciało fit. Chciałabym, żeby dziewczyny podczas ćwiczeń i diety nie traciły głowy. Chciałabym także, żeby młode kobiety w Polsce realizowały swoje marzenia i potrafiły dążyć do tych marzeń bez krzywdzenia innych osób. Żeby znały swoją wartość, bo Polskie dziewczyny są fantastyczne, ale nie wierzą w siebie. Kiedyś widziałam wyniki badań – aż 90% kobiet nie jest zadowolonych ze swojego ciała i z tego, kim jest. Chcę to zmienić i pokazać polskim dziewczynom, że niczego im nie brakuje, że mogą rozkwitnąć właśnie przez dobre nawyki. Ta książka jest trochę w formie zabawy, takiego dziennika. Wydaje się lekka, łatwa i przyjemna, ale porusza bardzo ważne tematy.
J. M.: W takim razie pozostaje mi polecić czytelnikom twoje książki oraz twojego bloga wilczoglodna.pl
Artykuł w ramach cyklu W pogoni za perfekcją