15 października br., wracając ze szkoły, spotkałam przy ulicy Wojska Polskiego dwoje ludzi, którzy niezwykle mnie urzekli. Byli w podeszłym wieku, siedzieli razem na jednej ze 123 ławek przy tej ulicy. Obok nich przez telefon rozmawiała – jak się później okazało – ich wnuczka. Minęłam ławkę, na której siedzieli, jednak po paru krokach wróciłam i spytałam, czy mogłabym zająć im chwilkę. Wytłumaczyłam, że chciałabym poznać ich historię na potrzeby reportażu. Zgodzili się od razu. Niech chcieli jednak podać mi swoich nazwisk, więc posłużę się pseudonimami, które zostały wymyślone na potrzeby pracy.
„Wszystko zaczęło się kilka dni przed powstaniem” – mówi Stokrotka. Miała wtedy 16 lat i była szalenie zakochana w Brzozie. Był jednak starszy od niej o dwa lata i wydawało jej się, że wcale nie zwracał na nią uwagi. On z kolei był zauroczony młodszą koleżanką, jednak myślał, że tak piękna, młoda dziewczyna nie będzie miała ochoty na bliższe kontakty. Ponadto wokół szalała wojna, a decyzja o rozpoczęciu powstania wisiała na włosku, więc żadne z nich nie chciało się z przywiązywać. „No, jak to powiedzieć, uczucia wzięły górę no i jakoś tam żeśmy się dogadali […]potem to cały czas biegałem, tam do Stokrotki do domu, nie za często, bo cały czas walczyliśmy, ale odwiedzałem ją. I wtedy no to była szczęśliwa, i ojciec się jej cieszył, bo tak mnie lubił…” Na to wtrąca kobieta: „No lubił, lubił, nie raz mi mówił, że dobrze, ze sobie takiego kawalera znalazłam, bo ja to byłam wrażliwą dziewczyną, i tato myślał, ze sama sobie nie poradzę na tej wojnie. A ja się i nim opiekowałam, i domem, i jeszcze narzeczonego zdążyłam znaleźć[…]”.
Zapytałam, co się stało po wybuchu powstania. „Dzień wcześniej, jak już prawie byliśmy pewni, ze dojdzie do skutku to powstanie, to tacie się trafiła okazja i wyjechał z Warszawy. Bardzo się cieszyłam z tego, bo on chory był, a taki waleczny, ze sam chciał opaskę zakładać i iść walczyć, ale na szczęście go przekonaliśmy razem, no i nie poszedł. […]. Ja się uparłam, ze też chcę pomagać, a nie będę siedzieć w domu i czekać, aż się kończy wojna i pracowałam w szpitalu jako sanitariuszka.[…] Z Brzozą to przez tydzień kontaktu nie miałam wcale. Już myślałam, ze nie żyje, bo on taki chudy, wysoki, to mi się wydawało, że go pierwszego zmiotło, ale w końcu, to chyba było w czwartek, opatrywałam własnie żołnierza, jak przyszedł do szpitala z ręką całą zakrwawioną, bo go kula drasnęła.[…] ”. Mężczyzna zaczął protestować i wtrącił się, mówiąc : „Taki chudy to nie byłem, nie przesadzaj aż tak. Ja się martwiłem o moją kochaną strasznie, bo myśmy usłyszeli, że szpital ten, gdzie Stokrotka pracowała, to spłonął, my dostaliśmy taką informację, że on cały spalony. I jak to usłyszałem, to od razu rzuciłem wszystko i chciałem tam biec, no ale mnie koledzy powstrzymali […] i w końcu się dowiedziałem, że to nie jej szpital jednak i się uspokoiłem, ale potem, jak szedłem, żeby ją odwiedzić w końcu, bo wiedziałem, ze się martwi, to oberwałem i już miałem przynajmniej powód żeby iść ”.
To było ich ostatnie spotkanie podczas powstania, bo potem kontakt się urwał. Żadne z nich nie wiedziało, gdzie jest drugie i czy w ogóle żyje. „Kilka razy słyszałam, ze podobno go trafili, albo że w nocy Niemcy napadli na ich kryjówkę, ale nic nie docierało do mnie, ja ciągle myślałam, ze on żyje i czeka na mnie gdzieś. Jak już mój szpital zbombardowali, to nie wiedziałam, co mam zrobić ze sobą, mojego domu już dawno nie było, a ja bałam się tam nawet pójść, żeby się nie przerazić. Z koleżanką u jej matki się trochę chroniłam, ale potem to nie wiem, co ze mną było. Nie raz się musiałam po kanałach chować, ale nie byłam pewna, czy żyję jeszcze. Nie umiem tego wyjaśnić, ale tak się zachowywałam, jakby mnie nie było. Nie mogłam jeść, spać, jak duch. Dopiero długo, długo potem, jak powstanie się skończyło to zaczęłam normalnie funkcjonować, ale to trwało trochę. No i Brzoza. W końcu dotarło do mnie, ze on nie żyje i, że będę musiała normalnie żyć bez niego ”. Mąż Stokrotki dodał : „ Jak już faktycznie jej szpital zbombardowali, to się załamałem. Wiedziałem, że ona była silna, ale czułem, ze coś złego się stało. Byłem taki wściekły, że chciałem wszystkich Niemców wymordować, za to co jej zrobili. Wziąłem się w garść i przysiągłem sobie, że ją znajdę, żywą czy nie, ale znajdę. […] No i trwało to trochę, bo 19 lat po powstaniu się odnaleźliśmy dopiero ”.
Powiedzieli mi, że po wojnie oboje wyjechali z Warszawy, ale w zupełnie inne strony. Stokrotka wyjechała do Słupska, gdzie miała daleką rodzinę i tam została. Za to Brzoza wrócił do rodzinnego Rzeszowa. 19 lat po powstaniu, w 1963 r. Mężczyzna musiał pojechać do Szczecina. W drodze powrotnej, razem z kuzynostwem pojechali właśnie do Słupska, do znajomych z czasów powojennych i zatrzymali się u nich na kilka dni. Zwiedzali miasto i w pewnym momencie ją zobaczył. „To było tak jakbym anioła zobaczył, nie mogłem uwierzyć. Dawno temu to było, ale zawsze jak sobie przypominam, to czuje to, co wtedy. Taki szczęśliwy to nawet jak się wojna skończyła nie byłem. Obiecałem, że ją znajdę i znalazłem[…] ”. Stokrotka na początku go nie zauważyła, ale gdy spostrzegła, jak intensywnie się w nią wpatruje swoimi zielonymi oczami, wiedziała, że to on. „Tych oczu się nie dało pomylić, tylko on takie miał […] albo tylko on tak na mnie patrzył ”. – mówiła. Ukochany zabrał ją ze sobą do Rzeszowa i tam mieszkają do dziś. Mają córkę i dwie wnuczki. Młodsza z nich studiuje właśnie w Słupsku, i to w odwiedziny do niej przyjechali.