„Następczyni” to czwarta część trylogii autorstwa Kiery Cass. Tak, dobrze przeczytaliście. Dokładnie to miałam na myśli. Poza tym, to nie pierwszy raz, gdy taki zabieg został zastosowany. „Pamiętniki Wampirów” też miały być trylogią (składającą się na tom I), ale stały się popularne i tym sposobem można teraz kupić już – bodajże – dwunasty tom.
„Rywalki” szybko stały się bardzo znane i lubiane. W końcu, która dziewczyna nie marzyła o zostaniu księżniczką i zamieszkaniu w zamku? Osobiście takiej dziewczyny nie znam. W każdym razie: historia Americi już się przejadła i jest historią. Wygrała Eliminacje, zdobyła serce Maxona i oto mamy koniec. No, prawie koniec. Kiera Cass napisała kolejną część!
Zacznę od okładki, która mnie naprawdę uwiodła. Muszę przyznać, że ze wszystkich czterech części, ta jest zdecydowanie najładniejsza. Podobają mi się kolory, zwiewna suknia Eadlyn. Lubię nawet to, że trzyma w dłoni tak charakterystyczną dla siebie tiarę. Ogólnie rzecz ujmując – okładka jest dla mnie ogromnym plusem.
Akcja „Następczyni” toczy się dwadzieścia lat po tym, gdy America została żoną Maxona. Dorobiła się czwórki dzieci, w tym bliźniaków: Ahrena oraz Eadlyn starszej o całe siedem minut. A jak każdy, kto czytał pierwsze trzy części, wie że para głównych bohaterów była za wszelkiego rodzaju reformami. Znieśli system, przydzielający ludzi do grup społecznych. Zanim Maxon został królem, ktoś należący do Czwórek mógł pomarzyć o ślubie z Dwójką albo wykonywać zawód Piątek – nawet jeżeli miał ku temu predyspozycje. Teraz mogą robić, co chcą! Jednak ludziom nigdy nie dogodzisz i tym sposobem wymarzona kraina miodem i mlekiem płynąca nie istnieje. Inną, równie ważną reformą, było uznanie, że kobieta może rządzić państwem. W tym momencie dochodzimy do najważniejszego: Eadlyn, jako starsza o siedem minut siostra, ma w przyszłości zostać królową.
Eadlyn była od dziecka świadoma roli, jaką będzie musiała odgrywać, kiedy jej ojciec abdykuje – albo, nie daj Boże, umrze. Dlatego od zawsze była przygotowywana do przejęcia kontroli nad państwem. Uczyła się języków, matematyki, towarzyszyła w obradach i niewiele miała ze swobodnego życia nastolatki. Praca zawsze była dla niej ważniejsza i zawsze chciała dobrze się spisać, a więc stała się trochę oschła. Jest dość rozpuszczona, ma kilkadziesiąt różnych tiar, od groma sukni, jest wredna. Bardzo wredna i momentami wybuchałam śmiechem, gdy widziałam, jak zwraca się do niektórych osób. Można jej za to nie lubić, ale ona też mało kogo lubi.
Jak już wcześniej wspomniałam w kraju powolutku zaczyna dochodzić do zamieszek. Są one naprawdę mało istotne. To jest minusem tej książki. Zauważyłam to już czytając poprzednie trzy części. Jeżeli ktoś liczy na skupienie się na politycznych aspektach, to się rozczaruje. I trochę mnie boli, że ten wątek jest tak spłaszczony. Cykl „Selekcja” to przede wszystkim romansidło w realiach dworu i jestem tego świadoma. Jest księżniczka, są jacyś mężczyźni, są pocałunki. Wspomina się tam co prawda o buncie, ale przede wszystkim skupia się na Eliminacjach do których oczywiście dochodzi. Aby rozproszyć uwagę zirytowanych poddanych America i Maxon organizują dla swojej córki Eliminacje, które nie przypadają jej do gustu.
Do tej pory Eadlyn radziła sobie sama i była gotowa rządzić królestwem bez niczyjej pomocy. Nie oczekiwała od nikogo, że wyciągną do niej pomocną dłoń i już na pewno nie chciała poświęcać swojego cennego czasu na romanse. A jednak dla swoich poddanych, dla których Eliminacje są istnym show, zgodziła się. Do zamku zjeżdża się trzydziestu pięciu kandydatów na męża Eadlyn, z której zaczynają wychodzić wtedy, co gorsze cechy charakteru. To właśnie one mogą zniechęcić czytelnika, który spodziewał się milutkiej i uroczej następczyni tronu. Ja jednak cieszyłam się, że jest twardsza niż jej matka, a zarazem było mi jej w pewnym stopniu żal. Za dużo zrzucono na jej barki i myślę, że tą presją należy usprawiedliwić jej niektóre zachowania. Nie wydaje mi się, aby była szczególnie zadowolona ze swojego losu, jako „przyszłej królowej”, a jednak robi, co tylko może. Stąd też ją doceniam.
Podsumowując, „Następczyni” to dopiero pierwsza część przygód Eadlyn. Na tych 359 stronach zawarty jest pierwszy miesiąc, a musimy poznać jeszcze kolejne dwa. Stąd też zakładam, że mamy do czynienia z kolejną trylogią. Czy będzie lepsza od „Rywalek”? Mam wrażenie, że zdecydowanie wolę Eadlyn mimo ogromu jej wad. Mam też nadzieję, że kolejne części nie będą za bardzo naciągane i Kiera Cass nie zepsuje kolejnych części. Jednakże należy pamiętać, że jest to zwyczajne czytadło, a nie książka, która wnosi jakieś wartości w życie czytelnika.
Ocena: 8/10