Za nami zdecydowanie najciekawszy i najintensywniejszy dzień polskiego czempionatu. Dwa fantastyczne półfinały, megahit o prestiż (i piąte miejsce) oraz pożegnanie biało-czerwonych w meczu o worek kartofli (a w zasadzie to o siódme miejsce). Było gorąco, działo się wiele. I na parkiecie, i poza nim.
Daniem głównym wczorajszego wieczora były dwa półfinały. Tak bardzo różne od siebie. Inne taktyki, inny pomysł na grę, inny przebieg spotkania i inne emocje. Dosłownie, wszystko było odmienne. Meczem dnia okazało się niewątpliwie starcie Norwegii z Niemcami. Starcie toczyło się bowiem do rana…
Pierwsze dziesięć minut upłynęło pod znakiem nerwów i chaosu. Stawka spotkania przytłoczyła młode kadry obu drużyn. Szybciej z letargu przebudzili się Niemcy. Wyborne spotkanie rozgrywał Tobias Reichmann. Skrzydłowy Vive kończył wszystko, co wpadło mu w ręce. Czy to karny, kontra czy pozycja ze skrzydła. Wszystko lądowało w norweskiej siatce. Pod dowództwem Tobiasa nasi zachodni sąsiedzi zbudowali nawet czterobramkową przewagę. Norwegia nie zamierzała jednak odpuścić i jeszcze do przerwy odrobiła straty. Ciężar zdobywania bramek wziął na siebie vis a vis Reichmanna, Kristian Bjornsen. Po zaciętej pierwszej połowie podopieczni Dagura Sigurdssona schodzili do szatni prowadząc 14:13. Gdy szczypiorniści powrócili do gry, nie zmieniło się absolutnie nic. Żadna z drużyn nie wypracowała już do końca spotkania nawet 3 bramek przewagi. Regulaminowy czas zakończył się remisowym rezultatem 27:27. Czekała nas pierwsza dogrywka. A w niej, znów, gol za gol. Remis utrzymywał się do ostatniej chwili. O awansie do finału zdecydowała ostatnia akcja – na pięć sekund przed końcem do norweskiej bramki trafił Kai Häfner. Niemcy wybuchli z radości, Norwedzy stali załamani. MVP spotkania został fenomenalny Reichmann (10/10 zarówno jako ocena jego gry, jak i statystyki skuteczności). myśleliśmy, że już po wszystkim, ale…
Wtem wszystkie media obiegło owe zdjęcie. Na parkiecie było ośmiu, a nawet dziewięciu Niemców. Do końca pozostały 3 sekundy. Sytuacja bardzo delikatna, bowiem nie było z niej oczywistego wyjścia. Oto ósmy pasażer i winowajca całego zamieszania:
Akcja zupełnie bezprecedensowa. Norwedzy złożyli oficjalny protest, na decyzję czekać mieliśmy do rana. Błąd Niemców oczywisty, ale w zasadzie niewpływający na wynik spotkania. Ciężki orzech do zgryzienia dla jury. Walkower? Za surowy, bo niby za co. Ale druga opcja zwyczajnie nie egzystowała. Alternatywą było puszczenie wszystkiego płazem i jedynie pogrożenie Niemcom palcem. Tyle, że jak widzimy na obrazku, przewinienie było ewidentne i bezdyskusyjne, więc nie możemy ignorować przepisów. W świecie idealnym zatrzymano by czas, wlepiono Niemcom dwie kary i nakazano dogranie 3 sekund od środka. Szansa na trafienie dla Norwegii byłaby całkiem duża. Co złośliwsi powiedzą, że polska kadra ciągle grała z jednym Niemcem za dużo i nikt z tego afery nie robił. I w końcu, rano, do tego samego wniosku doszli i Norwedzy. Mimo że nasi zachodni sąsiedzi się dwoili i troili, a momentami i “dziewięcioili” (?), to Skandynawowie protest wycofali. I dobrze. Wszyscy mieć będą nauczkę, a przez pana w żółtym znaczniku BundesTeam najadł się strachu co niemiara. W takich właśnie okolicznościach poznaliśmy pierwszego finalistę: reprezentację Niemiec.
O ile w pierwszym półfinale decydowała młodzieńcza fantazja (jak to brzmi… “niemiecka fantazja” – prawie że oksymoron) i spontaniczność, zwłaszcza w ataku, to drugie starcie o finał było jego zupełnym przeciwieństwem.
Hiszpanie grający przeciętny turniej, a odnoszący znakomite wyniki, zmierzyli się z cudotwórcami z Chorwacji. Od samego początku rządziła żelazna taktyka i do bólu wyćwiczone akcje. Lepiej spotkanie rozpoczęli Chorwaci (od stanu 5:2). W bramce szalał Arpad Sterbik i to dzięki niemu Hiszpania wróciła do gry. Przełomowe było jednak wprowadzenie na parkiet Antonio Garcii. Hiszpan rozegrał niesamowity mecz. 6 bramek i niezliczone asysty (zwłaszcza do Aginagalde) pozwoliły już do przerwy wypracować cztery bramki przewagi (18:14). Wydawało się, że już po zawodach. Że Hrvatska już się nie podniesie. Jednak bałkańska krew pozwoliła zmartwychwstać reprezentacji Chorwacji. Dwie bomby z drugiej linii odpalił Ivan Slisković, pomogły kontrataki. Dziesięć minut przed finałową syreną różnica dzieląca obie drużyny skurczyła się do jednego trafienia. Wynik znów był na styku. Wówczas wszystko rozstrzygnął kapitan Hiszpanów – Victor Tomas. W ciągu kilkunastu sekund wykończył kontrę, przechwycił piłkę i znów trafił do chorwackiej bramki. Pozamiatał. To było już za wiele nawet dla dobrze grających Chorwatów. Ci poddali się, a kropkę nad “i” postawił jeszcze Perez de Vargas. Pod koniec meczu obronił dwa rzuty karne oraz dobitkę Luki Cindricia. Finalny wynik 33:29.
Hiszpanie zagrali bodaj najlepszy mecz w turnieju. Świetnie spisał się Aginagalde oraz skrzydłowi, słabiej II linia (z wyjątkiem Garcii). Wciąż z ewidentnymi problemami zdrowotnymi zmaga się Canellas. Lider Hiszpanii wyraźnie jest bez formy. Cuda dwa razy się nie zdarzają. Chorwaci zagrają o brąz, choć to i tak więcej niż mogli sobie wymarzyć. Drugi półfinał przyniósł resztę odpowiedzi. Brakujący finalista: Hiszpania.
Zanim jeszcze Norwedzy zmierzyli się z Niemcami w pierwszym, szalonym półfinale, padły już rozstrzygnięcia o mniejszej wadze dla losów całego turnieju. O 16.00 biało-czerwoni zmierzyli się ze Szwedami, a równolegle ze starciem Norwegii z naszymi zachodnimi sąsiadami toczył się bój Francuzów z Duńczykami.
W meczu o 7. lokatę Polska zmierzyła się ze Szwecją. Biało-czerwoni pokonali rywali 26:24 i zwycięstwem zakończyli udział w domowym EURO. Z polskiej strony błysnął Bartosz Konitz, który rozegrał najlepszy mecz z orzełkiem na piersi. Z obozu Skandynawów wyróżnił się za to młodziutki Lukas Nilsson. Obaj panowie zanotowali po pięć trafień. Spotkanie to było również pożegnaniem i swego rodzaju benefisem dla odchodzącego trenera Michaela Bieglera. Niemiec dzień wcześniej podał się do dymisji. Smutna wygrana Polaków.
O piąte miejsce zawalczyli zaś Trójkolorowi z Danią. Śmiało można powiedzieć, że skład spotkania iście finałowy. Taki bowiem miał być właśnie mecz o złoto. Dwa lata wcześniej obie ekipy starły się przecież w ostatnim spotkaniu imprezy. Lecz wczoraj, zamiast o złote krążki, wielkie gwiazdy zagrały jedynie o prestiż. Ze względu na niską rangę spotkania obaj trenerzy dali szanse zmiennikom. W roli tej świetnie spisał się Benoit Kounkoud, następca Luca Abalo. Francuz zdobył 8 bramek, harował także w obronie. W dużej mierze to właśnie dzięki jego zasługom Francja pokonała Duńczyków 29:26. Wśród Skandynawów najbardziej aktywny był Peter Christensen, autor siedmiu bramek. Jednak po prawdzie, tego meczu mogło by równie dobrze nie być. Nikt nie chciał grać i nikt nie palił się do zwycięstwa. Triumf Francji w meczu spuszczonych głów.
***
Taki to był właśnie dzień – szalony. Podobnie twierdzili eksperci w polsatowskim studiu. Realizacja i oprawa telewizyjna zachwyca. Polsat stanął na wysokości zadania. Długie studia, ciekawi goście, rzeczowe analizy. Ale zawsze musi być “ale”. W pewnym momencie Krzysztof Wanio poprosił o analizę taktyczną, realizowaną przez swojego gościa. Z całym szacunkiem, ale zrobiono z widzów idiotów i półgłówków. Omawianie i zachwycanie się najzwyklejszą krzyżówką i stwierdzenie, że to była akcja przygotowana specjalnie pod Hiszpanię zakrawa o śmieszność. Może było już późno (wszak studio kończyło się po północy) ale wciskanie zupełnego pustosłowia jest bezsensowne. Zamiast taktycznego dna, mogliśmy posłuchać naprawdę ciekawych gości, którzy mieli wiele do powiedzenia, a zostali zepchnięci na drugi plan. Będąc przy telewizyjnej odsłonie turnieju – na uwagę zasługuje rewelacyjne przygotowanie redaktora Wanio, który zaskakuje zarówno wiedzą, jak i bardzo ciekawym językiem.
***
I tak dobrnęliśmy do końca tekstu i niemal końca polskiego Euro. Do rozegrania zostały zaledwie dwa spotkania. Już jutro o 15 mecz o brąz – Chorwacja vs. Norwegia, a o 17 wielki finał – Niemcy vs. Hiszpania. Co ciekawe, być może do Kielc zawitają wszystkie kolory medali. Wystarczy, że Strlek z Cupicem pokonają Norwegię. Reichmann z Aginagalde powalczą o złoto. Ale to jutro. Zapowiada się wielki finał wielkiej imprezy.