Deklasacja w finale, pogrom w meczu o brąz. Było jednostronnie, acz zaskakująco. Złoto wywalczył bramkarz, którego cała drużyna zagrała ponad stan. Lecz zanim obejrzeliśmy finał, rozegrano bój o trzecie miejsce. Walka o brąz była nie mniej intrygująca…
Pierwsze minuty zagrali na remis. Pod znakiem wyrównanej gry minął cały początkowy kwadrans. Efektem, w piętnastej minucie, tablica wskazywała 6:6. Pomimo remisowego wyniku, to Chorwaci wyglądali na parkiecie dużo lepiej. Przewaga optyczna Hrvatskiej była wielce wyraźna, graczom z Bałkanów zdobywanie bramek przychodziło o wiele łatwej niż rywalom. W tej fazie spotkania na uwagę zasługiwał szczególnie Domagoj Duvnjak. Chorwat harował niemiłosiernie zarówno w ataku, jak i obronie. Wreszcie, po upływie kwadransa, dominacja Chorwacji uwydatniła się także w meczowym protokole – Hrvatska we flensburgowym stylu odjechała Skandynawom. Kontra w pierwsze, drugie czy trzecie tempo pozwoliła zgubić rywali. Dodatkowo, widząc dobrą postawę Chorwatów, denerwować zaczęli się Norwedzy. Jondal i Bjornsen zdecydowanie za szybko wybierali się z rzutami. Z nieprzygotowanych pozycji próby oddawała również II linia. Skandynawowie z niepotrzebnym pośpiechem starali się kończyć akcje, co skutkowało ogromem błędów. Te były niczym woda na młyn dla rywali. Skutek był do przewidzenia. Hrvatska w 5 min zdobyła 5 bramek bez odpowiedzi. Z 6:6 momentalnie zrobiło się 11:6. Przestój przerwał Tonnesen, poprawił Jondal. Norwedzy odzyskali animusz, lecz ich zapędy szybko stłamsił bardzo dobry Stevanovic broniący z blisko 40% skutecznością. Skandynawowie nie pozwolili powiększyć przewagi Hrvatskiej, ale nie potrafili też odrobić strat. Do szatni szczypiorniści schodzili z wynikiem 15:11 dla Chorwacji.
To co nie udało się podczas pierwszej połowy, Norwegowie zrealizowali już na początku drugiej partii. Pomógł słaby wcześniej Erevik, obudził się Sagosen. Z miejsca powróciły kontry i powrócił dobry wynik. W ciągu zaledwie dziesięciu minut Norwegia doprowadziła do remisu (17:17), a o czas zmuszony został poprosić trener Babić. Zły okres gry Chorwacji trwał jednak ledwie niecały kwadrans. Hrvatska przebudziła się dwoma bramkami z rzędu i znów nadawała ton spotkaniu. Gra toczyła się gol za gol, tempo było szybkie jak na tak późną fazę turnieju. Z dynamicznej wymiany ciosów lepiej wyszli Chorwaci. Na dziesięć minut prowadzili 23:21. Wówczas Hrvatska zadała decydujący cios, mimo czerwonej kartki Gojuna. Kolejne pięć bramek bez odpowiedzi zamknęło mecz. Przy wyniku 28:21 Norwedzy stracili wszelką nadzieję. Chorwaci również zwolnili tempo i cierpliwie doczekali do końcowej syreny. Ostatecznie 31:24, pewny i niezagrożony triumf Chorwacji!
Norwegia – Chorwacja 24:31 (11:15)
Norwegia: Erevik, Christensen – Sagosen 5, Kristensen, Hykkerud 3, Myrhol 3, Overby, Mamelund, Tonnesen 1, Jondal 4, Bjornsen 3, Lindboe, Gullerud, O’Sullivan, Reinkind 2, Hansen 3.
Karne: 0/2.
Kary: 8 min.
Chorwacja: Stevanović, Alilović – Marić 4, Duvnjak 6, Kopljar 1, Gojun Horvat 8/3, Karacić 2, Kozina 2, Strlek 4/1, Cupić, Kovacević, Mamić 1, Sebetić, Slisković 3, Cindrić.
Karne: 4/6.
Kary: 8 min.
Przed turniejem Norwedzy wzięliby czwarte miejsce w ciemno, podobnie jak Chorwaci wywalczony brąz. Ale już chociażby w środę, jeszcze przed starciem Hrvatskiej z Polską, nikt nie postawiłby na ten obrót spraw złamanego grosza. Norwedzy grali jak z nut, z wielką pompą weszli do półfinału i ta 4. lokata jest dla nich teraz dużym zawodem. Norweska piłka ręczna stanęła na głowie, obracając się co rusz o 180′ stopni przez niemal dwa tygodnie. Chorwaci zaś są w nieustannej euforii. Cudem znaleźli się w najlepszej czwórce, i mimo zmiany pokoleniowej do domu wrócą z medalem na szyi. Humorów nie popsuła im na pewno nawet półfinałowa porażka.
Co ciekawe, obie drużyny miały okazje spotkać się wcześniej, w fazie grupowej. Wówczas triumfowali Norwedzy 34:31. Teraz doszło do rewanżu. Podobny scenariusz szykował się na finał. Los zgotował nam niesamowity koncept. 16 stycznia, Hiszpanie, na inauguracje turnieju, pokonali we Wrocławiu Niemców 32:29, kompletnie dominując mecz. Do powtórki miało dojść w finale. No właśnie, powtórki czy rewanżu? Historia niczym z poprzedzającego boju…
Wynik w wielkim finale otworzyli Niemcy. Po obiegu, z II linii, trafił skrzydłowy Rune Dahmke. Zaraz na Hiszpanów spadł kolejny cios – już w drugiej akcji obronnej karę otrzymał Gedeon Guardiola. Koszmar Hiszpanii trwał w najlepsze, gdy Niemcy zdobyli drugą bramkę. Gracze z półwyspu Iberyjskiego nie mieli absolutnie żadnych pomysłów na sforsowanie świetnie działającej defensywy 6-0 naszych zachodnich sąsiadów. Wynik mógłby być jeszcze korzystniejszy dla Niemców, ale rzuty BundesTeamu zatrzymywał masowo Arpad Sterbik. Hiszpanie na pierwszy gol czekali aż do siódmej minuty. Jednak po trafieniu Valero Rivery kolejne trzy bramki dołożyli Niemcy! Mały nokaut (5:1) i czas dla Manolo Cadenasa. Po jednominutowej przerwie mecz się zdecydowanie wyrównał. Obu drużynom zdobywanie bramek szło jednakowo jak krew z nosa. Zawodnicy męczyli się w ataku okrutnie. Dużą rolę odgrywali w tym bramkarze. O dziwo, Sterbika czapką przykrył Andreas Wolff! Hiszpanom zaczęły puszczać nerwy. Nadszarpnięta psychika Hiszpanów zaowocowała masą strat i niedokładności. Jednak Niemcy nie potrafili wykorzystać słabości rywali, a przy wydatnej pomocy sędziów (Niemcy co chwilę lądowali na ławce kar), nie zdołali jeszcze bardziej odskoczyć Hiszpanii. Od 23. do 29. minuty żaden z zespołów nie potrafił umieścić piłki w bramce przeciwników. Wynik był niespotykanie niski. Impas przełamał Strobel, odpowiedział Enterrios, ale tuż przed gwizdkiem podwyższył jeszcze Kuhn. Niespodziewanie, a wręcz sensacyjnie, to Niemcy po pierwszej połowie prowadzili 10:6, ale mecz nie był jeszcze w żadnym stopniu rozstrzygnięty…
Worek z bramkami w drugiej połowie również rozpieczętowali Niemcy. I to dwoma trafieniami. Konsekwentnie grający Niemcy, podwyższyli prowadzenie do 14:8. Następnie doszło do bezprecedensowej serii zmarnowanych karnych przez Hiszpanów. To definitywnie podcięło skrzydła podopiecznym Cadenasa. Choć szkoleniowiec dwukrotnie prosił o czas, jego uwagi zdały się na nic. Wolff kontynuował grę na poziomie 50%, a Hiszpanie bezradnie go obijali. Niemiec ekspresywnie reagował na swoje parady, można powiedzieć, że wył jak wilk (z resztą nazwisko zobowiązuje). A tego wilka nic dziś nie mogło pokonać. Już po dziesięciu minutach drugiej partii znaliśmy mistrza Europy. Czy w ataku, czy w obronie, przewaga podopiecznych Sigurdssona była miażdżąca. Finalnie wygrali 24:17. Finał jednostronny, sensacyjny i ostatecznie nudny. Lecz co by nie mówić, wygrali lepsi. W tym meczu lepsi o kilka klas.
Niemcy – Hiszpania 24:17 (10:6)
Niemcy: Wolff – Sellin 1, Lemke, Reichmann 3, Wiede, Pekeler 2, Strobel 1, Schmidt 1, Fath 3, Hafner 7, Dahmke 4, Kuhn 1, Ernst, Pieczkowski, Kohlbacher 1.
Kary: 16 minut
Karne: 1/3
Hiszpania: Sterbik- Gurbindo, Maqueda, Tomas 4/3, Entrerrios 5, Aguinagalde, Ugalde 1, Canellas 1, Morros, Garcia 2, Baena, Rivera 1/1, Guardiola, Del Arco, Dujszebajew 3.
Kary: 8 minut
Karne: 4/6
***
Okazuje się, że nie tylko w piłkę nożną grają wszyscy, a na końcu wygrywają Niemcy. Zwycięzca sensacyjny? To za mało powiedziane. O wiktorii BundesTeamu mówić się będzie jeszcze przez długi czas. Jest to bowiem fenomen. Zasługa trenera? “Dzień konia”? Analiza będzie żmudna i trudna. To były dziwne mistrzostwa i to był dziwny finał. Ale o tym zdążymy jeszcze porozmawiać…