Za nami 26. kolejka T-Mobile Ekstraklasy, a to oznacza, że rozegrano już cztery z ośmiu serii spotkań wiosennej fazy zasadniczej. Piast, z powodu przełożenia swojego meczu ze środka tygodnia, dopiero w piątek dostał pierwszą szansę powrotu na ligowy tron. Przegonienie liderującej Legii wydawało się tym łatwiejsze, że rywalem gliwiczan miała być szukająca formy Wisła. Poza meczami czołowej dwójki najciekawiej zapowiadające się spotkanie rozegrano w Poznaniu.
W otwierającym kolejkę spotkaniu w Bielsku-Białej kibice mogli mieć déjà vu. Mimo że murawa wcale nie była w lepszym stanie niż w środowym starciu z Górnikiem Łęczna, ponownie podjęto decyzję o rozegraniu spotkania. Ciężko jednak kierować jakiekolwiek zarzuty do ludzi dbających o stadion Podbeskidzia, ponieważ tak wyeksploatowanej murawy po prostu nie da się doprowadzić do ładu w niecałe dwie doby. Rozgrywane w tych warunkach spotkanie gospodarzy z Koroną Kielce nie przyniosło jednak zbyt wielu emocji. W pierwszej połowie zdecydowanie dominowali “Górale”, czego potwierdzeniem była bramka Mateusza Szczepaniaka, dla którego był to trzeci gol w trzecim kolejnym spotkaniu. Kiedy wydawało się, że Podbeskidzie wygra czwarty mecz z rzędu, po wrzucie piłki z autu i zamieszaniu w polu karnym gospodarzy piłkę do bramki sytuacyjnie skierował Michał Przybyła. Ten remis był dla Podbeskidzia czwartym z rzędu meczem bez porażki.
Drugie piątkowe starcie – między Wisłą Kraków a Piastem Gliwice – było o tyle istotne, że Ślązacy w przypadku zwycięstwa mogli powrócić na tron naszego krajowego podwórka. Po raz kolejny jednak u piłkarzy trenera Radoslava Latala nie było widać tego, że walczą oni o liderowanie ligowej stawce. W pierwszej odsłonie optyczną przewagę posiadali gracze Białej Gwiazdy, jednak to Piast schodził do szatni z jednobramkowym prowadzeniem. Uzyskał je po akcji czesko-chorwackiego duetu Vacek–Barisic. Po zmianie stron krakowianie przycisnęli jednak jeszcze mocniej, co najpierw poskutkowało bramką Bobana Jovicia, a w ostatniej minucie doliczonego czasu gry rzutem karnym po mocno kontrowersyjnej decyzji sędziego Marciniaka. Najlepszy strzelec Wisły – Paweł Brożek – w najważniejszym momencie tego meczu zawiódł jednak oczekiwania wszystkich sympatyków Białej Gwiazdy i przegrał pojedynek z Jakubem Szmatułą. Końcowy wynik nie był na rękę żadnej ze stron, ponieważ Piast nadal jest wiceliderem, a Wisła dalej znajduje się na drugim miejscu, tyle że od końca.
W sobotę na stadion ciągle szukającego formy czternastego Śląska Wrocław przyjechało Zagłębie Lubin. Po raz pierwszy od dłuższego czasu faworytem Derbów Dolnego Śląska była jednak drużyna “Miedziowych”. Po pierwsze do Wrocławia przyjeżdżali oni po dwóch kolejnych zwycięstwach, odniesionych m.in. nad Cracovią, a do tego styl, jaki ostatnio prezentuje Zagłębie w swoich meczach, może podobać się nawet bardziej wybrednym kibicom. Te przedmeczowe dywagacje znalazły swoje potwierdzenie w meczu derbowym już… w pierwszej minucie. Po karygodnym błędzie bramkarza gospodarzy Mariusza Pawełka bramkę strzałem zza pola karnego zdobył Łukasz Piątek. Nie był to jednak koniec strzelania w pierwszym kwadransie, ponieważ po perfekcyjnie wyprowadzonej kontrze gola głową zdobył Jarosław Kubicki. Po tych dwóch szybko wyprowadzonych ciosach Zagłębie uspokoiło swoją grę, ale nawet to nie pomogło Śląskowi. Wystarczy powiedzieć, że wrocławianie w tym meczu nie oddali ani jednego celnego strzału, a ich najgroźniejszym piłkarzem był… prawy obrońca Ihor Tyszczenko.
W każdej lidze w pewnym momencie dochodzi do starcia lidera ligowej tabeli z zespołem zajmującym ostatnie miejsce. Bardzo często zdarza się, że takie mecze przynoszą kibicom wiele emocji, a prawidłowość ta występuje jeszcze częściej, gdy chodzi o T-Mobile Ekstraklasę. Nie inaczej było w spotkaniu Legii Warszawa z Górnikiem Zabrze. Ligowy klasyk drużyn z bardzo bogatą historią zaczął się od zmasowanych ataków gości, które w rezultacie przyniosły im prowadzenie po ładnej akcji duetu Kante–Steblecki, wykończonej przez tego drugiego. Konsternacja na stadionie i bramkowa przewaga Górnika utrzymywały się do końca pierwszej połowy, jednak dosłownie w ostatniej sekundzie doliczonego czasu gry drugą bramkę w tym sezonie strzelił zimowy nabytek “Legionistów” – Adam Hlousek. Gol do szatni był punktem zwrotnym sobotniego starcia, ponieważ po przerwie mecz przebiegł już bez większych niespodzianek, tzn. z dwoma bramkami dla lidera ze stolicy. Najpierw Jędrzejczyk, a potem Prijovic udowodnili “Trójkolorowym”, że mimo ich dużej determinacji wiele lepsi piłkarsko są obecnie zawodnicy trenera Czerczesowa. Dzięki temu wynikowi Legia pozostanie w fotelu lidera nawet w przypadku wtorkowego zwycięstwa Piasta w meczu ze Śląskiem.
Niedziela rozpoczęła się meczem środka tabeli, czyli spotkaniem Lechii Gdańsk z Jagiellonią Białystok. Gdańszczanie, którzy prawdopodobnie na początku sezonu mieli zdecydowanie wyższe ambicje, grają w kratkę jak chyba nikt inny w lidze, a białostoczanie już pogodzili się z tym, że wyniku z tamtego roku nie powtórzą. Ostatecznie jednak wynik tej rywalizacji można uznać za niespodziankę, ponieważ Jagiellonia przegrała po raz pierwszy od czterech spotkań i to aż 1:5. Największy udział miał w tym zimowy nabytek zespołu trenera Piotra Nowaka – Flavio Paixao, który strzelił pierwszego hat-tricka w swojej ekstraklasowej karierze. Po jednym trafieniu dołożyli Kuświk oraz Krasić i Lechia, kosztem m.in. Jagiellonii, znalazła się w pierwszej ósemce tabeli. Poza tym styl zaprezentowany w niedzielę przez “Lechistów” dał kibicom tego klubu nadzieję na wiosenny marsz ku jeszcze wyższym lokatom.
Najważniejszym wydarzeniem niedzieli było jednak bez wątpienia wieczorne starcie na stadionie przy ul. Bułgarskiej w Poznaniu. Piąty Lech podejmował bowiem trzecią Cracovię. Mimo że ostatnie mecze obu zespołów świadczyły o ich niezbyt usystematyzowanej formie, to patrząc na zajmowane lokaty, wszyscy oczekiwali emocjonującego i zaciętego spotkania. Oczekiwania kibiców zostały wynagrodzone. Już od pierwszych minut spotkanie obfitowało w sytuację bramkowe, czego efektem były szybko strzelone bramki. W 8. minucie na listę strzelców wpisał się pomocnik “Pasów” Bartosz Kapustka, ale już sześćdziesiąt sekund później stan rywalizacji wyrównał Darko Jevtić. Przez następne osiemdziesiąt minut meczu byliśmy świadkami intensywnej wymiany ciosów z obu stron, która jednak nie przynosiła bramki. Ostatecznie cztery minuty przed końcem regulaminowego czasu gry efektowną akcję na prawym skrzydle przeprowadził Gergo Lovrencsic, który dośrodkował do Macieja Gajosa, a były zawodnik Jagiellonii dał zwycięstwo Kolejorzowi.
Ostatni mecz 26. kolejki również zapowiadał się niezwykle ciekawie. Mimo że Pogoń Szczecin nie wygrała od trzech spotkań, a Ruch Chorzów dwa ostatnie przegrał, to oba zespoły w tym sezonie prezentują efektowną piłkę i całkowicie zasłużenie zajmują kolejno czwarte i siódme miejsce w tabeli. Ku uciesze zebranych w Szczecinie kibiców oba zespoły wzięły sobie za cel, aby w tym starciu odwrócić niekorzystne dla siebie serie. Ostre strzelanie rozpoczął Takafumi Akahoshi, jednak jeszcze przed upływem 10. minuty meczu samobójczą bramkę strzelił Adam Frączczak i przy ul. Karłowicza mieliśmy remis. Pogoń nie zamierzała jednak zwalniać tempa i na przerwę schodziła z jednobramkową przewagą po drugim trafieniu Japończyka. Jeśli pierwsza połowa tego spotkania była kolejką górską, to druga odsłona okazała się być prawdziwym rollercoasterem. Chronologicznie: najpierw rzutu karnego nie wykorzystał Stępiński, potem bramkarz gospodarzy Jakub Słowik obejrzał czerwoną kartkę, a w konsekwencji jego faulu Patryk Lipski trafił z jedenastu metrów. Ten sam zawodnik był bohaterem najważniejszej akcji poniedziałkowego meczu, kiedy po dośrodkowaniu Oleksego zdobył bramkę na 3:2 dla Ruchu. Co ciekawe, dzięki temu wynikowi chorzowianie wygrali w Szczecinie po raz pierwszy od trzynastu lat.
Wyniki 26. kolejki T-Mobile Ekstraklasy:
Podbeskidzie Bielsko-Biała 1-1 Korona Kielce
Wisła Kraków 1-1 Piast Gliwice
Górnik Łęczna 1-2 Termalica Bruk-Bet Nieciecza
Śląsk Wrocław 0-2 Zagłębie Lubin
Legia Warszawa 3-1 Górnik Zabrze
Lechia Gdańsk 5-1 Jagiellonia Białystok
Lech Poznań 2-1 Cracovia Kraków
Pogoń Szczecin 2-3 Ruch Chorzów