Byle do piątku #40 Dziennikarze mają strony, nie fanpejdże

DSC0335

Tata na wszystkie lata – ciekawy pomysł na nazwę bloga. Dziennikarz Jacek Kurowski jest ewenementem w środowisku. Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim (choć wątpię, żeby mu to ostatecznie wiele dało), ma opinię przykładnego męża i ojca, co jest też raczej rzadko spotykane w tym zawodzie…

Zresztą nie ma szerokiego pola do kontrowersji, w Telewizji Publicznej to nie przystoi. W każdym razie pana Jacka Kurowskiego kojarzymy jako eleganckiego faceta, który przeprowadza rozmowy ze sportowcami, a także prezentuje wieczorne wiadomości sportowe.

Mam zlajkowaną jego stronę na Facebooku, nie, nie fanpage. Zawsze mnie śmieszyło nazywanie w ten sposób miejsca, gdzie umieszczane są opinie i linki do artykułów danego dziennikarza (nawet jeśli przez niego samego). Oficjalna strona Jacka Kurowskiego jest swoistą odpowiedzią na pytanie, dlaczego dziennikarz TVP ma się identyfikować ze swoim miejscem pracy. Oczywiście nie jest to czymś złym, ale bardzo dobrze, że dziennikarz sportowy wzbogacił treść strony o bloga, o którym wspomniałem na początku. Ogólnie zresztą ta witryna jest dość grzecznie prowadzona, czyli żadnych kontrowersji ze strony pana Jacka, jak i (o dziwo!) internautów.

Aż tu nagle przeglądam kilka dni temu Facebooka, jak każdy choćby odrobinę uzależniony od tego bezdusznego medium społecznościowego, widzę odnośnik do wpisu dziennikarza na blogu pod tytułem „Morda w kubeł”.

No i się zastanawiam, czy pan Kurowski się zmienił nie do poznania, czy po prostu nie przesadził ze wskazanymi procentami do kolacji lub na dobry sen. Ale poruszył on dość drażliwy temat, aczkolwiek w kulturalny sposób.

„Tłoku udało się uniknąć, bo z rodziców blisko pięćdziesięciu chłopców byłem sam. Zająłem miejsce na balkonie i sobie patrzę. Najpierw na rozgrzewkę bez ładu i składu. Chłopaki krążą jak komety po orbicie byle jak i byle gdzie. Trafiają wszędzie i we wszystko tylko nie do kosza. Nikt im niczego nie tłumaczy, nikt nie pilnuje. Kiedy dzieci się “rozgrzewają” wuefiści-trenerzy są zajęci miłą rozmową. Dobra, nie czepiaj się panie idealny – karcę się w myślach i czekam na pierwszy gwizdek.”

Otóż nie jesteś „pan idealny” lecz „pan nie bojący się mówić jak jest”. Sam jestem jeszcze z pokolenia, gdy dzieciom się nie pobłażało powszechnie tak jak obecnie i potrafiono dostać po prostu po dupie za złe zachowanie. Ale o dziwo teraz źle zachowują się rodzice, po drugie o dziwo, że w odróżnieniu od dzieci, które ukazują piękno sportu nieskażonego pieniędzmi i zwykłym (aczkolwiek pięknym) duchem należytej rywalizacji.

„Taktycy i technicy, a przede wszystkim praktycy. Jeszcze nie tak dawno mogliśmy mieć świat u stóp, ale wybraliśmy na stopach… kapcie.”

Właśnie drodzy Janusze i Grażyny, jazda założyć pepegi i pobiegać albo już nawet ten nordic walking! Nie obarczajcie swoimi niespełnionymi ambicjami własnych dzieci. A nie zdziwię się, jeśli te niespełnione ambicje nie dotyczą wcale sportu, lecz po prostu przekonywania do własnych racji.

A panu Kurowskiemu dziękuję za otworzenie oczu na ten problem, tępmy takie zachowania, jakie opisał on w swoim artykule, bo nie prowadzą one do niczego dobrego.

***

Czytacie to w piątek albo w sobotę rano, jak mniemam. Ale jeśli jednak w niedzielę, to dajcie znać, czy odbył się wczoraj konkurs Pucharu Świata w skokach narciarskich w norweskim Lillehammer. Może do trzech razy sztuka? Klimat zmienia się na gorsze i jestem już przekonany od tego sezonu, że globalne ocieplenie to realny problem.

Paryż ogólnie kojarzy się źle ostatnimi czasy, czy to fortunny wybór przeprowadzać szczyt klimatyczny w tym oto mieście? Dlaczego Francja ma się nam kojarzyć z kolejną nieprzyjemną rzeczą?

***

W „Polityce” sprzed tygodnia miałem okazję przeczytać artykuł o dwóch himalaistach, którzy chcą zdobyć ośmiotysięcznik. Oczywiście, rozumiem że pasja i tak dalej…

Ale jeden z nich ma żonę i półtoraroczne dziecko, o ile dobrze pamiętam. Jeśli himalaiści to sportowcy, to czy naprawdę ma się zmienić stereotyp o tym, że sportowcy to półgłówki?

***

Na stronie TVN24 przeczytałem, że w którymś skandynawskim państwie zbieracz szyszek zarabia 300 euro. W sumie fajna robota, nie ma szefa, nie ma konkurencji (no chyba, że bezrobotni już o tym przeczytali)… wystarczy wdrapywać się na drzewa i zbierać owoce, które zamieniasz na bilon. To się nazywa praca na wysokim stanowisku.

Obstając jeszcze przy tym źródle, warto wspomnieć o tym, że prezydent Mauretanii zakończył w trakcie regulaminowego czasu gry mecz superpucharu krajowego w piłce nożnej i kazał zarządzić rzuty karne… bo wiało nudą na boisku. Napisałem o tym na swojej stronie Facebookowej, że jakby przeszedł się na mecz polskiej ekstraklasy, to dopiero by się działo! Ale nie trafiłem szczególnie w czas, bo w tamtym momencie akurat ostatnia drużyna tabeli (Górnik Zabrze) pokonywała lidera (Piasta Gliwice) 5:2. Nie jestem w stanie pojąć naszej ligi…

***

No i jeszcze to gadanie, że Wojciech Szczęsny znowu usiadł na ławie ze względu na papierosy. A w tej bajce były smoki? Ostatnimi czasy nasz bramkarz wpuścił tyle goli, że nawet trenerowi Bayernu lub Barcelony skończyłaby się cierpliwość… a co dopiero Rudiemu Garcii – szkoleniowcowi AS Roma.

No i we Włoszech piłkarze kopcą jak smoki. Arrivederci a presto!

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment