Nasza (ekstra)Klasa – “Bitwa warszawska”

W każdym sezonie przychodzi ten moment, kiedy jeden mecz jest ważniejszy niż wszystkie pozostałe razem wzięte. Kiedy na innych boiskach co prawda też dwudziestu dwóch zawodników kopie piłkę, ale wszyscy siadają przed telewizorami, żeby oglądać właśnie tych konkretnych dwudziestu dwóch zawodników. W Ekstraklasie sezonu 2015/16 taki mecz przyszedł w 35. kolejce. Lider zmierzył się z drugą drużyną w bezpośrednim pojedynku. Co przyniósł ten polski odcinek “Gry o tron”?

Okoliczności były niemal idealne do pisania patetycznych zapowiedzi. Faworyzowany lider, najbogatszy klub całej ligi, Duma narodowa ze stolicy kraju (jak określiła to rok temu “Żyleta”) kontra prowincjonalny Dawid z miasta jakich wiele, który do Goliata nie dostaje ani historią, ani budżetem, ani wartością rynkową poszczególnych piłkarzy. I oto na trzy kolejki przed zakończeniem sezonu stają naprzeciw siebie z identyczną ilością punktów. Nawet minimalne zwycięstwo którejś ze stron może oznaczać prostą drogę do Mistrzostwa Polski. Dla Legii Warszawa byłoby ono tylko oczekiwanym wstępem do celebracji stulecia klubu. Dla Piasta Gliwice natomiast realizacją marzeń, które jeśli pojawiały się w głowach kibiców przed sezonem, to nie były wypowiadane na głos.

Kibice nie zawiedli. W stołecznych kasach biletów nie było już od kilkunastu dni i stąd siódmy już w tym sezonie komplet – ponad 28 tys. fanów żywiołowo dopingujących lidera nie tylko z samej “Żylety”. Jeśli dodamy do tego ponad 1200 kibiców gości, którzy do Warszawy przyjechali specjalnym pociągiem, możemy już wyobrazić sobie ilość decybeli, jaka ścierała się w powietrzu między oboma grupami. Po chóralnie odśpiewanym “Śnie o Warszawie” i zaintonowaniu (ciągle przedwczesnej) przyśpiewki o tym, że “Mistrzem Polski jest Legia” sędzia Szymon Marciniak rozpoczął, hucznie zapowiadaną, bitwę warszawską.

W pierwszych dwudziestu minutach zarysowała się delikatna przewaga Piasta, który z całych sił starał się udowodnić, że Legii się nie przestraszył. Mimo kilku ciekawie zapowiadających się akcji gościom jednak w tym czasie nie udało się nawet poważniej zagrozić Malarzowi. Lider dał się więc wyszaleć zmotywowanemu wiceliderowi, z wyrachowaniem poczekał na swoją szansę i bezlitośnie ją wykorzystał. Po rzucie rożnym bitym przez Guilherme i zamieszaniu w polu bramkowym, z najbliższej odległości piłkę do siatki skierował środkowy obrońca Legii Lewczuk. Piast nie spuścił nosów na kwintę i starał się odmienić niekorzystny rezultat, ale boleśnie przekonał się, że należy wyciągać nauczkę z błędów. Kolejne 20 minut dobrej gry, kolejna szybka kontra Legii i kolejny gol. Tym razem po dośrodkowaniu Kucharczyka dokładnym strzałem popisał się Guilherme i Ślązacy schodzili do szatni wyraźnie oszołomieni mocnym gongiem przed przerwą.

Przez piętnaście minut pauzy wszyscy zastanawiali się, w jakim stanie tak niedoświadczony w wielkich bojach wicelider wyjdzie na drugą odsłonę bitwy przy ul. Łazienkowskiej. Odpowiedź przyszła szybko. Zaledwie dziewięć minut po zmianie stron po kolejnej efektownej i ekspresowo rozegranej akcji Kucharczyk zagrał idealną piłkę, którą na gola zamienił Hamalainen. W tym momencie emocje w tym meczu definitywnie się skończyły. Legia dobiła Piasta raz jeszcze w 70. minucie, kiedy po faulu na zawodniku meczu – Guilherme – rzut karny wykorzystał przyszły król strzelców Ekstraklasy – Nikolić. Po tym ostrym warszawskim laniu zawodnicy Piasta zapowiadają oczywiście walkę w pozostałych dwóch kolejkach, jednak muszą być świadomi tego, że coś wielkiego właśnie wymknęło im się z rąk. Prowadzonej twardą ręką Legii Czerczesowa wystarczy wygrać jedno z dwóch ostatnich spotkań, by móc oficjalnie ogłosić się mistrzem Polski. Futbol pisał już oczywiście nie takie historie, ale po niedzielnym hicie ciężko wierzyć, że za tydzień race zapłoną na gliwickim Rynku, a nie na warszawskiej Starówce.

Piłkarskie życie toczyło się jednak także poza Warszawą, choć w trzech pozostałych meczach grupy mistrzowskiej zespoły postanowiły chyba nie przyćmiewać meczu na szczycie i we wszystkich oglądaliśmy zwycięstwa faworytów. Lechia ograła u siebie ciągle ósmy Ruch 2:1 m.in. po bramce byłego zawodnika “Niebieskich” Grzegorza Kuświka. Cracovia po ciekawym spotkaniu pokonała Lecha 2:0 i ma jeszcze matematyczne szanse na wicemistrzostwo Polski. Po raz kolejny z bardzo dobrej strony pokazało się Zagłębie, które wygrało na trudnym terenie w Szczecinie z Pogonią aż 3:1. Dzięki temu zwycięstwa słowa trenera Stokowca na temat walki o europejskie puchary na dwie kolejki przed końcem sezonu brzmią bardzo poważnie.

Granie w dolnej ósemce tabeli też nie przyniosło sensacyjnych rozstrzygnięć. Śląsk wygrał 2:1 z Termalicą i awansował już na 10. miejsce. Wisła po bramce Brożka uporała się z Jagiellonią, która jednak i tak może być już pewna utrzymania. W meczach zespołów bezpośrednio zagrożonych grą w pierwszej lidze padły dwa remisy. W meczach dwóch Górników z Łęcznej i Zabrza nie oglądaliśmy bramek, a ekipa zamykająca ligową tabelę – Podbeskidzie – do 95. minuty przegrywała u siebie z Koronąale dzięki trafieniu Baranowskiego zdobyła punkt, który może być bardzo ważny w kontekście utrzymania. Na dwie kolejki przed końcem bowiem między trzynastym beniaminkiem z Niecieczy a ostatnimi “Góralami” różnica wynosi zaledwie dwa punkty.

Wyniki 35. kolejki T-Mobile Ekstraklasy:

Lechia Gdańsk 2-1 Ruch Chorzów
Pogoń Szczecin 1-3 Zagłębie Lubin
Cracovia 2-0 Lech Poznań
Legia Warszawa 4-0 Piast Gliwice

Podbeskidzie Bielsko-Biała 1-1 Korona Kielce
Wisła Kraków 1-0 Jagiellonia Białystok
Śląsk Wrocław 2-1 Termalica Bruk-Bet Nieciecza
Górnik Łęczna 0-0 Górnik Zabrze

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment