Gdy Polacy budują spokojnie przewagę, wiedz, że coś się dzieje. Gdy na 120 sekund przed końcem mają 4 gole przewagi, to wiedz, że tam coś się już bardzo mocno burzy. Na szczęście, nawet diabelskie moce nie potrafiły wydrzeć biało-czerwonym wczorajszego triumfu nad Macedonią. Złe moce, co najwyżej, zafundowały nam kolejny horror, ale to chyba nas już nie dziwi?
Zaczęło się źle, nawet bardzo. Skuteczność, a w zasadzie jej brak, raziła niesamowicie. Macedończycy zaś napędzali się z każdą akcją. Polacy szarpali się trochę sami ze sobą, a dodatkowo rywale nie zamierzali podać pomocnej dłoni. Bez rzutów z II linii, z beznadziejnym Daszkiem (0/2), bez tempa i pomysłu – oto pierwszy kwadrans w wykonaniu podopiecznych Bieglera. Jak na ironię, 67% Borko Ristowskiego w bramce potęgowało to wrażenie. W 15. minucie przegrywaliśmy już 2:5, nasz szkoleniowiec musiał brać czas.
Niemiec podczas ów czasu podjął kluczową decyzje – pchamy się środkiem, gramy na Syprzaka. I był to wybór znakomity. Pivot Barcelony już za chwilę wyrósł na pierwszoplanową postać na parkiecie. Zmiana kompletnie zawodzących skrzydłowych (Łucak za Daszka, Wiśniewski za Krajewskiego) również wyszła na dobre. W roli rezerwowego na medal spisał się w szczególności “Wiśnia”. Z drugiej strony boiska w ofensywie rządzili Kiryl Lazarow i Filip Mirkulowski, którzy bez problemów pokonywali bezradnego w pierwszej połowie Szmala. Toczona pod dyktando Macedończyków pierwsza część spotkania zakończyła się rezultatem 11:13 dla gości.
Tu nasuwała się oczywista aluzja do piątkowego starcia z Serbami. Kiepska pierwsza połowa i straty do odrabiania. Na szczęście i reszta spotkania nawiązywała do wiktorii sprzed dwóch dni. Lepsza druga połowa, szybkie odrodzenie gry reprezentacji i poprawa wyniku. I rezultat końcowy też.
Natychmiast po starcie drugiej połowy Polacy rzucili się do ofensywy. Efektem czego w ciągu trzech minut odrobili wszystkie straty, a w 36. minucie po golu Jakuba Łucaka prowadzili już 16:15. Był to moment decydujący, bowiem biało-czerwoni prowadzenia już nie oddali. Grę naszych orłów prowadził duet Jurecki-Syprzak. Michał Jurecki z 5 golami i 6 asystami w wyścigu o tytuł MVP ustąpił jedynie Syprzakowi ze skutecznością 6/6. Przechodzący obok meczu przez 3 kwadranse Szmal również wrócił do gry. Zatrzymany rzut karny Lazarowa, pozwolił Polakom w 46. minucie wyjść na pierwsze dwubramkowe prowadzenie. Biało-czerwoni złamali rywali. Grali lepiej, solidniej, pewniej. Na dwie minuty przed końcem wynik brzmiał 24:20. Na trybunach święto, nikt nie spodziewał się tego co nieuniknione.
W ciągu ostatnich 120 sekund Polacy popełnili serię niezrozumiałych błędów i strat, po których rywale zbliżyli się do nas na dystans jednego gola. Na 18 sekund przed ostatnią syreną, po kolejnej stracie Krzysztofa Lijewskiego, rywale wycofali bramkarza, by ostatnią akcję rozegrać w przewadze. Mieli szanse na doprowadzenie do remisu i zniweczenie całego wysiłku biało-czerwonych wskroś całego meczu. Szczęśliwie dla nas, ich rzut wylądował na bandach reklamowych! Tauron Arena ryknęła z radości! Kolejny zwycięski horror na żądanie…
Macedonia – Polska 23:24 (13:11)
Macedonia: Ristovski, Dupjachanec – Manaskow 1, Stoiłow 1, K. Łazarow 8 (3/5), Mitkow 2, Jonowski, Mirkulowski 5, V. Markoski, N. Markoski, Mojsowski, Pribak 3, Georgiewski 2, F. Łazarow 1, Ojleski, Kuzmanowski.
Karne: 3/5.
Kary: 8 min.
Polska: Szmal, Wyszomirski – Lijewski 4, Krajewski, Bielecki 2, Wiśniewski 2, B. Jurecki 4 (4/4), M. Jurecki 5, Konitz, Grabarczyk, Gliński, Syprzak 6, Daszek, Łucak 1, Szyba, Chrapkowski.
Karne: 4/4.
Kary: 10 min.
Kary: Macedonia – 8 min. (Jonowski – 4 min.; N. Markoski, Stoiłow – po 2 min.); Polska – 8 min. (Chrapkowski – 6 min.; Grabarczyk, Szyba – po 2 min.).
Czerwona kartka: Chrapkowski – 56. minuta (gradacja kar).
Jak zawsze po zwycięskim meczu zawodnicy byli dość wylewni. Z morza ekspertyz, opinii i wszelakich komentarzy chciałbym odnieść się do słów Krzysztofa Lijewskiego:
Macedonia nie była zespołem łatwiejszym niż Serbia, ale to przede wszystkim my sami jesteśmy swoimi największymi przeciwnikami. Mamy na tyle potencjału, aby grać z najlepszymi jak równy z równym – zaznaczył rozgrywający.
Popularny “Lijek” trafił w samo sedno. 14 strat w spotkaniu z Macedonią to wynik trwożący. Dla porównania, z Serbią takowych było zaledwie 5. Feralne straty oraz “gorąca krew” w sytuacjach sam na sam są piętą achillesową polskiej reprezentacji. Oba aspekty wymagają po prostu większej koncentracji. Co ciekawe, zawodnicy sami o tym dobrze wiedzą, co potwierdza przytoczona wypowiedź. Najczęściej gubiącym piłki w naszej reprezentacji jest… Krzysztof Lijewski. Jedna z Serbią, cztery z Macedonią. Razem pięć, tyle co cały zespół w spotkaniu z Serbami. Jedna z nich omal nie doprowadziła do katastrofy. To właśnie “Lijek” dał szansę Macedończykom na doprowadzenie do remisu na 20 sekund przed końcem. Już nawet nie chcę myśleć, co by się działo, jeżeli taki Lazarow władowałby kolejną bramkę… Wydaje się, że gdy biało-czerwoni za bardzo chcą zdobyć bramkę, sztywnieją. W ich poczynania wkrada się nerwowość. Dlatego czasem lepiej zwolnić, zwłaszcza gdy mamy przewagę, a czas bije na naszą korzyść…
Drugim czynnikiem na który zwróciłem uwagę jest skuteczność. I tu mamy do czynienia z paradoksem. Opierając się na statystykach, Polacy z Serbią uzyskali 62%, a z Macedonią 65% skuteczności. Jednym słowem: bez zarzutu. Ale optycznie sprawa przedstawia się o wiele gorzej. Czy w piątek Stanic, czy wczoraj Ristowski byli po części obijani przez biało-czerwonych. Najgorzej w tym elemencie spisuje się Michał Daszek (3/9 w całym turnieju). Sam skrzydłowy Wisły podkreślał, że musi się zdecydowanie poprawić.
Lijewski zakończył stwierdzeniem, że potencjał wystarcza, aby równać się z najlepszymi. Znów Lijewski ma rację. Jeżeli wyeliminujemy po prostu głupie i idiotyczne straty i zarazem podniesiemy poziom koncentracji, Polacy mogą osiągnąć wspaniały wynik. Do wczorajszej obrony nie ma jak się przyczepić, atak również wyglądał przyzwoicie (zwłaszcza w drugiej połowie). Wtórując “Lijkowi” – tylko my sami możemy pogrzebać swoje szanse na dobry rezultat w całym turnieju. Oby ktoś zawodnikom mówił to dość często, bo wszystko zależy od ich głów. Ręce i nogi są gotowe, by móc pisać historię…
W drugim spotkaniu “polskiej grupy” Francuzi rozprawili się z Serbami. Dziesięć bramek różnicy dobitnie oddaje obraz meczu. Trójkolorowi zaprezentowali w nim pokaz siły swojej ławki rezerwowych. Francja to nie tylko Karabatić, Narcisse i inne Omeyery. To na przykład Oliver Nyokas. Reprezentant Francji zdobył 8 bramek, notując 100-procentową skuteczność w ofensywie. A to tylko zmiennik. Inną sprawą jest niezbyt sportowe podejście Serbów. Bałkańcy, gdy tylko Trójkolorowi zbudowali kilkubramkową przewagę, zupełnie odpuścili mecz. Trener wpuścił zmienników, zmalało zaangażowanie. Serbia oszczędzała siły na wtorek – wówczas z Macedonią zmierzą się o wyjście z grupy. Francuzi zaś grali swoje. Efektownie, efektywnie i również niezbyt dużym nakładem sił największych gwiazd. Oto geniusz Caluda Onesty. Tytuł MVP meczu zgarnął Zarko Sesum, autor siedmiu bramek.
***
Na trybunach podczas starcia Polska – Macedonia zawisł transparent “Prosimy o spokój, i tak wygramy jedną bramką”. Tylko jak tu się nie denerwować. Niby wiesz, że film z happy-endem, ale i tak reżyser zostawi Ci cień niepewności. Taka też jest nasza reprezentacja. Dzięki wczorajszej wiktorii zapewnili już sobie awans do II rundy, a starcie z faworyzowanymi Francuzami będą mogli potraktować jako weryfikację swojej faktycznej formy. Dodatkowo, pierwszy raz w historii pokonaliśmy Macedonię, dopiero w czwartym podejściu. Z Francją też mamy rachunki do wyrównania, to będzie czas rewanżów?