Euro #4 – Dużo emocji, mało bramek

Od początku turnieju nie zdarzyło się jeszcze, by padły więcej niż trzy bramki w trakcie jednego meczu. Dzisiaj nie było inaczej, co nie znaczy że mogłoby brakowało emocji.

„Nikt nam nie zabroni marzyć o medalu” – powiedział Petr Cech w kontekście szans reprezentacji Czech na Euro 2016. Oczywiście marzenia to jedno, a rzeczywistość to drugie, bo Czesi w meczu z Hiszpanami wyglądali niczym ulepszona wersja Irlandii Północnej. Możliwości podopiecznych Vicente Del Bosque zna każdy, jednak tutaj łatka bycia faworytem wcale nie pomagała obrońcom tytułu. Wielu twierdzi, że Hiszpanie pod wodzą Del Bosque najlepsze lata mają już za sobą i jest coraz bliżej powrotu do słynnego powiedzenia, że „grają jak nigdy, a przegrywają jak zawsze”. Cieniem na La Furia Roja rzuciła się też afera dotycząca bramkarza Davida De Gei, który „dziwnym trafem” dwa dni przed rozpoczęciem turnieju został oskarżony o współudział w gwałcie. Dywagowano nawet, czy nie zakończy się to dla golkipera wykluczeniem z kadry, ale ostatecznie mogliśmy go zobaczyć w pierwszym składzie przeciwko Czechom.

Spotkanie w Tuluzie sędziował Szymon Marciniak. Po raz pierwszy od osiemnastu lat mamy polskiego arbitra głównego na wielkim turnieju. Wraz z asystentami radził sobie dzisiaj dobrze, czym na pewno zwiększył swoje szanse na poprowadzenie meczu co najmniej na poziomie ćwierćfinału Euro.

Dlaczego postawę Czechów z 36-letnim weteranem Tomasem Rosicky’m na czele można porównać do wczorajszej gry Irlandii Północnej? Hiszpanie już w pierwszej połowie mocno zagrażali bramce strzeżonej przez Petra Cecha, który niejednokrotnie ratował swoich kolegów, nawet jeśli jego rywalom głównie brakowało dokładności. Druga połowa nie przyniosła zmiany obrazu gry, nadal Hiszpanie napierali, a Czesi momentami rozpaczliwie się bronili. Roman Hubnik, ich środkowy obrońca w pewnym momencie zdawał się położyć kres cierpieniom hiszpańskich napastników, jednak jego wybicie trafiło „zaledwie” w słupek. Podopieczni Vicente Del Bosque grali widowiskowo, wymieniali podania… czyli tak jak dzisiaj można zepsuć efektywność świetnie działającej machiny (przykład Bayernu Monachium na niwie klubowej), gdyż gol nadal nie padał. Zawodził Nolito, który w meczach towarzyskich przed Euro pokazywał się z bardzo dobrej strony, a dzisiaj raził nieporadnością. Więcej można było spodziewać się po Moracie, jednak decyzja trenera o zastąpieniu go przez Aritza Aduriza już po godzinie gry, była co najmniej dziwna. Niewykorzystane sytuacje mogły się zemścić w 65. minucie, gdy po strzale Hubnika (tym razem w kierunku właściwej bramki) Cesc Fabregas musiał wybijać piłkę z linii bramkowej. Czas mijał, Czesi nadal trzymali głowę pod toporem, a paradoksalnie to Hiszpanie bardziej się gubili poprzez zatrważająco małą ilość strzałów w stosunku do wymienionych podań. Katusze kibiców zakończył w końcu Andres Iniesta, który w 87. minucie posłał idealną centrę na głowę Gerarda Pique, a ten nie mógł zmarnować tego podania i strzelił jedyną bramkę w tym meczu. Jeszcze w czasie doliczonego czasu gry, świetną okazję do wyrównania miał Vladimir Darida, jednak David De Gea odbił strzał i umożliwił Hiszpanom dowiezienie zwycięstwa. Miłe złego początki?

Hiszpania – Czechy 1:0 (0:0)

Bramka: Pique 87.

Hiszpania: De Gea – Juanfran, Ramos, Pique, Alba – Iniesta, Busquets, Fabregas (70 Thiago) – Silva, Morata (62 Aduriz), Nolito (82 Pedro).

Czechy: Cech – Kaderabek, Sivok, Hubnik, Limbersky – Darida, Plasil – Gebre Selassie (86 Sural), Rosicky (88 Pavelka), Krejci – Necid (75 Lafata).

Mecz Irlandii ze Szwecją nie miał zdecydowanego faworyta. Ot, spierano się co najwyżej czy Zlatan Ibrahimović wystarczy do tego, by przeważyć szalę na korzyść Szwedów, na co odpierano że jeden z najlepszych piłkarzy na świecie zawodzi w ważnych meczach. Jak nie teraz, to nigdy – kapitan we Francji zalicza prawdopodobnie swój ostatni turniej z reprezentacją. Do historii przejdą w końcu jego rezultaty, a nie dowcipy porównujące Ibrahimovicia do Chucka Norrisa.

W podstawowym składzie Szwedów można było dostrzec Oscara Lewickiego, jednak pomocnik zastępujący dzisiaj wracającego po kontuzji Albina Ekdala, nie ma polskich korzeni, jak niejedni próbowali się doszukiwać ze względu na swojsko brzmiące nazwisko. Sam zawodnik, mistrz świata w kategorii U-21, tłumaczył że „co najwyżej jego dziadek był Niemcem, ale o polskim pochodzeniu nic mu nie wiadomo”. Przy kwestii Polaków zostając, warto wspomnieć że Irlandczycy mierzyli się z nami w grupie eliminacyjnej turnieju i zajęli w niej trzecie miejsce, tuż za nami i awansowali poprzez baraże.

Już w pierwszych minutach słychać było „dwunastego zawodnika” reprezentacji Irlandii w postaci ich wspaniałych kibiców oraz hymnu „The fields of Athenry”, będącego irlandzką folkową balladą opowiadającą o losach Michaela, fikcyjnego bohatera, skazanego na zsyłkę do Australii za kradzież jedzenia dla głodującej rodziny.
Spotkanie zapowiadało się jako wyrównane i takim ostatecznie było. Okazji nie brakowało z obu stron, a najdogodniejsze z nich mieli John O’Shea, Robbie Brady, Jeff Hendrick i nie kto inny oczywiście niż Zlatan Ibrahimović. Ostatecznie pierwsza połowa starcia zakończyła się bezbramkowym remisem, jednak kwadrans przerwy nie ostudził zapału piłkarzy. Efekt tego nadszedł bardzo szybko, już w 48. minucie Wes Hoolahan fantastycznie przymierzył z woleja, a piłka wpadła tuż przy słupku poza zasięgiem Andreasa Isakssona. Odpowiedź mogła nadejść bardzo szybko, jednak Emil Fosberg chybił z kilku metrów, a niedługo później Ibrahimović po raz kolejny nie potrafił pokonać Darrena Randolpha.

Skoro gwiazda „Trzech Koron” nie potrafiła sama doprowadzić do wyrównania, musiał jej w tym pomóc obrońca rywali. W 71. minucie kapitan zacentrował z lewej strony pola karnego, a Ciaran Clark uprzedził Sebastiana Larssona, jednak niefortunnie skierował przy tym głową piłkę do własnej bramki. Po tej sytuacji obie ekipy próbowały jeszcze wywalczyć korzystniejszy rezulatat, jednak ostatecznie mecz zakończył się remisem 1:1 i podziałem punktów. Jak mawiał klasyk – „lepszy rydz niż nic”.

Irlandia – Szwecja 1:1 (0:0)

Bramki: Hoolahan 48. – Clark 71. – samobójcza

Irlandia: Randolph – Coleman, O’Shea, Clark, Brady – McCarthy (85. McGeady), Whelan, Hoolahan (78. Robbie Keane), Hendrick – Walters (64. McClean), Long.

Szwecja: Isaksson – Lustig (45. Johansson), Lindeloef, Granqvist, Olsson – Larsson, Lewicki (86. Ekdal), Kaellstroem, Forsberg – Berg (59. Guidetti), Ibrahimović.

Spotkanie Belgów z Włochami elektryzowało nie tylko kibiców obu drużyn, ale również zwykłych fanów futbolu. Trudno znaleźć reprezentacje, w których nie byłoby aż tylu niewiadomych. Poczynając od formy Edena Hazarda oraz postawy podopiecznych Marca Wilmotsa w defensywie z jednej strony, po niezrozumiałe decyzje personalne Antonio Conte z drugiej. Najbardziej w oczy rzuca się formacja ofensywna Włochów, o której słabości miałem okazję napisać dwa tygodnie temu w felietonie pod tytułem „Nawet Pel(l)e Włochom nie pomoże”. W skrócie – Włosi słynęli zawsze ze wspaniałych napastników, spośród których niejedni musieli grzać ławę na wielkich turniejach ze względu na kłopot bogactwa wśród ówczesnych snajperów. Obecnie zdecydowanych faworytów o miejsce w pierwszym składzie nie ma, a Graziano Pelle będący jedynym w kadrze napastnikiem na przyzwoitym poziomie europejskim, jeszcze kilka lat temu musiał szukać szczęścia w przeciętnej lidze holenderskiej, gdyż w swojej ojczyźnie był po prostu za słaby. Obecność Edera w pierwszym składzie, który przez ostatnie pół roku zdobył dla Interu Mediolan zaledwie jedną bramkę, w ogóle już zakrawało o pomstę do nieba. Antonio Conte wydawał się jak kot – chadzał po prostu własnymi ścieżkami i nie zwracał uwagi na racjonalne sugestie dziennikarzy. Co więcej, pouczał ich. Belgowie również postarali się o pewną niespodziankę, Wilmots na prawej obronie desygnował do gry Laurenta Cimana grającego na co dzień w MLS (Montreal Impact).

Wracając do selekcjonera Włoch, patrząc na pierwsze minuty spotkania, w jego szaleństwie wydawała się metoda, gdyż to jego podopieczni stwarzali lepsze wrażenie. Belgowie również dochodzili do głosu, czego dowodem był groźny strzał Radji Naingollana, jednak włoska defensywa spisywała się bez zarzutu. Po pół godzinie gry padł gol dla Włochów, którego autorem był Emanuele Giaccherini. Było to zaskoczenie nie tylko ze względu na błyskawiczne wznowienie gry przez asystującego przy tym golu Leonardo Bonucciego, lecz również dlatego że strzelec bramki był do tamtej pory zdecydowanie najgorszy na placu gry i notował dużo strat. Szybko mogło dojść do podwyższenia prowadzenia, jednak najpierw Thibaut Courtois świetnie obronił groźny strzał Antonio Candrevy, a kilka minut później Graziano Pelle chybił obok słupka w wybornej sytuacji.

Początek drugiej połowy mógł przynieść wyrównanie stanu spotkania, jednak świetnie wyprowadzony kontratak dał Belgom tylko zawód spowodowany chybieniem koło słupka w wybornej sytuacji przez Romelu Lukaku. Napastnik mógł odwrócić losy meczu, co wypomniały mu gwizdy na trybunach w momencie jego zejścia z boiska. Marc Wilmots na ostatni kwadrans postanowił postawić wszystko na jedną kartę, wprowadził Yannicka Ferreirę-Carrasco za Laurenta Cimana, czym teoretycznie zwiększył siłę rażenia i nakierunkował Belgów w kierunku zdecydowanej ofensywy. Nic z tego, włoscy obrońcy nadal spisywali się jak należy, a w momentach krytycznych dopuszczali się fauli taktycznych. Okazje mieli jeszcze Divock Origi, Ciro Immobile, ale ostatecznie zwycięstwo bezlitosnym kropnięciem z woleja przypieczętował w ostatniej minucie spotkania Graziano Pelle. Antonio Conte pokazał wielu niedowiarkom, że ci co w minionym sezonie zawodzili lub nie wyróżniali się niczym szczególnym, gdy przywdziewają trykot reprezentacji zdolni są stanąć w szranki z najlepszymi, a może nawet powtórzyć sukces sprzed czterech lat, czyli wicemistrzostwo Europy. Nie takie rzeczy mieliśmy już okazję dostrzec w historii mistrzostw Starego Kontynentu.

Belgia – Włochy 0:2 (0:1)

Bramki: Giaccherini 32 , Pelle 90+2.

Belgia: Courtois – Ciman (75. Carrasco), Alderweireld, Vermaelen, Vertonghen – De Bruyne, Nainggolan (62. Mertens), Fellaini, Witsel, Hazard – Lukaku (73. Origi).

Włochy: Buffon – Chiellini, Bonucci, Barzagli – Darmian (58,De Sciglio), Giaccherini, De Rossi (78, Thiago Motta), Parolo, Candreva – Eder (75, Immobile), Pelle.

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment