Nowa płyta a na niej nowi goście. Temu Artyście zdarzyło się grać koncert z wybitą szczęką i złamaną ręką. W jego życiu prywatnym był kryzys… Jak jest obecnie? Jak fani przyjęli „Dialog I”? Co się zmieniło?
Dominika Polonis: Na Twojej najnowszej płycie znaleźli się tacy artyści jak Mela Koteluk, Hades czy Grubson. Czy można powiedzieć, że w tym albumie rap jest tylko dodatkiem?
Łukasz L.U.C. Rostkowski: Hmmm… nie… to chyba ubliżyłoby wartości tego, czym jest ten album. Mnóstwo osób włożyło bardzo dużo pracy w tę poetykę i myślę, że te teksty są tutaj wiodące. Jest to absolutnie symbioza muzyki i słowa. Połowa to symfonie, owszem, może wykonane przez większą ilość muzyków, bo muzykę tu wykonuję ponad 100, ponad 200 osób! Teksty, poetykę może około 10. Nakład pracy jest tutaj na pewno identyczny jak nie większy w przypadku tekściarzy. Tutaj absolutnie jakby rap, poetyka są kluczowym elementem, choć nie do końca dla ludzi zrozumiałym, bo w różnych językach. Ale to też o to chodzi. To jest bardzo ważny element: flow, język, rymy, brzmienie tego języka i oczywiście jego treść. To jest bardzo ważny element Rebel Babel.
Od momentu gdy płyta trafiła na półki sklepowe minął już prawie miesiąc. Jak została odebrana?
Nigdy nie potrafię do końca odpowiedzieć na takie pytanie. To, co do mnie dociera, jest zawsze jakimś skrawkiem. Wiadomo, że jak coś ludzie mówią, to raczej chwalą, a jak krytykują, to raczej za plecami, po cichu, więc trudno mi to ocenić. Wydaje mi się, że generalnie odbiór jest pozytywny. W ogóle orkiestry dęte są czymś, co niesie ze sobą bardzo dobre emocje. Ludzie się zawsze do tego uśmiechają i ten cel jest chyba spełniony. Natomiast nie łudzę się też, że dla wielu osób będzie to taki projekt, który będzie odjechany, bo właściwie dlaczego ktoś nawija po portugalsku czy po hiszpańsku. I wiem o tym, że w polskim hip-hopie jest bardzo dużo takich opinii, że ludzie nie rozumieją czemu i po co. Zresztą widzę to też po jakichś wynikach, słupkach, że te klipy mają po 50 tysięcy obejrzeń, a nie tak jak na przykład „W związku z tym”, po parę milionów. Zdaję sobie sprawę, że z tą płytą robimy coś absolutnie pod prąd, nowego i ten odbiór zawsze będzie bardziej indywidualny. Ale koncertowo tu się dzieją piękne rzeczy. Orkiestry, które nas chwalą, cieszą się, że grają, organizatorzy, którzy zapraszają, projekt koncertowy ma bardzo duży potencjał. W tym będzie siła, a płyta po prostu będzie sobie żyć. Ona jest tak skomplikowana, w tym aspekcie, że teksty są w innych językach, trzeba je sobie przetłumaczyć, wsłuchać się w nie, że to będzie jeszcze wiele miesięcy wybrzmiewać. Ja sam dopiero po miesiącu pewne rzeczy wyłuskałem, wysłuchałem. Właściwie po roku pracy! Jak przetłumaczyliśmy na angielski, to wczytałem się w to i mówię: „wow! Nie sądziłem, że coś takiego nawinął w takim projekcie!” Tu jest bardzo dużo smaku.
Na stronie Nasze Miasto Wrocław przeczytałam, że jesteś pracoholikiem i , że grałeś koncert nawet z wybitą szczęką. To prawda?
Jestem pracoholikiem… (śmiech). Bardzo dużo pracuję i czasami to jest już moim problemem. Niektórzy mają problem z alkoholem, inni z używkami, a ja z pracą. Nie potrafię się powstrzymać: pracuję całymi dniami i kocham to, co robię. Nie umiem sobie odmawiać. I faktycznie, do tego też jestem bardzo ambitny. Staram się nie zawieźć fanów i dać im to, na co zasługują. Kocham fanów i traktuję ich, jako wyjątkowych ludzi, których chce się szukać, słuchać, rozkminiać teksty, poetykę. Są to ludzie zwykle bardzo przenikliwi, poszukujący. Więc tak, faktycznie, nawet zagrałem z wybitą szczęką. Ale to też była taka nakrętka tych ambicji, bo nagle miałem złamaną rękę i rozbitą szczękę, a dostałem możliwość zagrania z Pendereckim, więc trudno było sobie tego odmówić. To jest coś tak życiowo wyjątkowego, że nie da się temu odmówić. A tak zwykle w życiu jest, że takie strzały przychodzą w momencie, gdy leżysz i nie masz siły. Wtedy przychodzą największe propozycje i wtedy też wyłania się twój charakter: czy będziesz walczył czy się poddasz?
Organizm nie strajkuje?
Czasem strajkuje. (śmiech) Ale od paru lat staram się go bardziej szanować. Wysypiam się i staram się jakoś funkcjonować, uprawiać sporty. Miewam kryzysy, ale ostatnio jest dość dobry czas, dobry flow, mimo że bardzo duuużo pracowałem. Ale chyba właśnie, że przez to, że zastosowałem trochę tej higieny, jest lepiej.
Skąd w takim razie instrumentalny album Sleepoholik?
Jak zawsze w moim życiu to był okres, w którym miałem wrażenie, że było wiele różnych przyczyn, które się składają w ciągu całego roku. I był wybuch pod postacią nowej płyty. To było tak, że z jednej strony chodziło o to, że zacząłem się interesować takim stylem drzemek. Mój organizm był zdewastowany i zacząłem uprawiać takie właśnie małe drzemki, jakieś takie uspokajające sytuacje… I faktycznie medytowałem, szukałem wyciszenia. Z drugiej strony, chodziło też o takie prywatne sprawy, że nie miałem domu, że gdzieś przychodziłem jakieś bardzo trudne sytuacje życiowe… I wtedy muzyka stała się takim trochę domem dla mnie. Potrzebowałem ciepła i wtedy pomyślałem sobie, że taką płytę zrobię też dla ludzi, którzy borykają się z czymś podobnym. Również dla ludzi z bezsennością, z którą zmagało się także wielu moich przyjaciół. Pomyślałem sobie, że gdy człowiek jest taki znerwicowany, zestresowany, to taki album wrzucę do sieci za darmo. Żeby podziękować ludziom, bo akurat wtedy wychodziło moje 10-lecie. Tak też się stało. Taki album stworzyłem, w odróżnieniu do tych moich innych elektronicznych. Powstał też z potrzeby eksperymentowania i rozwijania się.
Bob One kiedyś powiedział, że nie ma 2 takich samych bednarków. Miał tu na myśli, że odkąd ludzie o nim usłyszeli, to zaczęli robić reggae na masową skalę. Ludzie często Cię naśladują?
Nie wiem, wydaje mi się, że nigdy nie odczułem tak dużego sukcesu komercyjnego. Takiego, żeby ludzie aż chcieli naśladować. Wiesz, zawsze to, co robiłem jest tak dziwne, że ludzie nawet nie czuliby się na siłach, żeby to naśladować. A może nie byłem aż tak dobry, żeby naśladowali? Nie wiem. Nie odczuwam tego, nie wkręcam się w to. To znaczy znam jakieś tam młode, debiutanckie zespoły raperów, którzy czegoś szukają, mają pokręcone flou. Ale nie do końca mam takie wrażenie… nie obserwuję tego aż tak mocno. Jestem takim bocznym traktem, nigdy też, nie byłem na tyle charakterystyczny. Zawsze przeskakiwałem, robiłem jedną rzecz a za chwilę byłem już gdzie indziej. Łatwo naśladować też ludzi, którzy są tacy sami. Wyznaczają konsekwentnie postaci, tak samo nawijają w takim samym stylu i o… (śmiech). A ja zawsze zmieniałem: jedną płytę robiłem tak, drugą już zupełnie inaczej. Trudno jest to naśladować. Nie do końca też jest co, bo to wszystko jest jednorazowe. Nie tworzę kultu. Zawsze zastanawiam się jak celowo wyskoczyć z tych układów… i stylów…i gatunków.
Z zawodu jesteś prawnikiem, co więc w dzisiejszym świecie jest najlepszą metodą buntu z systemem?
Buntu? Jak dla mnie dzisiaj to na pewno rap – jest bardzo fajnym gatunkiem, który pozwala się wykrzyczeć. Jest bardziej zbuntowany niż rock, niż inne gatunki, które są grzeczne i wygładzone. W radio na przykład. Zwłaszcza rock się taki stał – bardzo płaski i płytki. Nie mówię o wszystkich, bo jest bardzo dużo fajnego rocka, ale to pojęcie się bardzo zbagatelizowało. Rap sam w sobie ma bardzo dużo takiego buntu, krzyku, ulicy, prawdy i głosu. To jest na pewno fajny gatunek, który pozwala buntować się. A dwa, no bunt, na przykład w naszym Rebel Babel to jest kolektywność, siła, grupa to jest orkiestra. To moc podmuchu instrumentów dętych, to siła.
Z L.U.C. rozmawiała Dominika Polonis.