Po sukcesie Strażników Galaktyki i Ant-Mana, Marvel zabrał się za kolejną adaptację specyficznej i mniej popularnej serii. Doktor Strange znacząco rozwija uniwersum kinowe Marvela, wprowadzając do niego elementy magiczne*.
Tytułowy bohater niegdyś wybitny chirurg, po wypadku samochodowym częściowo traci władzę w dłoniach. Gdy wszelka konwencjonalna medycyna zawodzi, zaczyna szukać alternatyw. Tak odkrywa tajemniczą czarodziejkę, znaną jako Starożytna, która odkrywa w doktorze Strange’u jego potencjał magiczny. Wprowadza go do tajnej organizacji czarodziejów, której zadaniem jest chronienie świata przed siłami ciemności z obcego wymiaru.
Doktor Strange przenosi nas w nieznane dotąd rejony uniwersum Marvela, poznajemy tajemniczy świat magii. Nie jest to świat znany nam z innych filmów fantasy (jak np.: seria Harry Potter), jest to zdecydowanie bardziej egzotyczne podejście do czarów. W świecie Doktora Strange’a magowie znają sztuki walki, łączą chwyty „kung fu” z rzucaniem zaklęć, posiadają m.in. zdolność manipulowania materią, czy przenoszenia się między wymiarami (zarówno w formie cielesnej jak i duchowej). Sceny akcji przypominają wariację filmów wuxia z Incepcją, albo Matrixem. To jedyne porównanie jakie mi przychodzi do głowy, ale nawet ono nie oddaje w pełni specyfiki tego filmu.
Doktor Strange pod względem wizualnym jest chyba największym osiągnięciem w filmach Marvela. Efekty specjalne są nie tylko spektakularne, są przede wszystkim oryginalne, dziwne (czyżby aluzja do nazwiska głównego bohatera?), momentami wręcz psychodeliczne. Magowie w trakcie walk np.: zaginają czasoprzestrzeń, przeskakują między wymiarami, zamieniają otoczenie w jeden wielki „kalejdoskop” (kto zobaczy, ten zrozumie). To trzeba samemu zobaczyć, najlepiej w kinie IMAX 3D.
W parze z efektami idzie też świetne aktorstwo. Benedict Cumberbatch jak zwykle wypadł rewelacyjnie w roli głównej, jest pełen charyzmy i uroku osobistego. Postać dokładnie taka, jaką możemy znać z komiksów, z niemal tą samą historią – początkowo egoistyczny, pełen pogardy, twardo stąpający realista, który z czasem przemieni się w pokornego, wybitnego maga, chroniącego świat. Dużo kontrowersji wśród fanów komiksów wzbudziła postać jego mentora. Starożytny, czyli stary, chiński mędrzec został zastąpiony Starożytną, białoskórą kobietą, graną przez Tildę Swinton. Na szczęście zmiany poszły bardziej na korzyść – stereotyp zamieniono na coś bardziej nietypowego i interesującego, a sama aktorka spisała się znakomicie. Reszta obsady wypadła przynajmniej dobrze. Niestety sporym rozczarowaniem okazał się (jak zwykle w filmach Marvela) złoczyńca grany tutaj przez Madsa Mikkelsena. Postać nijaka, bez charakteru, rola wręcz niegodna dla tak utalentowanego aktora.
Chociaż tematyka Doktora Starnge’a jest wyjątkowa, to sam film pod względem estetyki, czy konstrukcji fabularnej nie różni się wiele od wcześniejszych filmów Marvela. Czy to zaleta, czy wada, zależy od podejścia. Fabuła jest bardzo prosta – jest to kolejne origin story (od zera do bohatera) podczas którego Doktor Strange musi nauczyć się pokory, przełamać własne ograniczenia by na końcu dokonać heroicznych czynów. Historia jest jedynie pretekstem do wprowadzenia nowych postaci i elementów do Marvel Cinematic Universe. Jest przewidywalna, ale na szczęście nie denerwuje licznymi dziurami, czy głupotami fabularnymi. Tak jak w niektórych produkcjach Marvela mamy tutaj dużo humoru. Gagi prezentują podobny poziom co poprzednio – kilka (fajnych) ripost, (trochę wymuszonych) odniesień do popkultury i slapsticku.
Doktor Strange to przykład bardzo porządnego popkroniaka. Film niezbyt ambitny, czy oryginalny, ale dostarczający sporej frajdy. W przeciwieństwie do tegorocznego Kapitana Ameryki: Wojny Bohaterów jest bardzo przystępny – wszelkie nawiązania do filmów Marvela są drobne i nieistotne (z wyjątkiem sceny po napisach, którą gorąco polecam). Jeżeli jesteście fanami komiksów Steve’a Ditko, Briana V. Vaughana, ostatnich produkcji Marvela, albo po prostu kina rozrywkowego i Benedicta Cumberbatcha, będzie bawić się znakomicie.
*Niektórzy mogą nie zgodzić się z pierwszym akapitem twierdząc, że elementy magiczne były już wcześniej obecne w uniwersum Marvela, np.: w serii Thor. Nie jest to do końca prawda, ponieważ we wcześniejszych filmach czary często były uzasadniane naukowo co teoretycznie sprowadzało je do science-fiction. W Doktorze Strange’u nie pozostawiono nam wątpliwości w kwestii magii.