Erasmus to niewątpliwie wielki krok dla każdego. Czasami bardziej w stronę podróży, czasami bardziej edukacji, nieważne. Tak czy siak co kraj to obyczaj, a system edukacji w każdym kraju bardzo się różni. Zanim jednak sami się o tym przekonanie, czeka Was długa przeprawa przez dokumenty, wnioski itp., itd. Przed samym przystąpieniem do organizacji tej papierologii warto wiedzieć kilka rzeczy (których ja nie wiedziałam, co znacznie utrudniło mi życie). A więc, notatniki w dłoń
Na stronie Waszego uniwersytetu znajdziecie listę uczelni partnerskich, na których możecie studiować. Często są one zależne od wydziału i kierunku. Zanim wybierzecie konkretny uniwerek, radzę Wam sprawdzić czy aby na pewno Wasz program jest tam realizowany (chociaż w 70%). Kursy oferowane dla studentów zagranicznych zazwyczaj można znaleźć w zakładce „International”, „Foreigners”, „Erasmus incoming” itp. Nie musicie jednak wybierać tylko tych kursów i tylko tych przedmiotów. Macie prawo wyboru każdego przedmiotu z uczelni, tak długo jak długo w miarę jest on zbieżny z którymś z Waszych przedmiotów na macierzystej uczelni (UWAGA WAŻNE! muszą to być przedmioty z semestru, który spędzicie zagranicą, tj. jedziecie na semestr letni 2018, szukacie odpowiedników przedmiotów realizowanych tylko w tym semestrze. Dotyczy to również studentów jadących na cały rok akademicki, przedmiotów nie można „krzyżować”). Jeśli nie możecie znaleźć potrzebnych Wam informacji, napiszcie maila do któregoś z koordynatorów. Zapewniam, że każdy z nich mówi po angielsku i nikt nie zostawi Was bez odpowiedzi.
Przed wyjazdem wszyscy pytali mnie czy znam niemiecki na tyle dobrze, żeby w nim studiować. Otóż nie. I to się nie zmieniło, mimo, że mieszkam tu już prawie pół roku. W moim przypadku niestety pojawiły się błędne informacje odnośnie języka wykładowego i o tym, że będę studiować tylko po niemiecku (na początku tylko część przedmiotów miała nie być angielska) dowiedziałam się po załatwieniu wszystkich formalności. Miałam więc wybór – jechać tam, albo nie jechać wcale. Dlatego też ten punkt radzę sprawdzić bardzo dokładnie. Mimo, że sama uczelnia oferuje program międzynarodowy, to Wasz kurs może być realizowany w macierzystym języku. To polecam wiedzieć wcześniej. Nie sugeruję, żebyście z tego powodu zrezygnowali z wyjazdu. Zyskacie po prostu czas na naukę języka lub zmianę uczelni.
Szczerze mówiąc informacji odnośnie rekrutacji (nawet nie czuję, że rymuję) powinni udzielać Wam koordynatorzy, kierunkowi i wydziałowi. Dla każdego studenta proces ten wygląda troszeczkę inaczej ze względu na uczelnię, którą wybierze, ale ogółem wygląda to mniej więcej tak:
Nieważne z jakiego kraju pochodzicie, jadąc do konkretnego państwa dostajecie konkretną sumę, są to kwoty określone z góry. Warto pamiętać, że program ERASMUS nie finansuje studiów w całości, jest jedynie Dofinansowaniem. Oznacza to, że trochę swoich pieniędzy będziecie musieli wydać. Jakie będą to kwoty, nie jestem w stanie Wam powiedzieć, bo każdy wydaje pieniądze w swoim tempie (ja robię to ekspresowo). Z drugiej strony, pierwsze osoby z jakimi się poznacie również będą studentami zagranicznymi, więc im również będzie zależało na jak najmniejszych wydatkach. Zanim się obejrzycie, będziecie wiedzieli w który dzień tygodnia i gdzie piwo jest najtańsze i gdzie szukać najtańszego lotu do domu na święta. Jeśli znacie język, zawsze możecie znaleźć pracę dorywczą. Jest ich mnóstwo, a jeśli jedziecie do dużego miasta, czasem wystarczy tylko angielski.
Do następnego,
Onion.