„Oszukać przeznaczenie” – ta seria horrorów pasuje jak ulał do meczów reprezentacji Polski, które inaugurowały nasze występy w wielkich turniejach. Niedzielny mecz z Irlandią Północną jest niepowtarzalną szansą na odstąpienie od reguły.
Nie licząc meczu inauguracyjnego Euro 2012, który i tak należy traktować jako porażkę mimo remisu 1:1 z Grekami, ostatniego gola na otwarcie zdobyliśmy w roku… 1974 wygrywając z Argentyńczykami 3:2! Czyż to nie jest niewiarygodne? Jest to pytanie zgoła retoryczne, jeśli pamiętamy o brązowym medalu na MŚ 1982 w Hiszpanii.
Tak, zwycięstwo nad Argentyną stało się zaczątkiem wspaniałej reprezentacji Polski pod wodzą Kazimierza Górskiego, która urosła do miana symbolu sukcesu naszego futbolu, tak bardzo tęsknego aktualizacji, minęło już przecież ponad trzydzieści lat od ostatniego medalu.
A wcześniej też nie było źle, pierwszy raz Polacy zagrali na Mundialu w roku 1938, gdy już na inaugurację dostali giganta w postaci Brazylijczyków z fantastycznym Leonidasem na czele. Podopieczni Józefa Kałuży (jednego z najwybitniejszych sportowców w historii II RP) i Mariana Spojdy przegrali w debiucie 5:6, ale dali się pokonać dopiero w dogrywce. Nigdy w historii polskiego futbolu nie zdarzyła się sytuacja, by po czterech bramkach jednego zawodnika w meczu (było to dziełem Ernesta Wilimowskiego) reprezentacja nie wygrała spotkania.
Powyższa piękna historia nie ma jednak współcześnie godnego odpowiednika. Gdzie tam… jakbym w ogóle śmiał porównywać reprezentację Polski z MŚ 2002 w Korei i Japonii bądź z MŚ 2006 w Niemczech z przedwojenną ekipą, gdy niejedni polscy zawodnicy nie mogli pojechać na turniej ze względów finansowych. Właśnie te dwa mundiale z czasów współczesnych zasługują na zapisanie ich w czarnych kartach polskiego sportu.
Obyśmy teraz we Francji nie musieli się wstydzić i z wymalowanymi gębami nie śpiewali „nic się nie stało”. Bo wystarczająco już się stało. Idealnie nadchodzący mecz z Irlandią Północną zapowiedział prezes PZPN Zbigniew Boniek i tej wersji się trzymajmy w kontekście niedzieli – „Z tym Euro jest jak z pierwszą randką. To ona jest najważniejsza. Jeśli nie wyjdzie, z drugą już jest kłopot.”
***
Tak łatwa okazja może się już nie powtórzyć. Z całym szacunkiem do zespołu Irlandczyków z Ulsteru, ale nawet jeśli zwyciężyli w swojej grupie eliminacyjnej, to wolimy na początku grać właśnie z nimi niż z Niemcami lub Ukraińcami. Jeszcze jakby się okazało, że uraz ich najlepszego strzelca Kyle’a Lafferty’ego wykluczałby go z turnieju, to już w ogóle byłaby mogiła dla wyspiarzy.
Nasi premierowi rywale mają raczej kadrę złożoną z anonimów, a Przemysław Rudzki słusznie zauważył, że wartość pieniężna pierwszego składu wynosi „pół Lewego”. Robert Lewandowski wyceniany jest na 75 milionów euro, a WSZYSCY podopieczni Michaela O’Neilla zaledwie na 38 milionów euro. Jak wszyscy jednak wiemy, pieniądze nie grają.
Serial o mocnym zabarwieniu dramatycznym pod tytułem „czy Grosicki wykuruje się na pierwszy mecz fazy grupowej” zdaje się mieć nieszczęśliwy finał, mimo wielu zwrotów akcji. Raz podawano, że zagra, raz że nie – stąd jak teraz to czytacie, to możliwe że oficjalny komunikat zmieniono na pozytywny dla nas. Z drugiej strony, nawet jeśli przeciwko Irlandczykom wyszedłby Bartosz Kapustka, to czy na pewno będzie to osłabienie? Do tej pory wielu z nas raczej woli młodą kapustkę w połączeniu ze schabowym i ziemniaczkami, ale dlaczego 19-letni pomocnik Cracovii miałby nie zostać jednym z odkryć turnieju?
W odróżnieniu od niejednych na jego pozycji idzie do przodu z piłką, a nie na około, nie mówiąc już o tym że reprezentacyjna koszulka nie powoduje u niego paraliżu, co jest z kolei przypadłością Piotra Zielińskiego.
Szkoda za to Łukasza Fabiańskiego. Zrozumiałe, że bramkarz musi być szalony jak Szczęsny, ale zwycięskiego składu się nie zmienia, a skoro to bramkarz Swansea, a nie Romy, świętował awans do Euro jako pierwszy bramkarz i ogólnie można na „Fabiana” liczyć, to trudno dostrzec decydujący argument za tym dlaczego miejsce między słupkami należy się Szczęsnemu. Jako zwolennik Fabiańskiego, mogę się pocieszać tym, że na którego bramkarza Nawałka by nie postawił to i tak nie będzie zaniżał poziomu reprezentacji, jak ma to u nas miejsce w kwestii lewej obrony, partnera na środku pomocy dla Grzegorza Krychowiaka, a także kolegi dla Kamila Glika na stoperze.