Nikt nie wyobrażał sobie, by na mistrzostwach we Francji Biało-Czerwonych miało zabraknąć. Zmagania nad Sekwaną będą bowiem czternastą wielką imprezą z udziałem Polaków w ciągu tej dekady. Zabrakło nas tylko na igrzyskach w Londynie. Co jednak ważniejsze, przeszkodą na drodze do przyszłorocznego czempionatu globu miała być przeciętna Holandia. A mogliśmy przecież trafić na Norwegów czy Węgrów. Awans był więc obowiązkiem.
Sezon klubowy skończył się już przeszło dwa tygodnie temu. Dla polskich szczypiornistów wakacji jednak nie będzie. Eliminacyjny dwumecz z Holendrami śmiało można było potraktować bowiem jako pierwszy krok przygotowań do zbliżających się wielkimi krokami igrzysk w Rio de Janeiro. Do nich zostało już tylko półtora miesiąca. Mecze z “Oranje” nie były jednak sparingami – stawką był bilet na przyszłoroczne MŚ we Francji.
Holendrzy to w świecie piłki ręcznej kompletny kopciuszek. Z racji ogromnej przepaści dzielącej oba zespoły nikt emocji się raczej nie spodziewał. Mieliśmy zobaczyć za to jakie niespodzianki na igrzyska szykuje trener Talant Dujszebajew. Wciąż “nowy” selekcjoner ma bowiem przed sobą wiele znaków zapytania. Liczyliśmy na garść odpowiedzi.
Pierwszy mecz Polacy grali u siebie w poprzednią sobotę. Szczypiornistów gościł katowicki Spodek. I niech wynik nikogo nie zmyli – choć reprezentacja Polski wygrała sześcioma bramkami, to nie był to dla Biało-Czerwonych spacerek: na pierwszą bramkę czekaliśmy do piątej minuty i z niegrającymi wybitnej piłki Holendrami męczyliśmy się aż do przerwy (11:9). Polacy grali ospale i ociężale, widać było efekty pierwszego kondycyjnego zgrupowania w Arłamowie. Gra nie kleiła się w ataku, obrona bywała mocno spóźniona. Z pomocą przychodził jednak fantastycznie dysponowany Piotr Wyszomirski, który cały mecz spędził w polskiej bramce. Niepodważalną pozycję w kadrze ma Sławomir Szmal, trener chciał więc przetestować “drugie noże” i zacząć selekcję pod kątem olimpijskiego turnieju, dając jednocześnie odpocząć największym gwiazdom.
To głównie dzięki genialnym interwencjom wybranego MVP spotkania Wyszomirskiego Polacy zaczęli budować przewagę zaraz po wyjściu z szatni. Po dziesięciu minutach drugiej części prowadzili już siedmioma golami, wynik w niemal niezmienionym stanie dowieźli do końca. Dujszebajew skorzystał z całej szerokości ławki, stąd prawie wszyscy zawodnicy zapisali się w meczowym protokole. Najwięcej rzucili: Krajewski (5) oraz Daszek i Lijewski (po 4). Dla Holandii zaś większość bramek zdobyło trio Luc Steins, Arjan Haenen, oraz Leon van Schie. Razem zaliczyli aż 15 z 21 wszystkich trafień Oranje. Na dobicie rywala karnego w ostatniej sekundzie odbił Wyszomirski. Mecz zakończył się wynikiem 27:21.
Znów mieliśmy okazję przyjrzeć się “wynalazkom” Dujszebajewa: po raz kolejny dobrze na środku rozegrania zaprezentował się Przemysław Krajewski (zdecydowanie wygrywa on walkę o minuty z Łukaszem Gierakiem); w obronie znów ćwiczyliśmy całkiem dobrze wychodzące nam 5-1 (już wiemy, ze to ma być podstawowa broń Biało-Czerwonych w obronie). Szwankowała zaś skuteczność. Polacy mylili się na potęgę i z 9-tego metra, i sam na sam z szóstego, a najbardziej z linii rzutów karnych. Wróciły demony sprzed lat – po trzy “siódemki” zmarnowali Daszek i Bielecki. Reprezentanci Polski zaprezentowali dość “letnią” formę, ale ze spokojem mogli udać się w podróż do Holandii.
Sześć bramek w piłce ręcznej to dużo i mało. Według trenera nic złego jednak nie mogło się już naszej reprezentacji przydarzyć. Talant Dujszebajew dał odpocząć “starej gwardii”, do granic wyeksploatowanej podczas morderczego sezonu. W rewanżu z Oranje nie zagrali więc Karol Bielecki, Krzysztof Lijewski, Sławomir Szmal oraz Bartosz Jurecki. Szansę na występ w Sittard dostali za to Paweł Paczkowski, Piotr Masłowski, Marcin Wichary i Maciej Gębala.
To miała być formalność. I takową była… do 42. minuty. Wówczas Polacy prowadzili 20:15. Trener zdecydował się jednak na eksperymenty: debiutancką bramkę w seniorskiej reprezentacji rzucił Tomasz Gębala, a po przerwie rzuty karne egzekwował… Mateusz Kus. W efekcie ostatnie 18 min to dziesięć bramek Holendrów przy czterech Biało-Czerwonych. Polacy myślami byli już daleko poza krajem tulipanów, a gospodarze zwietrzyli możliwość pokuszenia się o sensację. Wynik idzie przecież w świat. I udało im się. Wygrali jedną bramką (25:24), sprawiając wielką niespodziankę. To jednocześnie pierwsza porażka Polaków za kadencji Talanta Dujszebajewa.
W Sittard poprawiliśmy się z karnymi. W sobotę zmarnowaliśmy ich sześć, we środę już tylko jeden. Prawdziwą szansę dostał wreszcie Marcin Wichary. Bramkarz Orlen Wisły Płock obronił m.in 2 rzuty karne. W porównaniu z sobotnim występem Piotra Wyszomirskiego wypadł jednak bardzo blado. Bliższy wyjazdu na igrzyska jest zdecydowanie nowy gracz Lemgo. “Wyszu” jest niewątpliwie największym wygranym dwumeczu z Holendrami.
Biało-Czerwonych przez większość meczu prowadził duet Michał Jurecki – Kamil Syprzak. Panowie rozumieli się kapitalnie. Obrotowy Barcelony rzucił pięć bramek (głównie po asystach rozgrywającego Vive), młodszy z braci Jureckich czterokrotnie podziurawił zaś holenderską bramkę. Wśród reprezentantów Oranje znów szalał Luc Steins, który zdobył siedem bramek. Co ciekawe, ten środkowy rozgrywający jak na realia piłki ręcznej jest istnym karłem. Steins mierzy bowiem całe 173 cm. Holender imponuje jednak pracą na nogach i dynamicznością, dzięki której nie raz mijał jak tyczkę Mateusza Kusa.
Z jednej strony zadanie wykonane – awans wywalczony. Z drugiej martwi fatalny styl i gra. Porażki ze słabeuszami wielkim nie po prostu przystoją. Nie ma jednak co przywiązywać większej wagi do dwumeczu z Holendrami. Zawodnicy są dwa tygodnie po wyniszczającym sezonie (większość z nich kończyła na F4 w Kolonii), trener wciąż zasypuje reprezentantów nowymi rozwiązaniami taktycznymi, a na przećwiczenie wszystkich schematów potrzeba czasu. Dużo czasu. Ważne, że obyło się również bez niepotrzebnych kontuzji. Na zgrupowaniu w Arłamowie zawodnicy stawią się już 30 czerwca, zdrowi i gotowi do walki. Wówczas przygotowania do Rio ruszą pełną parą. Grupowych rywali Polaków na MŚ we Francji poznamy już za trzy dni, we czwartek. I właśnie o nich porozmawiamy za tydzień, w kolejnym “Handball Monday”.