Wokół Legii Warszawa dzieje się ostatnio tyle, że nie sposób nadążyć. Czekamy na efekty, które wcale nie muszą być wspaniałe.
Patrząc na to, można ujrzeć mnóstwo sprzeczności. A i tak wspomnę tutaj zaledwie o kilku z nich, które poruszyły mnie najmocniej.
Krzysztof Mączyński, reprezentant Polski i jednocześnie zawodnik ostatniej (sic!) w tabeli Wisły Kraków, napisał na Twitterze „20 lat narzekania i płaczu że nie ma nas w LM , kiedy już osiągamy upragniony cel dalej narzekamy. O co tutaj chodzi? Brawo Legia”
Teoretycznie się zgadzam, praktycznie nie. Gdybym przypomniał siebie za dzieciaka sprzed dziesięciu lat, pewnie w ogóle popłakałbym się ze szczęścia, że w ogóle awansowaliśmy do fazy grupowej UEFA Champions League. Spodziewałbym się tego może raz w ciągu najbliższych stu lat. To było już tak dawno, że fraza „ostatni polski klub w Lidze Mistrzów” ma aż 601 tysięcy wyników. Pewnie najstarsi górale i nasi rodzice mogą to pamiętać. Tym bardziej demotywujące dla mnie było, że ostatni występ miał miejsce w roku 1996, kilka miesięcy po moich narodzinach. Zastanawiałem się – sprowadziłem jakąś klątwę, czy co?
Jak szło w ostatniej rundzie kwalifikacyjnej… to ostatecznie nie wyszło. To właśnie najgorszy obecnie zespół ekstraklasy, Wisła Kraków wie o tym najlepiej. Za najlepszych lat pod pieczą Bogusława Cupiała, ówczesnego chlebodawcy takich zawodników jak Tomasz Frankowski, Maciej Żurawski bądź Kamil Kosowski, było naprawdę blisko. O dziwo, najbliżej gdy Biała Gwiazda dotarła do III rundy kwalifikacyjnej, przegrywając po dogrywce z Panathinaikosem Ateny. Właśnie wtedy nasz klub wydawał się grać najlepiej. Najbliżej byli pięć lat temu, gdy w ostatnich minutach rewanżowego meczu IV rundy APOEL Nikozja wyszarpał awans z rąk Krakowian Wtedy ekipa z rzeszą obcokrajowców nie dorastała do pięt swoim poprzednikom.
Wracając do Legii, stołeczni piłkarze również przekonywali się co to niedosyt. Dwa lata temu organizacyjnie popełniono nie błąd, lecz… wielbłąd. Jak nazwałby rzecz po imieniu Jan Tomaszewski. Legioniści byli o klasę lepsi od Celtiku Glasgow, by odpaść przez wejście na boisko nieuprawnionego do tego Bartosza Bereszyńskiego. Walkower oznaczał awans Szkotów za sprawą „bramek” na wyjeździe. Sezon wcześniej Warszawianie okazali się po prostu gorsi od Steauy Bukareszt, lecz tam również gole zdobyte na wyjeździe wyszły na korzyść rywali polskiego klubu.
***
W tamtym czasie opoką zespołu był Jakub Rzeźniczak. Tak, ten wyszydzany „obrońca stulecia”, który może zostać wypluty przez swojego wieloletniego pracodawcę za postawę w ostatnim meczu ligowym z Arką Gdynia. Wielu go krytykuje, słusznie, za słabą formę. Nie ma co się oszukiwać, kapitan (jeszcze) swoimi ostatnimi kiksami sypie piaskiem po oczach kibiców, którzy mieli prawo stracić cierpliwość. Najlepiej jednak, żeby szedł za tym zdrowy rozsądek. Pojawiło się wiele głosów, mówiących o tym iż obrońcę należy „wypi…olić w trybie natychmiastowym”, a także że „taki leń nie może hańbić naszych barw”.
Rzeźniczaka leniem na pewno bym nie nazwał. Owszem, można czasami odnieść wrażenie, że talentu do gry na poziomie Legii Warszawa nieraz mu brakowało. Tylko on to wszystko nadrabiał charakterem, wolą walki, prawdziwym poświęceniem. Niejedni twierdzą, że to jego „zaangażowanie” to poza, pic na wodę i fotomontaż. Ale w mojej opinii to nieprawda.
Pamiętam jak miałem szesnaście lat i właśnie jechałem przeprowadzić wywiad do licealnej gazetki. Do Jakuba Rzeźniczaka napisałem zaledwie tydzień wcześniej na Facebooku. O dziwo odpisał, tak po prostu wypalił żebym wpadł do pubu na Łazienkowskiej.
Na początku wykazał się nieprawdopodobnym poczuciem humoru, bo… powiedział że mamy duże szanse na wyjście z grupy eliminacyjnej Euro 2016. To był czas, gdy przyznanie się do ekscytacji w trakcie meczów piłkarskiej reprezentacji było jeszcze obciachem. Z perspektywy czasu można wywnioskować, że całe szczęście iż nie powiedział mi tego o samym turnieju. Jakbym usłyszał od niego, że zremisujemy z Niemcami po heroicznym meczu Michała Pazdana (ówcześnie solidnego ligowca, nic więcej), a Cristiano Ronaldo i portugalska spółka będzie się z nami męczyć W ĆWIERĆFINALE aż do ostatniego rzutu karnego, to chyba spadłbym pod stół i nie podniósł się ze śmiechu. Takiego przez łzy, że szanse są na to jedynie podczas gry na konsoli.
Ciekawie brzmi z perspektywy czasu jego stwierdzenie na temat „młodych wilków” Legii Warszawa. Przewidywał, że Daniel Łukasik i Kuba Kosecki staną się piłkarzami pełną gębą, a obecnie ten pierwszy pozostaje bez klubu po tym jak nie przebił się w Lechii Gdańsk. O tym drugim lepiej nie wspominać, z szacunku do dokonań jego ojca oraz tego że z początku jego przygody na Ł3 poczynał sobie naprawdę nieźle.
Ponadczasowe może wydać się jego stwierdzenie, na temat zaufania trenera – „Myślę, że w jakimś stopniu trener ufa każdemu zawodnikowi, jakiego posiada w kadrze”.
Obecnie mógłby się niestety zdziwić. Możliwe, że nowy albański szkoleniowiec, który jeszcze niczym się nie wkupił w łaski kibiców, potraktuje Rzeźniczaka jakby był on zagranicznym szrotem lub znalazł się na Łazienkowskiej przypadkiem.
Pewnego poziomu nie osiągnął i już nie osiągnie. Jego dziewięć występów w reprezentacji Polski jest wynikiem ponad stan, ale dla Legii zrobił dużo. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że cała ta afera z jego „byciem na wylocie” okaże się rozdmuchana.
***
Tym bardziej jak pomyślę, że do Legii mógłby wrócić Miroslav Radović. Swego czasu bardzo lubiany, dopóki nie zmienił Warszawy na grad pieniędzy w chińskim Qinhuangdao. Niedługo później już go tam nie było i raczej zgubiliśmy Serba z radarów.
Odnalazł się niedawno w koszulce Partizana Belgrad w dwumeczu z Zagłębiem Lubin w Lidze Europy. Obecnie to wiekowy zawodnik z brzuszkiem, ale do brazylijskiego Ronaldo lub Gonzalo Higuaina trochę mu brakuje, żeby nadwaga była jego talizmanem. Wystarczy w ogóle przypomnieć, że Lubinianie wyeliminowali utytułowany serbski klub, który prędzej przypomina teraz ligowego średniaka niż dotychczasową kuźnię talentów.
Jeśli już jednak miałby Radović wrócić do Warszawy, to kibice prawdopodobnie spojrzą na niego stawiając się w roli zdradzonego męża. Czyli, że po długim kryzysie mogą spojrzeć znów z uczuciami (jeśli tylko piłkarz będzie strzelał bramki jak kiedyś), ale pamięć o krzywdzie i zadra pozostanie. Nie to przecież mieli na myśli, gdy Serb kilka lat temu mówił, że chce zakończyć karierę w Legii.
Oby tylko Rzeźniczak i Radović pozostawali na swoich miejscach. Tak będzie najlepiej dla legijnego wizerunku. Legia jest ogólnie lepsza organizacyjnie niż piłkarsko i niech tak na razie pozostanie. To nie obelga, bo podopieczni Besnika Hasiego zagrają w fazie grupowej Ligi Mistrzów. I to nie z byle kim. Real Madryt, Borussia Dortmund i Sporting CP sprowadzą na stadion przy Łazienkowskiej klasowych piłkarzy, a trybuny z pewnością zapełnią się ogromną rzeszą kibiców. To dobra grupa, do ideału brakowało tylko lepszej drużyny z trzeciego koszyka niż portugalski zespół z Lizbony.