Rola bramkarza jest równie efektowna, co niewdzięczna. Mecz Legii z Borussią dobitnie to ukazał.
Za sprawą świetnych interwencji golkiper może być ukazywany jako heros, opoka drużyny, która nie zawodzi w decydujących momentach, gdy zawodzą obrońcy. Tyle, że wystarczy jeden błąd – decydujący o przebiegu spotkania. Wtedy wszystkie parady idą w zapomnienie.
Napastnik może spartolić tysiąc okazji, lecz jeśli trafi mu się ten jeden gol, wtedy zostaje bohaterem. Tak jak Eder – rezerwowy napastnik reprezentacji Portugalii, który był i będzie obśmiewany (teraz już mniej), ale decydująca o mistrzostwie Europy bramka uczyniła z niego narodowego bohatera. Pierdoła z ilością bramek godną obrońcy, zamienił się w chłopca, który miał ciężkie dzieciństwo, ale nigdy nie przestał marzyć pomimo trudności.
Za to jak bramkarz popełni błąd, to nie pomoże już nikt. Piłka wpada do siatki, a winowajca wystawia się na pośmiewisko i zyskuje miano „ręcznika”. Radosław Cierzniak w Dortmundzie stanął przed szansą, by zaistnieć w historii meczów polskich drużyn w europejskich pucharach. Niewątpliwie mu się to udało, za to wątpliwym jest by o osiem puszczonych goli mu chodziło. Rezerwowy Wojskowych do tej pory miał opinię solidnego fachowca, który może nie przeskoczył pewnego poziomu, ale nieźle sobie radził zarówno na rodzimym polu jak i zagranicznym. Tyle, że nie ma to już znaczenia. Przylgnęła do niego łatka „faceta, który dał się podziurawić Borussii”. Nikt nie będzie kojarzyć już Cierzniaka z parad w lidze szkockiej bądź świetnych meczów w Ekstraklasie.
Gdyby heroicznie bronił dostępu do bramki Legionistów, jego występ mógłby być na równi z tym Andrzeja Woźniaka w towarzyskim meczu reprezentacji Polski przeciwko Francuzom z 1995 roku. Mógłby opowiadać wnukom, że zatrzymał Aubameyanga (co akurat mu się udało) bądź Reusa (tutaj już niestety pudło). Wielu przeciętnych bramkarzy miało swój dzień konia, dzięki czemu zaistnieli w pamięci kibiców.
Najbardziej znanym nam przykładem bycia we właściwym miejscu i we właściwym czasie, jest z pewnością finał Ligi Mistrzów w Stambule. Jerzy Dudek już w pierwszej połowie puścił trzy gole, ale wszyscy wiemy co się wydarzyło dalej. Nie trzeba przypominać „Dudek dance” i spektakularnego comebacku w wykonaniu Liverpoolu. Polak był dobrym bramkarzem, jednak nie bardzo dobrym. Mimo tego, poprzez pamiętny finał mógł zaznać takiej chwały, jaka nie przypadła wielu lepszym od niego golkiperom. Minęło już jedenaście lat, a wybitny reprezentant nadal odczuwa korzyści pamiętnej nocy w Turcji. Może ciekawie się wypowiadać jako ekspert, ale i niejednokrotnie zanudzać nas felietonami w „Przeglądzie Sportowym”.
Drugiej takiej szansy Cierzniak już pewnie nie dostanie. Dodatkowo trener Jacek Magiera ma wśród podopiecznych lepszego fachowca – Arkadiusza Malarza, który z kolei w meczach Ligi Mistrzów błędów raczej nie popełniał i nieraz ratował swoich kolegów przed większą kompromitacją. Bramkarz jest jak wino – im starszy tym lepszy. Tyle, że Malarz ma okazję to potwierdzać, a Cierzniaka raczej trzyma się w piwnicy.