2 firmy w wieku 19 lat? No problem Łukasz Michałek – Tydzień Porażki

Artykuł powstał w ramach projektu Tydzień porażki

Długo zbierałem myśli by podzielić się z Wami moją drogą, która zasadniczo zaczęła się dość niedawno, bo w zeszłe lato.

Myślę, że głównym problemem było to, że skupiałem się na tym jak zinterpretować słowo „porażka”.

Jedna osoba może powiedzieć, że miałem mnóstwo porażek, ale ja w gruncie rzeczy nie widziałem ani jednej, miałem mnóstwo problemów, które mogły być interpretowane jako porażki, ale dla mnie to były problemy, coś z czym spotykamy się całe życie – raz jest lepiej, raz jest gorzej. Oto cała filozofia życia – lawirujemy sobie góra dół, grunt aby z biegiem lat, na dole być coraz rzadziej.

Myślę, że to nastawienie dużo mi dało, bo nie traktowałem żadnego problemu – „porażki” jako coś stałego, a raczej jako przejściową sytuację, którą trzeba rozwiązać, by wyjść z niej silniejszym.

To brzmi jak jakieś pierdoły motywacyjne, ale pisze to z serca i zastanów się nad tymi słowami trochę, to po prostu rzeczywistość i tyle. Jest problem, jest „porażka”? No to niech sobie jest, Ty idziesz przez życie dalej. Koniec kropka.

I pamiętam jak rok temu rozstałem się z dziewczyną po dwuletnim związku, dzień przed wylotem moich rodziców do Japonii, którzy planowali ten wyjazd od dawien dawna. Pech chciał, że ciężko to przeżywałem przez co zdecydowali się zostać ze mną w domu. Jestem im bardzo wdzięczny za ten gest, ale i również mam do siebie żal o to, że z mojego głupkowatego powodu odrzucili swój wymarzony wyjazd.

Nie zdałem prawie szkoły, ale co miałem zrobić? Iść i się zabić? Czas płynie dalej i żyjesz dalej. I znowu oklepane słowa, ale zastanów się nad nimi. Jesteś na samym dnie. To co masz zrobić, zabić się? Po co, zabity, umarty, zwał jak zwał, w grobie będziesz tak czy siak prędzej czy później, więc nie ma co się stresować i odbierać sobie życia, bo to i tak Cię czeka. Czas płynie dalej, a Ty z nim. To prosta zasada i jej się trzymam, więc skup się po prostu na tym co jest teraz.

Prowadzę ze wspólnikiem agencje pracy, z natury lubię porywać się na głęboką wodę toteż tydzień po zorientowaniu się co i jak, byliśmy już u notariusza sporządzając umowę spółki. Były to dla mnie kompletnie nowe rzeczy, jak i również kompletnie nowe problemy. Problemy z rejestracją, niekompetentna księgowa, zmiana księgowej, czekanie na list z sądu ponad miesiąc, potem próba odebrania go z poczty, ale jak jeszcze sie nie ma firmy to nie można go odebrać, ale sąd wysyła go na firmę, której jeszcze jako tako niema, wiec kłótnia z paniami na poczcie, gdy później okazało się że przyszła odmowa. Kolejny miesiąc mija i tak dalej, same jaja.

Spółkę rejestrowaliśmy cztery miesiące. Gdy w końcu udało się. I właśnie wtedy okazało się, że lada dzień w życie ma wejść nowa ustawa ograniczająca bardzo jej działanie, funkcjonowanie. I znowu wkurwienie. Ale co? Poddać się? Czy próbować jakoś zminimalizować jej działanie, próbować jakoś to obejść.

Teraz nie jestem już nieśmiały jak kiedyś, prawdę mówiąc nie wiem, czy mógłbym teraz o sobie powiedzieć jako o człowieku nieśmiałym. Jednak pierwsze telefony i rozmowy z klientami były również fatalne w skutkach.

A pierwsze spotkanie z klientem twarzą w twarz? Jeszcze gorsze! A pamiętam to dokładnie – miasto Gliwice!
Wchodzimy do biura, ja zestresowany na maksa, ręce spocone. Wiecie, wyglądam dość młodo jak na swój – i tak młody – wiek 😀 W biurze były dwie osoby: prezes i wiceprezes firmy.

Pamiętam ten moment, gdy popatrzeli głupkowato po sobie, kiedy oznajmiłem: tak to my jesteśmy z agencji pracy i przyszliśmy na spotkanie! Gdy nalali nam herbaty do kubka, ręce tak mi się trzęsły ze strachu, że prawie ten kubek upuściłem! 😀

Ogólnie, porażka i kompromitacja na całego.
Miałem po tym spotkaniu takie poczucie, że kurcze – może się nie nadaje? Może serio to nie dla mnie?

Ale w głębi serca ciągłe – dam radę.

Drugie spotkanie? Jeszcze gorsze. Bo nie było mnie na nim… zaspałem na pociąg. Ale wspólnik, który pojechał sam, mówił, że ze stresu zapomniał otupać nogi ze śniegu przed wejściem do biura. Podczas czekania na prezesa przy stole, śnieg się roztopił, a pod nim zrobiła się błotna kałuża. Był tak zestresowany, że zabrał serwetki ze stołu i zaczął ścierać nimi błoto z podłogi. Później serwetki bez zastanowienia, szybko wrzucił do swojej torby, w której były dokumenty. Boże drogi :D.

Mogliśmy się poddać, no nie? I właśnie tak wyglądały nasze pierwsze spotkania – pełna kompromitacja!

Trzecie spotkanie? Klient powiedział, że jednak nie może się dziś spotkać, i że spotkamy się jutro. Tyle, że my byliśmy już w jego mieście. Na drugim końcu polski. Zmuszeni byliśmy nocować w hotelu pracowniczym, jedząc zamrożonego kurczaka pozostałego w zamrażalce po pozostałych pracownikach. (no dobra tak źle nie było, ale tego kurczaka zrobiliśmy i zjedliśmy bardziej dla beki. Był bardzo smaczny). Na następny dzień – odmowa, klient zmienił zdanie. No ja pierdziele.

Musicie wiedzieć, że w życiu co chwile napotkacie na chujowe problemy i musicie się po prostu do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić. Takie jest życie raz jest ok., a raz nie. Jak są problemy to ok, rozwiązujemy je, jak nie ma to też okej – cieszymy się dniem.

I tego Wam życzę, abyście nie robili z problemów jakiś wielkich życiowych porażek, bo to jest tylko kwestia interpretacji. Dla niektórych olbrzymia porażka, dla innych to zwykły problem, z którym trzeba się zmierzyć. Kwestia podejścia. Życzę Wam takiego właśnie podejścia, nie poddawajcie się i rozwiązujcie problemy, nie porażki.

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment