15 września w filii numer 4 Miejskiej Biblioteki Publicznej odbyło się spotkanie z red. Leszkiem Wójtowiczem, na którym autor promował swoją nową książkę pt. „Wózkiem do nieba”. Goście spotkania mieli również okazję dowiedzieć się wiele o życiu autora i o tym, jak wygląda jego praca. Na spotkaniu pojawiło się wiele starszych osób, które bardzo chętnie dzieliły się swoimi spostrzeżeniami w sprawie wydarzeń w Sahryniu. Na koniec każdy uczestnik mógł zakupić najnowszą publikację Pana Wójtowicza, ze specjalną dedykacją. Po wyjściu gości, autor zgodził się udzielić nam wywiadu.
Leszek Wójtowicz jest absolwentem filologii polskiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego oraz zamojskim dziennikarzem Kroniki Tygodnia, przez wiele lat pracował w Dzienniku Wschodnim. Wydał kilka tomików poezji i fraszek m.in. „Fraszki do flaszki” oraz zbiór reportaży pt. “Później szatan wstąpił w ludzi. Zapiski nie tylko z Wołynia” i najnowszą publikację opisującą tragiczną historię siostry zakonnej Longiny pt. „Wózkiem do nieba”. Zajmuje się trudnymi stosunkami polsko- ukraińskimi oraz losami Polaków zamordowanych przez ukraińskich nacjonalistów.
1.W, którym momencie swojego życia stwierdził Pan, że chciałby zajmować się dziennikarstwem ? Czy idąc na filologię polską wiedział pan już, czy może ta myśl pojawiła się później ?
Dziennikarzem chciałem być już od szkoły podstawowej, ’to gdzieś za mną chodziło’, natomiast jeśli chodzi o wybór studiów, byłem niezły z polskiego. Po podstawówce, trafiłem do technikum stricte technicznego, gdzie godzin polskiego było mało. Mimo to ta myśl nadal za mną chodziła. Pani profesor z mojego technikum dopingowała mnie, do wybrania studiów polonistycznych. Po maturze poszedłem do wojska. Potem skierowałem się na filologię polską. Już na studiach podjąłem współpracę z ’Dziennikiem Wschodnim’, byłem w siódmym niebie, czułem, że złapałem Pana Boga za nogi.
Temat znany był mi z domu rodzinnego. Mój ojciec Mieczysław Wojtowicz pseudonim ’Żuraw’ i dziadek Paweł Wojtowicz, pseudonim ’Sosna’, działali w placówce Armii Krajowej w Tyszowcach. Gdy byłem małym chłopcem, mój ojciec spotykał się z kolegami z partyzantki, niemal w każdą niedzielę, opowiadali różne historie, no i w głowie takiego siedmioletniego chłopaczka utkwił motyw „Sahryń” i takie pytanie, które czasem się przewijało „Co im była winna zakonnica i mali chłopcy?”. W międzyczasie dowiadywałem się mimochodem, że ktoś mordował dzieci, nabijał na sztachety, że kobietom obcinano piersi, wracał Sahryń, dopiero później dowiedziałem się, że chodziło o siostrę zakonną Longinę Trudzińską i o chłopców z zakładu dla sierot wojennych w Turkowicach, którzy zostali zamordowani w 1944 roku, w lesie pod Sahryniem. Po śmierci ojca podjąłem taką misję, żeby spisać tą historię, żeby ocalić ją od zapomnienia. Zbierałem materiały, wertowałem archiwa, i oto plon mojej kilkuletniej pracy.
3.Dlaczego warto przeczytać ,,Wózkiem do nieba”? Na co chciałby Pan zwrócić szczególną uwagę czytelników?
Przede wszystkim dotyczy ona tego regionu – ziemi hrubieszowskiej. Trzeba od razu powiedzieć, że jeśli chodzi o mordy dokonywane na kresach wschodnich przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach. W Polsce, w obecnych granicach najbardziej poszkodowane były dwa powiaty – hrubieszowski i tomaszowski. Cały czas myślę, że mało się o tym mówi, dlatego zachęcałbym młodych ludzi, żeby przeczytali tę publikację, poznali historię swojej małej ojczyzny, żeby dowiedzieć się o zdarzeniach, które niekoniecznie są przekazywane na lekcjach historii.
4.W pańskiej książce “Później szatan wstąpił w ludzi. Zapiski nie tylko z Wołynia” poruszył pan sprawy relacji polsko-ukraińskich. Dlaczego pana zdaniem sięganie do tych tematów jest tak ważne? Chodzi tylko o upamiętnienie tych ludzi, czy może o coś więcej ?
’O pamięć wołają ofiary”, to prawda, lecz chodzi o zjawisko, które zwłaszcza po drugiej stronie granicy mówi, żeby stawiać znak równości między krzywdami doznanymi przez Polaków od Ukraińców, a vice versa. Dobitnie to powtarzam, że nie ma symetrii pomiędzy zaplanowanym, zrealizowanym ludobójstwem Polaków na Wołyniu, a akcjami odwetowymi, które podejmowane były przez polskich partyzantów. Myślę, że warto o tym mówić, w perspektywie tego co dzieje się obecnie na Ukrainie. Porażające jest to, że nacjonalizm ukraiński trzyma się tam bardzo dobrze.
5.Dotarł pan do osób, które przeżyły Wołyń i niejednokrotnie musiały patrzeć na śmierć najbliższych. Jak pan z mini rozmawiał, czy chętnie dzieliły się swoimi wspomnieniami ?
W tym nie ma reguły. Sporo tych wspomnień- relacji jest spisanych, to bardzo ważne, bo takie wspomnienia trafiają do archiwum i dzięki temu mogłem do nich dotrzeć. Spotykałem się też z sytuacjami, że świadek, albo osoba ocalała z mordu do tej pory się zamyka i nie chce na ten temat mówić, lecz poznałem też bardzo otwartych ludzi, których historię podawane drogą ustną również spisałem.
Myślę, że w ten sposób można dążyć do zjednoczenia obu narodów, lecz nie ma pojednania bez rachunku sumienia, ale rząd ukraiński nie kwapi się do tego, co więcej podejmowane są ustawy gloryfikujące członków UPA- przyznawane są im przywileje. Na Ukrainie jest zakaz mówienia źle o ukraińskiej przestępczej armii.
7.Przez wiele lat budowaliśmy mury, sądzę, że czas na budowanie mostów i faktycznie już od jakiegoś czasu zwraca się uwagę na dobre relacje polsko-ukraińskie. Co pan uważa, jak te relacje powinny wyglądać ? Co robić by je polepszać?
Na pewno nie tak jak wyglądają obecnie. W imię poprawności politycznej ani polski rząd, ani prezydent nie upominają się o pamięć swoich rodaków. Niestety jeżeli zrobilibyśmy sondaż to o wydarzeniach z Wołynia, o mordach nikt po drugiej stronie Wisły nie wie albo znajomość tematu jest bardzo ograniczona. Trzeba dążyć do tego co nas łączy, lecz nie można zapominać o tych trudnych, bolesnych sprawach. Rząd ukraiński powinien dążyć do tego, by uderzyć się w pierś, przeprosić za to co się stało i powiedzieć o tym, że w latach 40 ubiegłego wieku nie było konfliktu polsko-ukraińskiego tylko doszło do ludobójstwa.