Byle do Piątku #68 Wojna systemów i rzut żetonem – prehistoria Euro

Trudno to sobie wyobrazić, ale zanim europejski czempionat rozrósł się do 24 uczestników jak ma to miejsce obecnie, to Euro w latach 1960-1976 było po prostu mini-turniejem z czterema zespołami.

Kto by kiedyś przypuszczał, że będzie to impreza o takim zasięgu jak dzisiaj? Zanim na jesieni 1958 roku zainaugurowano rozgrywki pod nazwą Puchar Europy Narodów, aż przez cztery lata trwały przygotowania. Zainteresowanie nie było jednak duże, gdyż w pierwszej edycji wystartowało zaledwie siedemnaście drużyn zrzeszonych w UEFA, z czego połowa pochodziła z szeroko pojętego obozu państw nazywanych w owym czasie socjalistycznymi. Cztery najlepsze zespoły zakwalifikowały się do mini-turnieju, który na początku wakacji w 1960 odbył się we Francji. Gospodarzem był kraj, którego reprezentacja zakwalifikowała się do półfinału. Pierwszym w historii triumfatorem Euro okazała się drużyna ZSRR, która po bramce Wiktora Poniedielnika pokonała w dogrywce Jugosławię 2:1. Zwycięzców powitano w Moskwie jak bohaterów, około 100 tysięcy ludzi na stołecznych Łużnikach wiwatowało na ich cześć.

Cztery lata później Euro odbyło się w Hiszpanii, gdzie dyktator Franco zgodził się na wpuszczenie do rządzonego przez siebie kraju piłkarzy komunistycznego Związku Radzieckiego. Turniej ponownie składał się z półfinałów, meczu o trzecie miejsce i finału, co w porównaniu z dzisiejszym nadmiarem 24 drużyn jest czystą abstrakcją. Tym razem zamiast Francji, Czechosłowacji oraz Jugosławii, w szranki oprócz ZSRR i gospodarzy stanęły ekipy Węgier oraz Danii. Obaj debiutanci musieli uznać wyższość, choć Madziarzy dopiero po dogrywce, co oznaczało komplet publiczności w Madrycie na finałowym meczu pomiędzy Hiszpanami, a znienawidzonymi przez nich Sowietami zza żelaznej kurtyny. Mecz miał ogromny podtekst polityczny, co powodowało, jak podkreślali później piłkarze, ogromne usztywnienie. Już po dziesięciu minutach meczu widniał remis 1:1 i gdy myślano o tym, że w trzecim ze wszystkich czterech spotkań miniturnieju dojdzie do dogrywki, Marcelino Martinez na kilka minut przed końcowym gwizdkiem zdobył gola decydującego o zwycięstwie. W wojnie systemów faszyzm wygrał, a generał Franco mógł być dumny ze swoich piłkarzy.

Trzecia edycja rywalizacji o tytuł najlepszej reprezentacji Starego Kontynentu, oficjalnie już przywdziała nazwę: Mistrzostwa Europy. Zgodnie z tradycją, gospodarzem finałowego „turnieju kadłubowego” był jeden z półfinalistów – tym razem padło na Włochów.
„Pierwsze koty za płoty”, bo mimo że Włosi wygrali ostatecznie turniej na własnym podwórku, to początkowo mogło dojść do kompromitacji. W półfinałowym starciu przeciwko ZSRR, musieli oni przez prawie 120 minut grać w dziesięciu na jedenastu, gdyż na początku spotkania kontuzji doznał Gianni Rivera, a ówcześnie w meczach o punkty nie można było jeszcze dokonywać zmian zawodników. Murawa była grząska i śliska, co było efektem gwałtownej burzy, która w czasie pierwszej połowy przeszła nad stadionem. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem bezbramkowym, jednak ktoś do tego finału musiał awansować. Nie było jeszcze wtedy rzutów karnych w celu wyłonienia zwycięzcy po bezowocnej dogrywce, stąd o awansie decydował rzut żetonem przez arbitra, który okazał się szczęśliwy dla gospodarzy. Ówcześni mistrzowie świata – Anglicy, sensacyjnie przegrali w półfinale z Jugosławią 0:1. Finał pomiędzy piłkarzami z Bałkanów, a Włochami po raz kolejny sprawił, że na turnieju doszło do remisu. Tym razem jednak, rzut żetonem nie decydował o zwycięstwie, lecz zarządzono powtórzenie meczu w którym wyczerpani Jugosłowianie przegrali 0:2 z podopiecznymi Ferruccio Valcareggiego, który przemeblował skład i wstawił graczy wypoczętych. Ryzyko zaowocowało triumfem i tytułem najlepszej drużyny Europy.

Ranga Euro nadal rosła, o udział w miniturnieju rozgrywanym w 1972 roku w Belgii, walczyły już 32 drużyny. Tym razem w fazie finałowej oprócz gospodarzy, którzy przegrali z Republiką Federalną Niemiec, zmierzyły się ze sobą ekipy ZSRR i Węgier. Ostatecznie w Brukseli starły się ze sobą drużyny RFN i Związku Radzieckiego, który w wymienionym pojedynku skazywany był na pożarcie, mając w pamięci rozegrany miesiąc wcześniej mecz towarzyski na otwarcie Stadionu Olimpijskiego w Monachium, w którym ulegli RFN aż 1:4. Tym razem przegrali taką samą różnicą bramek, nie strzelając jednak żadnego gola. Tak jak wcześniej, niezawodny snajper Gerd Mueller znów był bezlitosny i został królem strzelców turnieju.

Euro 1976 rozgrywane w Jugosławii było ostatnim „kadłubowym turniejem” polegającym na rozegraniu zaledwie dwóch półfinałów, meczu „o pietruszkę” – o nic nie znaczące trzecie miejsce, oraz meczu finałowego. Do Czechosłowacji, RFN i Jugosławii, dołączył debiutant w postaci Holandii, który dwa lata wcześniej zdobył tytuł drugiej drużyny świata. „Pomarańczowi” mieli ówcześnie najlepszą reprezentację w historii z boskim Johanem Cruyffem na czele, mimo to przegrali niespodziewanie z Czechosłowacją w półfinale po dogrywce 1:3. O sile RFN w ataku stanowił Mueller – tym razem jednak Dieter, a nie słynny Gerd. To właśnie mniej znany przedstawiciel tego nazwiska wydatnie pomógł swojej reprezentacji awansować do finału, a także z dorobkiem czterech goli został królem strzelców turnieju. Finał przyniósł kolejną niespodziankę, gdyż Czechosłowacja pokonała ówczesnych mistrzów świata po rzutach karnych 5:3, a do legendy turnieju oraz piłki nożnej przeszła słynna „jedenastka” Antonina Panenki, który delikatnym lobem w środek bramki zapewnił triumf drużynie, której sam udział w ostatnim mini-turnieju był zaskoczeniem.

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment