Reprezentacja Polski wygrała 2:1 z Armenią i należy się cieszyć. Czy mimo trzech zdobytych punktów należy nadal krytykować kadrowiczów?
Odpowiedź brzmi – tak. Nawet jeśli nie przyznaje się już dodatkowych punktów w tabeli za przewagę bramkową nad pokonanym rywalem. Wybuch radości spowodowany golem Roberta Lewandowskiego był jak najbardziej zrozumiały. Sam skakałem z radości pod sufit, ale zawsze po euforii wypada ostudzić emocje i spojrzeć na chłodno.
Chwilę po końcowym gwizdku, na Twitterze można było ujrzeć opinię Andrzeja Twarowskiego, komentatora CANAL+, który napisał, że “jak w ostatniej minucie wygrywają Niemcy i Włosi, to są wspaniali i wyrachowani. Jak my, to mówimy o dzikim farcie”. Po czym dodał, że przed nami jeszcze długa droga w zmianie sposobu postrzegania rzeczywistości. Chciałbym się z nim zgodzić, ale niestety nie mogę. Cały mecz był męczarnią, pokazem nieudolności w wielu sytuacjach, mimo że aż godzinę graliśmy z przewagą jednego zawodnika, a Ormianie mogli nawet ostatecznie wygrać, jakby ich skrzydłowy nie chybił obok słupka. Oczywiście można stwierdzić, że jakby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem, ale mało osób mogłoby wątpić w to, że po takim ciosie w ostatniej minucie doliczonego czasu gry już byśmy się nie podnieśli.
Ulga po golu Lewandowskiego była ogromna, ale z tyłu głowy miałem jednak świadomość, że futbol jest okrutny. Gdyby Michał Okoński z „Tygodnika Powszechnego” chciał wydać kontynuację swojej książki zatytułowanej właśnie w ten sposób, to za sprawą wtorkowego meczu mógłby doznać nowych inspiracji. Już mieliśmy przeżywać deja vu sprzed miesiąca, gdy niespodziewanie zremisowaliśmy 2:2 z innym krajem postradzieckim – Kazachstanem, a tu nagle nasz kapitan wyszarpuje dla nas zwycięstwo.
Trener Duńczyków po wygranym przez nas w sobotę meczu wypowiedział pewną przykrą i dobitną dla nas prawdę – różnicę między jego zespołem a naszym stanowił Lewandowski. Cieszymy się z porządnych klubów zagranicznych, w jakich grają Polacy, ale niestety fakt ten nie musi dawać o sobie znać w futbolu reprezentacyjnym. Thiago Cionek, Łukasz Teodorczyk oraz Maciej Rybus znowu zawiedli. W poniedziałkowym „Przeglądzie Sportowym” pojawił się tekst Piotra Wołosika na temat zawodnika Palermo pod tytułem „Lis farbowany na Biało-Czerwono”, by wzbudzić trochę sympatii wobec naturalizowanego obrońcy niecieszącego się poparciem kibiców. Tyle że po kolejnym „elektrycznym” występie Cionka przeciwko słabym Ormianom i koszmarnym kiksie wyglądającym, jakby uczył się jeździć na łyżwach, w polepszeniu jego oceny nie pomoże nawet list gratulacyjny od samego prezydenta. Maciej Rybus z kolei znów potwierdził, że jako skrzydłowy spisuje się dobrze, tyle że zarówno w meczu z Kazachstanem, jak i Armenią nie miało to żadnego znaczenia, bo jak tylko cofnięto go do obrony, to ponownie przyczynił się do utraty bramki. Łukasz Teodorczyk zmarnował ogromną szansę na to, by udowodnić, że oprócz godnego zastąpienia kontuzjowanego Arkadiusza Milika może też potwierdzić swoją klubową serię strzelecką w koszulce z orłem na piersi. Niestety, zawiódł. Nawet krytykanci Milika, którzy czynią to w sposób najmniej sensowny, uwierzyliby w to, że napastnik Napoli zagrałby lepiej… mogąc grać jedną nogą. Skoro na ostatniej paraolimpiadzie dobrze nad piłką panowali piłkarze niewidomi, to czemu Milik z jedną sprawną nogą miałby stać na straconej pozycji? Niestety, ten żart jest tak gorzki, jak perspektywa poszukiwań partnera w ataku dla Lewandowskiego przez najbliższe kilka miesięcy.
Po meczu selekcjoner reprezentacji Polski Adam Nawałka powiedział, że “najsłabsze spotkanie w tych eliminacjach mamy już za sobą”. Mogłoby to uspokoić kibiców, gdyby nie to, że po remisie z Kazachami retoryka była podobna. Mimo że w europejskiej piłce reprezentacyjnej już podobno nie ma kelnerów, to kadra Armenii jest po prostu piłkarsko słaba. Miała duże szanse, by pozbawić nas punktów, gdyż przez pewien okres meczu walczyła jak o przeżycie, podczas gdy Polacy niejednokrotnie człapali. Dodatkowo wśród podopiecznych selekcjonera, jeszcze niedawno prowadzącego zakład pogrzebowy, zabrakło zawodnika Manchesteru United Henrika Mchitarjana, zwolnionego z udziału w zgrupowaniu kadry za sprawą niezaleczonej kontuzji. Nasze męczarnie, mimo absencji gwiazdy reprezentacji rywali, mogą dać nam jeszcze mocniej do myślenia, a powinny selekcjonerowi i piłkarzom, którzy za miesiąc zmierzą się na trudnym terenie z reprezentacją Rumunii. Nasza grupa eliminacyjna jest jedną z łatwiejszych, ale nie możemy dać się zwieść jak w kwalifikacjach do mistrzostw świata 2010, które mieliśmy przejść spacerkiem, a ostatecznie zajęliśmy przedostatnie miejsce, wyprzedzając jedynie San Marino.