Za nami pierwszy lipcowy weekend, w którym tenisowe emocje sięgały zenitu na kortach Wimbledonu, ale także na naszym polskim związkowym podwórku. W Londynie doczekaliśmy się przełamania i rekordu liderki światowego rankingu, a w Polsce zamieszania w kasie Polskiego Związku Tenisa oraz absurdalnej kary dla naszej kadry mężczyzn.
Rekordowa Serena
Serena Williams przed sobotnim finałem Wimbledonu wiedziała, że przejdzie tego dnia do historii. W przypadku porażki niechlubnie zostałaby pierwszą tenisistką, która poległa w czterech finałach wielkiego szlema z rzędu. W przypadku wygranej natomiast zanotowałaby 22. tytuł wielkoszlemowy i dogoniłaby rekordzistkę pod tym względem w erze open, czyli Steffie Graf. Na drodze do historii stanęła Angelique Kerber, która w styczniu pozbawiła ją marzeń o triumfie w Australian Open. Więc nadszedł czas na rewanż za Melbourne, ale przede wszystkim na przerwanie wielkoszlemowej finałowej blokady. Spotkanie zaczęło się od równej gry gem za gem, lecz w dwunasty gemie liderka kobiecego touru przełamała Niemkę i dzięki temu wygrała ostatecznie seta 7:5. W drugiej partii ta sztuka udała się dużo szybciej, bo już w czwartym gemie, co przełożyło się na to, że Serena wygrała ją 6:3 i ostatecznie cały turniej. Po ostatniej piłce Amerykanka mogła rzucić się na wimbledońską trawę i tonąc w chwale rekordu ery open, który obecnie dzierży razem ze Steffie Graf. Teraz przed nią kolejne wyzwanie, bo od rekordu wszech czasów, który jeszcze przed erą open ustanowiła Margaret Court, dzielą ją dwa zwycięstwa w turniejach najwyższej rangi. Jeśli tego dokona to z całą pewnością będzie można obwieścić ją mianem najlepszej tenisistki w historii. Pisząc o wczorajszym finale nie mogę zapomnieć o Angelice Kerber, która zagrała dobry mecz, bo finał ten stał na bardzo wysokim poziomie i można nawet pokusić się o stwierdzenie, że był najlepszy w ciągu ostatnich lat. Natomiast Niemka polskiego pochodzenia staje się zawodniczką coraz bardziej kompletną i jeśli miałbym doszukiwać się tenisistki, która przejmie schedę liderki dominatorki po odejściu Williams, to właśnie wskazałbym na Angie.
Ministerstwo dobrało się do portfela związku
299 399, 70 zł – to nie pula żadnego turnieju tenisowego w Polsce, lecz kwota jaką Polski Związek Tenisa musi oddać Ministerstwu Sportu i Turystyki. Brzmi dość absurdalnie, ale właśnie tak brzmi werdykt ministerstwa po przeprowadzonej kontroli w związku. MSiT dopatrzyło się nieprawidłowości w pożytkowaniu ok. 7% dotacji, którą otrzymał PZT, czyli niemal trzystu tysięcy złotych. W skrócie – pieniądze z ministerstwa szły na inne cele, niż powinny. W raporcie sporządzonym przez MSiT możemy przeczytać, że na wyjazdy finansowane z dotacji wyjeżdżali zawodnicy, którzy nie otrzymywali powołań do kadry narodowej. Aż ponad 121 tysięcy zostało wydatkowane na finansowanie zawodników spoza ustalonej wcześniej listy przez wojewódzkie związki. Dodatkowo noclegi oraz wyżywienie tenisistów było udokumentowane w sposób niezgodny z ustawą z 1994 roku o rachunkowości. Wykroczeń popełnionych przez związek jest więcej, a nieprawidłowości dotyczą nie tylko zawodników, ale także zakupu i dystrybucji sprzętu sportowego. To wszystko złożyło się na poważne naruszenie umowy i zdecydowaną odpowiedź ministerstwa. Związek oczywiście będzie się odwoływał, ale chyba to jedynie przysłowiowe chwytanie się brzytwy. W raporcie czarno na białym widać, co związek zaniechał i jak zmarnował 300 tysięcy, które teraz będzie musiał oddać państwu. Oczywiście to duży cios dla portfela PZT, który i tak do bogatych związków nie należy.
Kara za nawierzchnię
Do PZT dobrało się ministerstwo, natomiast do reprezentacji Polski mężczyzn dobrała się … komisja Pucharu Davisa. Oczywiście nie dlatego, że Polacy w ostatnich miesiącach zawodzili, tylko dlatego, że podczas marcowego spotkania z Argentyną wymogów nie spełniła … nawierzchnia. Do uzupełnienia kuriozum można dodać fakt, że według szanownej komisji nawierzchnia ta była po prostu … za szybka. Brzmi komicznie, ale ten fakt chyba nie rozbawił komisji, która ukarała Polskę bardzo surowo. Najpoważniejszą z nich jest odebranie nam 2000 punktów rankingowych, czego skutkiem najprawdopodobniej będzie spadek o dwadzieścia miejsc. Pozostałe kary to grzywna oraz odebranie prawa do wyboru miejsca rozgrywania meczu, w którym Polska będzie gospodarzem. Oznacza to, że PZT musi wystosować kolejne odwołanie i jeśli ono nie poskutkuje, to musi się przygotować na kolejny finansowy cios.