Handball Monday – eurolosowanie i jednostronne półfinały

Za nami kolejny tydzień w handballowym świecie. Rozegrano pierwsze mecze półfinałów PGNiG Superligi, rozlosowano grupy eliminacyjne Mistrzostw Europy w Chorwacji. Można powiedzieć jednak, iż jest to tylko cisza przed burzą, obyło się bowiem bez spektakularnych fajerwerków. Na te poczekać musimy do soboty.

Rywale (nie)straszni

Polacy losowani byli z pierwszego koszyka. Potęg uniknęliśmy więc z automatu. Serbia, Białoruś oraz Rumunia – oto rywale biało-czerwonych w eliminacjach do Mistrzostw Europy Chorwacja 2018. Prawdę mówiąc, gorzej być nie mogło. Nie dość, że sportowo trudno było ułożyć zestaw cięższy, to Polaków czekać będą dodatkowo długie kilometry podróży w samym środku sezonu, co z pewnością odbije się na formie naszych reprezentantów.

Jeżeli ktoś ma przeżywać i załamywać się ze względu na losowanie, to tylko nasi rywale. My ze spokojem powinniśmy przyjmować takie losowania. To inni powinni bać się nas –  powiedział po losowaniu jeden z trenerów polskiej kadry, Robert Lis. I ma rację. Bo choć nie trafiliśmy na amatorów szczypiorniaka pokroju Finów, Belgów czy Łotyszy, a na trzy naprawdę solidne ekipy, to powodów do strachu nie ma w ogóle. Głosy o “grupie śmierci” to żenujący żart wymierzony w jak największą “klikalność” linku.

Serbowie i Białorusini to w ostatnich latach regularni uczestnicy turniejów rangi mistrzowskiej. Z obiema drużynami biało-czerwoni mierzyli się podczas styczniowego Euro w Polsce i w obu przypadkach z parkietu schodzili zwycięscy – 29:28 z Serbią i 32:27 z Białorusią. Postawa Serbów w nadchodzących eliminacjach zależeć będzie głównie od decyzji dwóch największych gwiazd bałkańskiej ekipy – Marko Vujina oraz Momira Ilica. Na Euro obaj nie zagrali, toteż Serbowie nie wyszli nawet z grupy. Jeżeli jednak zdecydują się pomóc swojej reprezentacji w walce o kolejne Euro, Serbia z miejsca stanie się numerem dwa “polskiej” grupy.

Białorusini zaś to typowy europejski średniak. Na czele z wybitnym szkoleniowcem – Jurijem Szewcowem, nasi wschodni sąsiedzi mocno zaznaczają swoją obecność na każdej dużej imprezie. W styczniu zdołali nawet wyjść z grupy. Panem i władcą na parkiecie jest natomiast kapitan – Siergiej Rutenka – człowiek orkiestra w kadrze Szewcowa. Niestety, problemy niegdyś najlepszego szczypiornisty świata spowodowały, iż obecnie jest on bez klubu. Sam mówi, że chce zostać na Białorusi. Szkoda, że żadnego z tamtejszych klubów nie stać na usługi potężnego rozgrywającego.

Rumunia z kolei to ekipa krok po kroku powracająca do europejskiej czołówki. W obecnych eliminacjach musieli przebijać się przez prekwalifikacje, w których ograli Kosowo, Włochy i Izrael. W maju ubiegłego roku Polacy zagrali z nimi towarzysko w Krakowie – mecz zakończył się wygraną naszych zawodników 27:24. Od tego czasu o ekipie Aihana Omera wiadomo stosunkowo mało. Rumuni pozostaną zagadką aż do rozpoczęcia rywalizacji. W kadrze Rumunów znajdą się na pewno dobrzy znajomi z polskich boisk – Valentin Ghionea oraz Dan-Emil Racotea reprezentują barwy Orlen Wisły Płock.

Eliminacje rozpoczną się na początku listopada, biało-czerwoni na inauguracje zmagań ugoszczą we własnej hali Serbów. Bilet na mistrzostwa wywalczą dwie najlepsze drużyny. Wcześniej Polacy powalczą z Holendrami o udział w Mistrzostwach Świata we Francji oraz zagrają o medal na Igrzyskach w Rio.

A finał ligi jest stały i wszystkim dobrze znany…  

W półfinale krajowych rozgrywek zwycięzca fazy zasadniczej – Vive Tauron Kielce mierzy się z MMTS-em Kwidzyn. W drugiej parze spotkały się zaś Orlen Wisła Płock i Azoty Puławy. W miniony weekend rozegrano po dwa spotkania. Stan obu rywalizacji wynosi 2:0. Gramy do trzech zwycięstw.

W Kielcach powiało nudą. Choć kwidzynianie w piątek dzielnie trzymali się przez ponad 40 minut, a w sobotę rozegrali świetną drugą połowę, oba zwycięstwa mistrzów Polski były niezagrożone. Podopieczni Patryka Rombla starali się jak mogli, jednak nie byli w stanie przeciwstawić się faworytom. Vive multum bramek zdobywało z kontry, używanie mieli wszyscy czterej kieleccy skrzydłowi – każdy w miniony weekend zdobył po około dziesięć bramek. Widać było konkretne rozwiązania przygotowane już pod sobotnie starcie z Flensburgiem. Kielczanie bardzo mocno podwyższali pod obu bocznych rozgrywających.

O wiele ciekawiej sytuacja rozwinęła się w Płocku. Przyjezdni z Puław okazali się godnym przeciwnikiem dla wicemistrzów kraju. Dość powiedzieć, że puławianie dwukrotnie do szatni schodzili z przewagą. W sobotę 19:16, w niedzielę 18:16. W obydwu przypadkach Wiślacy jednak zdołali odwrócić losy spotkania (35:34 36:32). Co ciekawe, każde ze spotkań miało innych bohaterów. W pierwszym starciu świetnie zagrali Masłowski (7 bramek) oraz De Toledo (10), w drugim zaś Kubisztal (10) oraz Żytnikow (także 10 trafień). Warto zwrócić uwagę na młodziutkiego Bartosza Kowalczyka. Rozgrywający Azotów w pierwszym spotkaniu zaliczył wejście smoka, rzucając cztery bramki z rzędu. Dzień później do siatki płocczan trafił tylko raz.

I może szkoda, że puławianom zabrakło sił, by choć raz dowieźć przewagę do końca. Nie mówię tego jako kibic Vive (co z tym idzie antyfan Wisły), ale jako postronny obserwator. Przy 1:1 Wisła musiałaby się w Puławach nieźle sprężyć. A tak, zarówno Vive, jak i Wisła, najprawdopodobniej już w pierwszym meczu zagwarantują sobie awans do finału. Rywale, ze świadomością, że choćby cudem wygrali oba domowe spotkania, to i tak powrócą do jaskini lwa na decydujący 5. mecz, myślami są już pewnie przy meczach o brąz. Vive zaś przy sobotnim hicie z Flensburgiem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, a Wisła przy “Świętej Wojnie” w finale ligi. I każdy happy, nie?

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment