Bez Wisły, acz z Vive – tak niestety wyglądać będzie dalsza rywalizacja w Lidze Mistrzów. Już o najwyższą stawkę, bo o bilet do Kolonii. Nafciarze pomimo walki godnej największych gladiatorów polegli na najgorętszym z możliwych terenów – w Skopje. Czyli wstydu nie ma, rzec by można, ale i tak niedosyt pozostał…
Skopijski rollercoaster wykoleił Wisłę
To był znakomity mecz. Jeden z lepszych w tej edycji Champions League. Dwie czerwone kartki, cudowne parady bramkarzy, zwroty akcji niczym u Hitchcocka, emocje do ostatnich sekund. Szkoda tylko, że obyło się bez happy-endu.
Od początku przeważał Vardar. Macedończycy prowadzili już 8:5, a na dodatek czerwień ujrzał Tiago Rocha. Lecz Wisła absolutnie nic sobie z tego nie zrobiła. Ba! Do remisu 9:9 rzutem przez całe boisko doprowadził po chwili Rodrigo Corrales. Do frontalnego ataku przystąpiła Wisła, która ku zaskoczeniu wszystkich prowadziła do przerwy 15:13. Po zmianie stron dalej kontrolowała mecz. Jednak, podobnie jak w Płocku, ok. 40. min Wiślacy opadli z sił, ale tym razem Macedończycy nie byli w stanie w pełni wykorzystać słabości rywali. Do końca meczu trwała zażarta walka. W 54. minucie pojedynku Nafciarze wygrywali jeszcze 24:23, co eliminowało wówczas Vardar z rozgrywek. Dwie szybkie bramki Macedończyków i dwie fenomenalne obrony Sterbika zaważyły jednak na losach spotkania. Wisła do skopijskiej siatki drogi już nie znalazła. 25:24 – Nafciarze za burtą.
Było cholernie blisko. Płocczanie zrobili wszystko, co tylko mogli, by ten awans wywalczyć. Wyciągnęła wnioski z pierwszego starcia – zdecydowanie rozszerzyła grę. I zdało to rezultat. W sobotę płoccy skrzydłowi zdobyli aż 13 bramek (tydzień temu 4). Cegiełkę do tego dołożyła twarda obrona, która pozwoliła na wyprowadzenie kilku kontrataków. Z II linii rzucali zaś tylko rewelacyjny Żytnikow (7 bramek pozwoliło mu na nominacje do najlepszej “siódemki” kolejki wg EHF) i de Toledo (3). Tarabochia i Racotea bez bramki. Ciosem okazała się zaś wspomniana czerwona kartka Tiago Rochy. Już w 10. minucie. Wobec tego przez całe 50 minut Wisła zmuszona była grać z “obrotowym na niby”. To Ghionea, to Pusica starali się biegać po szóstym metrze. Rezerwowego bowiem nie było. Płocczan w meczu trzymał jak mógł Rodrigo Corrales. Hiszpan nie dość, że obronił 2 karne, dobił do niemal 40% skuteczności, to jeszcze rzucił bramkę. To był naprawdę świetny mecz Wisły. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie dwóch bramek.
Vardar również zmienił nieco swoją taktykę w porównaniu do ubiegłotygodniowego starcia. Tyle, że na odwrót niż Wiślacy. Macedończycy uparli się by kończyć wszystko środkiem. Vardar cały mecz konsekwentnie dostarczał piłki swojemu kołowemu – Alemowi Toskicowi. Serb, często uciekając się do brudnych zagrywek, wiedział jak zamieniać podania na bramki. W efekcie osiem trafień i miano najskuteczniejszego zawodnika meczu. Kosztem Toskica ucierpiały zaś skrzydła – z tych sektorów boiska piłka do płockiej bramki wpadła zaledwie sześć razy. Zawiódł szczególnie Dibirow. A drugiej linii znów zabrakło lidera – Siergieja Gorboka. Niezliczone krzyżówki Karacica z Cindricem powoli zaczęły tracić efektywność, toteż sprawy w swoje ręce wziął Alex Dujszebajew. To on wyrósł na lidera II linii Vardaru. Warto zwrócić uwagę także na czerwoną kartkę Abutovica z 29. minuty. Obie “czerwienie” zasłużone (podczas gdy Rocha atakował prostymi rękoma na twarz Karacica, Serb zdzielił łokciem Żytnikowa).
Ojcem sukcesu Macedończyków jest jednak Arpad Sterbik. Przez całe spotkanie Hiszpan mocno dawał się we znaki płockiej ekipie, lecz prawdziwe apogeum nastąpiło na samym końcu. Lecz wszystko mogłoby zdać się na nic gdyby nie ta interwencja, gdyby Ivan Nikcevic trafił..
https://www.facebook.com/ehf.champions.league/videos/10153629916233666/
Vive w ćwierćfinale na zaciągniętym ręcznym
Kielczanie, z wykorzystaniem mocnej obrony i kontrataku, przewagę budowali już od pierwszego gwizdka arbitrów. Doprowadzili nawet do przewagi +3, lecz kilka głupich strat w samej końcówce I połowy (analogicznie jak w Brześciu) pozwoliło Białorusinom doprowadzić do remisu (14:14). Grające falami Vive, po przerwie znów uzyskało nieznaczną zaliczkę. I tym razem dowiozło ją do końca, choć nie obyło się bez przejściowych problemów. Ostateczny rezultat – 33:30. Druga wygrana i awans kielczan.
Bardzo trudno jednoznacznie ocenić ten mecz. Rację mają ci, którzy twierdzą, iż był to naprawdę dobry mecz Vive, wszak nie na co dzień, w miarę spokojnie, awansuje się do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, pokonując zespół który wygrał 8 na 10 spotkań w fazie grupowej. W błędzie nie są także ci, którzy mówią, że kielczanie zagrali słabo, za przykład przedstawiając Veszprem, które w tym samym czasie zmiotło Motor Zaporoże 41:28 (również beniaminka ze słabszej grupy). Na korzyść tych drugich świadczą także momenty, gdy Mieszkow zbliżał się do Vive zaledwie na jedną bramkę. Osobiście przychylam się do opinii, iż Vive co prawda nie zagrało na 100% swoich możliwości, ale i tak pewnie kontrolowało mecz. Niestety, najbardziej ucierpiał na tym poziom widowiska.
Z meczowych ciekawostek – po czasie posuchy do pracy wziął się Julen Aginagalde. Hiszpan postanowił udowodnić eks-kielczaninowi (którego zresztą zastąpił), Rastko Stojkovicowi, dlaczego to on dziś jest obrotowym Vive. Panowie stoczyli korespondencyjny pojedynek, który ponownie wygrał Serb. 7 do 5. Będący w świetnej formie Stojkovic przeżywa ostatnio drugą młodość.
Wygwizdani, nielubiani w Kielcach Slave Nikolov i Gjorgji Nachevski (para sędziowska z Macedonii) znów zaszli za skórę kibicom Vive. W pierwszej połowie panowie w czarnych koszulkach robili wszystko, by mecz nie zakończył się już po 30 minutach. Może i dobrze – przedłużyli nieznacznie nadzieję na awans Białorusinów.
Obie drużyny w ataku na remis: 55% do 55%. Najskuteczniejszy, z dorobkiem siedmiu bramek, okazał się Stojkovic. Wśród żółto-biało-niebieskich brylował zaś Denis Buntić, który znalazł się w “siódemce” kolejki. Dobry mecz rozegrał olbrzymi Łotysz, Kristopans (5 bramek), tyle samo trafień zanotował Tobias Reichmann. Defensywy obu zespołów zagrały na mizernym poziomie, co tylko potwierdza bardzo wysoki wynik. Gdy dołączymy do tego niską skuteczność w ataku (wspomniane 55%), otrzymamy obraz strat, niedokładności i błędów.
To, że mecz sportowo nie był najwyższych lotów zdążyłem już wspomnieć. Tu zestawienie “Best7” (z Bunticem i Żytnikowem) i… ze mną. Ja, moja niebieska koszula i mowa ciała, która już na kadrze wyróżniającym nie pozostawia cienia wątpliwości – dobry wynik po słabym meczu.
https://www.facebook.com/ehf.champions.league/videos/10153635961433666/
*Rywalem Vive Tauronu Kielce w ćwierćfinale będzie Flensburg Handewitt. Niemcy w 1/8 dwukrotnie jedną bramką pokonali francuski Montpellier. Pierwszy mecz odbędzie się we FlensArenie między 20 a 24 kwietnia, rewanż tydzień później w Kielcach. Obie ekipy nigdy wcześniej nie zmierzyły się ze sobą w europejskich pucharach.
Polacy na trzecim planie
Na koniec, smutna refleksja. Ze wszystkich 57 bramek Vive i Wisły tylko 12 (20%) zdobyli Polacy. Między słupkami nie lepiej – Szmal nie zagrał w ogóle, Wichary pojawił się tylko na karne. Jedyny pozytyw to dużo minut dla Wyszomirskiego w Segedynie. Polak odpłacił się swojemu trenerowi bardzo dobrym występem, lecz nie uchroniło to jego Picku Szeged od porażki i odpadnięcia z rozgrywek. Oby sytuacja ta okazała się tylko odstępstwem od normy, a nie sygnałem, iż “polskie” ekipy zaczynają tracić powoli swoją “polskość”.