Nikt się tego nie spodziewał. Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, bo to przeczy logice! Zeszłej nocy reprezentacja Polski zagrała najlepszy mecz turnieju, ale nawet to na Chorwatów by nie wystarczyło. Polacy rozegrali bowiem najlepszy mecz od wielu, wielu lat, choć po bezbarwnej fazie grupowej absolutnie nic nie zapowiadało cudownej metamorfozy. A jednak! Po świetnym spotkaniu Biało-Czerwoni awansowali do olimpijskiego półfinału (30:27) i wprawili w osłupienie cały handballowy świat.
1. Minister obrony narodowej
Wiedzieliśmy, że do zwycięstwa niezbędny będzie perfekcyjny występ bramkarza. Ten przeszedł jednak nasze najśmielsze oczekiwania. Po 15. minutach bezbarwnego “Kasę” zastąpił Piotr Wyszomirski, który przypomniał sobie mecz życia, ze Szwecją z 2014 roku, kiedy mianowano go “ministrem obrony narodowej” . Powtórzył swój wyczyn. Historia zatoczyła koło.
“Wyszu”wszedł i niemal w pojedynkę zatrzymał rywali. Do końca pierwszej połowy odbijał częściej niż co drugą piłkę. Chorwaci byli w stanie pokonać polskiego bramkarza tylko w sytuacjach sam na sam, choć i te udawało mu się czasem zatrzymać. Z drugiej linii był zaś nie do pokonania. Wyszomirski genialnie się ustawiał, wspaniale współpracował z blokiem, po przerwie obronił także karnego. W całym meczu zanotował aż 15 udanych interwencji, a przecież w poprzednich pięciu spotkaniach łącznie zatrzymał 17 rzutów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaraz po jego wejściu Biało-Czerwoni złapali swój rytm i natychmiast odjechali rywalom. Kiedy wynik zaś znów był na styku, potrafił wyciągać niemożliwe wręcz piłki, dodając otuchy kolegom. Mecz zakończył z niesamowitym wręcz współczynnikiem udanych interwencji – 48 proc. Czapki z głów.
2. Nietykalni
Dobra gra bramkarzy napędza dobrą grę obrońców. Aż do ćwierćfinału perpetuum mobile działało na naszą niekorzyść, teraz zmieniło jednak bieguny. Kiedy z pomiędzy słupków Wyszomirski dał impuls defensorom, ci natychmiast zwarli szeregi. Niesamowicie walczył Mateusz Kus, który odpłacił się za wszystkie błędy w fazie grupowej. Polacy wreszcie potrafili zablokować, zaliczyć przechwyt czy zmusić rywali do oddawania nieprzygotowanych rzutów.
Chorwaci wyglądali na zszokowanych. Przez większość meczu bili głową w mur. Z II linii powodzeniem zakończyło się tylko 10 z 25 prób w ich wykonaniu. Bezradny był nawet Domagoj Duvnjak – rzucał 12 razy, ale trafił tylko 5. Gracz THW obijał słupki, poprzeczki, Wyszomirskiego, piłka po jego rzutach za żadne skarby nie chciała jednak wpaść do polskiej bramki. Na swoim poziomie zagrał tylko Luka Stepancic (7/10). Co ciekawe, mimo agresywnej i bezpardonowej gry Polacy złapali tylko dwie kary. To tylko świadczy jak mądry i udany był to występ polskiej defensywy.
3. Oh, Karol!
Dwanaście bramek, 80% skuteczności. Chorąży Biało-Czerwonej reprezentacji w Rio gra turniej życia i za punkt honoru postanowił sobie przełamać “klątwę chorążego”. Już jest samodzielnym liderem klasyfikacji najlepszych strzelców, właśnie wprowadził kadrę do olimpijskiego półfinału. Trafiał, gdy kadra najbardziej tego potrzebowała. Bezbłędnie wykonywał też rzuty karne. Z takim Karolem Bieleckim możemy góry przenosić, na niego nie ma tutaj mocnych. Po prostu – pozamiatał.
4. Cierpliwość jest cnotą
To był także niemal perfekcyjny mecz pod bramką rywali. Reprezentanci Polski w starciu z Chorwacją zanotowali bardzo wysoką – 73-procentową (30/41) – skuteczność rzutów. Przewodzili Bielecki z Lijewskim, którzy razem zdobyli 19 z 30 bramek dla Biało-Czerwonych. “Lijek” obudził się po nieudanej fazie grupowej, podczas której był jednym z najbardziej zawodzących graczy w polskiej kadrze. Teraz zagrał jednak na 100 proc. skuteczności i, co najważniejsze, rzucał w newralgicznych momentach. Bezbłędni byli także Daszek, Syprzak i Wiśniewski. Dobrze grą kierował zaś Mariusz Jurkiewicz (4 asysty), choć akurat jemu zdarzały się i proste straty (4), i nieudane próby (2/5). Polacy jednak dzięki “Kaczce” i jego doświadczeniu oraz opanowaniu grali bardzo mądrze, Chorwaci w całym meczu wyprowadzili tylko trzy kontry. Dzięki odpowiedzialnej grze w ofensywie wytrąciliśmy z rąk Hrvatskiej jeden z ich największych atutów – szybkie ataki.
5. Nerwy na wodzy
Wreszcie nieco łagodniej było również wśród polskich rezerwowych i sztabu szkoleniowego. Nie tylko dlatego, że Talant Dujszebajew stracił głos. Z ławki płynęły celne uwagi, po każdym czasie Polacy powiększali przewagę, choć pierwsze akcje po wznowieniu gry zwykle okazywały się nieudane. Wcześniej bywało z tym różnie, przerwy bywały bardzo emocjonalne, a w efekcie drużyna grała nerwowo i chaotycznie. Dziś spokój na ławce przełożył się na doskonałą grę na parkiecie.
Selekcjoner od dawna powtarzał jak mantrę, że forma ma być na ćwierćfinał. I była, choć po fazie grupowej obawialiśmy się, że Kirgiz się mocno przeliczył. Jednak Dujszebajew w ciągu 48 godzin odmienił zespół. Na tyle, że z Chorwacją wygraliśmy nawet bez lidera – Michała Jureckiego, co pokazuje, że mamy jeszcze rezerwy.
To był wspaniały mecz i pamiętna noc, a po ostatnim gwizdku dziki szał radości i szaleństwa – w naszych domach i na boisku. Widok tarzającego się po parkiecie Dujszebajewa z pewnością stanie się symbolem reprezentacji, tak samo jak zdezorientowany wzrok patrzących po sobie Chorwatów. Nasza kadra narodziła się na nowo.
Po tym meczu możemy być pewni jeszcze jednego – teraz boją się i Duńczycy.
Chorwacja – Polska 27:30 (14:18)
Chorwacja: Stevanović (3/14 – 21 %), Pesić (5/23 – 22 %) – Duvnjak 5, Stepancić 7, Kopljar 1, Gojun, Horvat, Karacić, Strlek 4/1, Cupić 7/3, Mamić 1, Ślisković 1, Brozović 1, Kozina.
Karne: 4/6, Kary: 4 min.
Polska: Szmal (1/12 – 8%), Wyszomirski (15/31 – 48%) – Lijewski 7, Jachlewski 1, Krajewski, M. Jurecki, B. Jurecki 1, Wiśniewski 1, Bielecki 12/3, Jurkiewicz 2, Syprzak 2, Daszek 4, Kus, Szyba.
Karne: 3/3, Kary: 4 min.