Jakiś pozytyw? – Oczywiście! Już gorzej grać nie możemy – wypalił do dziennikarzy zaraz po inaugurującym olimpijskie zmagania starciu z Brazylią trener Talant Dujszebajew. Frustracja selekcjonera jest w pełni zrozumiała – Polacy byli bezradni w obronie, bezpłciowi w ataku, nie zdołali narzucić własnego stylu gry i przejąć inicjatywy choćby na moment. W efekcie, ulegli świetnie dysponowanym Canarinhos 32:34 – nie tak wyobrażaliśmy sobie początek igrzysk.
Tylko niepoprawni optymiści mogli spodziewać się bezproblemowej wygranej Polaków. Brazylia w świecie piłki ręcznej kopciuszkiem jest już bowiem tylko z nazwy. Rok temu na czempionacie globu w Katarze “Kanarki” najpierw w grupowym starciu napędziły stracha Hiszpanom (27:29), a w 1/8 finału prawie wyeliminowały Chorwatów (przegrali tylko 25:26). Teraz dodatkowym atutem miała być jeszcze wspaniała, brazylijska publiczność.
Brazylijczycy napędzani ogłuszajacym dopingiem wyglądali na bardzo zmotywowanych. Nikt z nich nie ukrywał, że drobiazgowo przygotowywali się właśnie na mecz otwarcia z Biało-Czerwonymi. Nim Polacy na dobre zadomowili się na olimpijskim parkiecie, Canarinhos na ‘dzień dobry’ zaserwowali im prawdziwy knockdown. Po pięciu minutach gry było 4:0 dla gospodarzy.
Trudno powiedzieć, by Brazylijczycy zaskoczyli Polaków. Gospodarze zagrali to, co najlepiej potrafią. Agresywna i wysoka obrona 3:2:1 płynnie przechodząca w 3:3 z wysuniętym Andre Soaresem wytrąciła Biało-Czerwonym wszelkie atuty z ręki. Przede wszystkim ten najważniejszy – rzuty z II linii. Nasz środkowy rozgrywający często operował na wysokości środkowej linii boiska, wyizolowany od reszty kolegów. Zdawało to egzamin. Bramkarz Canarinhos pierwszy raz wyciągał piłkę z siatki dopiero po upływie siedmiu minut. Karnego wykorzystał wówczas Karol Bielecki. Na pierwszą bramkę zza przerywanej linii czekaliśmy zaś do 11. minuty – rzutem z podłoża popisał się Łukasz Gierak. To była trzecia bramka reprezentacji Polski. Gospodarze mieli jednak już siedem goli na koncie.
Po pierwszym kwadransie Polacy wreszcie przełamali rzutową niemoc i zaczęli regularnie punktować rywali. Biało-Czerwoni prezentowali kolektywną grę, opierającą się wykorzystaniu wolnych przestrzeni i wbiegach za plecy obrońców. Dramatycznie wyglądała jednak polska obrona. W sektorze centralnym za nos dawał wodzić się Mateusz Kus. Thiagus Petrus raz po raz z dziecinną łatwością ogrywał defensora Vive Tauronu Kielce. Na prawym rozegraniu szalał zaś Guilherme De Toledo. Na co dzień gracz Wisły Płock wspaniale asystował kolegom, siedem razy natomiast sam pokonał przeciętnego Sławomira Szmala (25%). Biało-Czerwoni starali się grać “na blok”, lecz dynamiczni Brazylijczycy sprawnie omijali polskich obrońców.
W 20. minucie Polacy dostali swoją szansę. Kilka obron “Kasy” pozwoliło na zbliżenie się do rywali na dystans dwóch trafień. Przy stanie 9:11 Biało-Czerwoni odzyskali piłkę i mogli złapać kontakt z rywalem. Za słabo rzucił jednak Michał Szyba. – Były momenty, w których mieliśmy piłkę i mogliśmy zdobyć bramkę kontaktową. Jeśli by się to nam udało, mecz mógłby potoczyć się inaczej. – powiedział po meczu Karol Bielecki. Tego dnia Canarinhos wykorzystywali jednak każdy błąd Polaków, a te mnożyły się w zastraszającym tempie. Przodował Michał Jurecki (4 straty), który chwilami zupełnie nie rozumiał się z Kamilem Syprzakiem na kole. Pierwsza połowa zakończyła się rezultatem 13:16 dla gospodarzy.
Druga odsłona spotkania nie zmieniła oblicza gry – Brazylia kontrolowała mecz, utrzymując 3-4 bramkowa przewagę. W 38. minucie Szmala zmienił Piotr Wyszomirski. Nowy gracz Lemgo dobrze wszedł w spotkanie, dwie jego interwencje pozwoliły na zmniejszenie strat do dwóch bramek. O czas poprosił wówczas Talant Dujszebajew. Selekcjoner przez cały mecz rotował składem i obroną (z 5:1 na 6:0 i z powrotem), ale nie przynosiło to pożądanego skutku. Mimo interwencji trenera, Polacy znów nie wykorzystali szansy na gola kontaktowego. A jak mawia klasyk, niewykorzystane okazje się mszczą (19:21, 41 min.).
W przeciągu kilku następnych chwil gospodarze pozbawili Biało-Czerwonych wszelkiej nadziei. Polacy kompletnie stracili panowanie nad biegiem wydarzeń. Masa strat, niedokładności, została bezwzględnie zamieniona na kontry przez gospodarzy. Pięć minut, pięć trafień Brazylijczyków z rzędu. Na zabawy pozwalali sobie nawet bramkarze rywali. Polacy będąc w osłabieniu decydowali się na wpuszczenie szóstego gracza z pola, jednak gdy tracili piłkę, bramka pozostawała pusta. Obaj golkiperzy Canarinhos skrzętnie wykorzystali potknięcia Biało-Czerwonych i obaj wpisali się na listę strzelców. Na kwadrans przed końcem spotkania przewaga “Kanarków” sięgnęła apogeum siedmiu bramek (26:19).
– Byliśmy za bardzo spięci. Nie potrafiliśmy realizować założeń taktycznych” – podsumował po spotkaniu Sławomir Szmal. W przeciwieństwie do gospodarzy. Ci z kolei niezmordowanie grali wciąż swoje. Polacy nie potrafili już odpowiedzieć. Brazylia i trybuny w “Arenie Przyszłości” triumfowały w rytmie samby. Wynik podreperować udało się jeszcze na sam koniec spotkania, gdy gospodarze nieco spuścili już z tonu. Końcowy rezultat brzmiał 34:32.
Najgorzej wypadli praworozgrywajacy. To był istny sabotaż w ich wykonaniu. Lijewski na parkiecie spędził 40 min, podczas których nie znalazł drogi do bramki rywali ani razu oraz miał tylko jedną asystę. Odrobinę lepiej zaprezentował się Michał Szyba – choć nie zdobył bramki, to w ciągu 20 minut popisał się 4 asystami. Zawiedli także bramkarze. Szmal bronił z zaledwie 25-procentową skutecznością, jeszcze słabiej Wyszomiski (18%). Ich postawa jest jednak niejako usprawiedliwiona przez brak jakiejkolwiek pomocy ze strony bloku defensywnego – nasi golkiperzy najczęściej bronili w sytuacjach sam na sam. Wciąż nierozwiązana zostaje ponadto kwestia środka rozegrania. Zarówno Krajewski, jak i Gierak notowali za dużo start i błędów oraz ospale prowadzili grę reprezentacji. W efekcie cała drużyna aż 13 razy traciła piłkę. Dnia nie miał też lider naszej kadry – Michał Jurecki. W ataku 50% skuteczności (5/10), do tego 4 asysty i 4 straty. Na plus wypadli jedynie Bielecki i skrzydłowi, głównie Michał Daszek. Pierwszy siedem razy pokonywał bramkarza rywali (7/9) oraz okazał się pewnym egzekutorem rzutów karnych (3/4), drugi zaś był nieomylny z każdej pozycji (8/8).
Falstart reprezentacji Polski nie jest sensacją. Martwić może za to styl porażki. Polacy nie prowadzili bowiem ani przez chwilę. Od 1 do 60 minuty to gospodarze w pełni kontrolowali rozwój wydarzeń na parkiecie. Brazylijczycy zaprezentowali świetną grę. Nie na darmo już przed turniejem wieszczono im miano “czarnego konia” rozgrywek. Kolejnym rywalem “Kanarków” już jutro będą Słoweńcy. Biało-Czerwoni kilka godzin wcześniej zmierzą się zaś z Niemcami (16.30 polskiego czasu). O korzystny rezultat będzie więc jeszcze ciężej. Ale takie są właśnie igrzyska.
Polska – Brazylia 32:34 (13:16)
Polska: Szmal (6/24 – 25 %), Wyszomirski (3/17 – 18%) – Kus, M. Jurecki 5, B. Jurecki 2, Bielecki 7/3, Szyba, Gierak 2, Lijewski, Jachlewski 3, Wiśniewski 1, Daszek 8, Krajewski 3, Syprzak 1.
Karne: 3/4, Kary: 10 minut
Brazylia: Almeida 1 (6/26 – 23%), Santos 1 (3/14 – 21%) – Teixeira 4/1, Silva 4, Candido 1, De Toledo 7, Hubner, Thiagus Petrus 5, Pozzer 3, Chiuffa 3/3, Guimaraes 1, Santos 2, Soares 1, Langaro 1.
Karne: 4/4, Kary: 12 minut