Wszyscy nienawidzą poniedziałków. Czas więc ten obrzydzony slogan „I hate Monday” nieco osłodzić. Przynajmniej tym, co z piłką ręczną są za pan brat. W poniedziałkowej serii znajdziecie analizy najważniejszych spotkań, podsumowania, zapowiedzi oraz komentarze bieżących wydarzeń w handballowym świecie. Nie będzie krótko i nie będzie prosto. Ci co jednak wytrwają na pewno nie będą zawiedzeni. Na pierwszy ogień niedzielna „Święta Wojna” rozłożona na czynniki pierwsze.
Wytęskniona płocka wiktoria
24 maja 2014 roku – wówczas płocczanie po raz ostatni cieszyli się z pokonania odwiecznego rywala z Kielc. Na ponowny triumf Nafciarze czekali bagatela 659 dni, a bilans starć obu zespołów od 2011 roku to… 26:2 na korzyść aktualnych mistrzów Polski. I choć kilka razy było blisko, by tą rutyną zachwiać, to Wiśle zawsze gola lub dwóch w finalnym rozrachunku brakowało. Były remisy, walka do upadłego, ale trud płocczan zwykł iść na marne. Aż do teraz. Po serii ośmiu triumfów żółto-biało-niebieskich z rzędu nadszedł czas na słodki rewanż w wykonaniu Nafciarzy. Orlen Wisła Płock na zakończenie rundy zasadniczej PGNiG Superligi pokonała we własnej hali obrońców tytułu – Vive Tauron Kielce – 31:27.
Zgubiony klucz do defensywy
Wisła wskroś całego niedzielnego spotkania była drużyną po prostu lepszą. Płocczanie grali konsekwentniej, pewniej i z większą pieczołowitością wykorzystywali swoje szanse. Niesamowitą pomoc Nafciarze otrzymali także z trybun. Orlen Arena zapełniona była do ostatniego krzesełka. Po dobrym początku Vive (3:7), żółto-biało-niebiescy stracili animusz i koncentrację. Gospodarze do remisu doprowadzili już do przerwy (16:16) a w drugiej połowie nie dali przyjezdnym żadnych szans (31:27). Manolo Cadenas wreszcie pokonał Talanta Dujszebajewa w taktycznej rozgrywce. Wisła dysponowała większym wachlarzem rozwiązań ofensywnych, w przeciwieństwie do Vive, które swą grę oparło na indywidualnych próbach swoich gwiazd. Dzięki temu Nafciarze w ataku zanotowali skuteczność aż o 15 p.p lepszą (60% do 45%). Lecz naprawdę spotkanie rozstrzygnęło się w defensywie. Taktycznie, obie “siódemki” postawiły na obronę systemem 6-0.
Defensywa mistrzów Polski to pięta achillesowa zespołu Talanta Dujszebajewa od początku sezonu. Liczby nie kłamią – Vive jest jedną z najwięcej tracących ekip w Lidze Mistrzów. Wczoraj, wobec mizernej postawy kielczan w ofensywie, Wisła z łatwością obnażyła wszystkie braki żółto-biało-niebieskiej obrony.
W oczy rzucały się przede wszystkim ogromne problemy z upilnowaniem kołowego (5 bramek Tiago Rochy) oraz biegających za plecami obrońców skrzydłowych. Piłki na linię szóstego metra dochodziły bezproblemowo. Przyczyna wręcz prozaiczna – obaj centralni obrońcy Vive skakali do bloku w tym samym momencie! Obrotowy (tudzież skrzydłowy) zostawał wówczas bez krycia i swobodnie oddawał rzut bez asysty rywala. Nie lepiej sytuacja rysowała się w kontekście powstrzymania rzutów z II linii – Dan Emil Racotea siedmiokrotnie podziurawił kielecką siatkę atomowymi rzutami. Niedzielny pojedynek ostatecznie potwierdził także słabość Mateusza Kusa. Płocczanie, widząc w nim od początku spotkania najsłabsze ogniwo kielczan, konsekwentnie izolowali Mateusza, który w pojedynkach 1 na 1 ośmieszony został przez Dimitrija Żytnikowa. Polak wyglądał jakby buty klejem posmarował od złej strony – nie z boku a podeszwę. Przyklejony w jednym miejscu, raz po raz spóźniał się z reakcją bądź przesunięciem o dobre kilka sekund. Rosjanin natomiast nie miał żadnej litości – Żytnikow zafundował Kusowi istną karuzelę. Z całym przekonaniem można powiedzieć, iż Vive sprofanowało swą grę w obronie – mistrzowie Polski zaprezentowali defensywę na alibi.
W najważniejszym elemencie handballowego rzemiosła zdecydowanie lepiej poradzili sobie Nafciarze. W zespole Wisły świetnie działało to, z czym Vive borykało się przez całe spotkanie – płocczanie wzorowo upilnowali Aginagalde, który przez cały mecz zanotował tylko jedną bramkę. Karnych również wywalczył zaledwie kilka. Bolączką Nafciarzy była za to bierna postawa wobec rywali rzucających z dystansu. Płocczanie wyglądali na przyspawanych do linii szóstego metra. Jednak poprzez nadmierne skupienie się na kryciu kołowego, nieznacznie ucierpiały inne sektory bloku defensywnego. Zabrakło zdecydowanego wyjścia do rozgrywających oraz częste błędy w domknięciu pomiędzy obrońcami na pozycjach “2” i “3”. Tę drugą wadę po ekspercku wykorzystał Uros Zorman. Słoweniec pięciokrotnie “wjechał” w płocką strefę w swym firmowym zagraniu. Warto zwrócić uwagę, iż każdy płocczanin z osobna zagrał na bardzo wysokim poziomie, a do perfekcji zabrakło jedynie odrobiny komunikacji słownej, dobrego przekazania krycia i lepszej współpracy z partnerem obok. Stary sportowy aforyzm, głoszący iż mecze wygrywa się defensywą, znów potwierdził swoją rację bytu.
Sędziowie uszyci na miarę
Praca sędziów to nieodłączny asumpt dyskusji na temat każdej jednej z ostatnich “Świętych Wojen”. Im więcej błędów popełniali arbitrzy, tym większa odpowiedzialność spadała na kolejną parę prowadzącą krajowy szlagier. Wielu z nich ciężaru nie wytrzymało. Pamiętamy finał Pucharu Polski, kiedy podyktowano grubo ponad pół godziny kar. Pamiętamy bijatyki, szarpaniny, ring na parkiecie. A najbardziej – oczywiście – kabaret z ubiegłorocznych, majowych, meczów o złoto MP. Lekiem na całe zło nie okazali się nawet sędziowie sprowadzeni specjalnie z Hiszpanii. “Święta Wojna” przerastała każdy kolejny duet w czarnych koszulkach.
Tym większe zaniepokojenie wzbudziła już przedmeczowa nieporadność “stolikowych”. Ktoś kliknął zły przycisk i tablica wyników nagle zaczęła żyć własnym życiem. Po kilku minutach walk udało się przezwyciężyć trywialny problem. Na szczęście, były to złe miłego początki, bowiem panowie Jakub Jerlecki i Maciej Łabuń spisali się znakomicie. Obyło się bez bez kontrowersyjnych decyzji. Można wręcz rzec, iż poprowadzili mecz wzorcowo. Dobra i konsekwentna linia sędziowania, przybrana już od pierwszej akcji a egzekwowana do samiutkiego końca, to prawdziwy majstersztyk w wykonaniu Szczecinian. W pełni zapanowali nad temperaturą starcia.
Na siłę można doczepić się do okresu między 35 a 40 minutą, kiedy to na parkiecie zapanował bezwład. Wydaje się również, iż na czerwoną kartkę solidnie zapracował Mateusz Kus. Jednakże te drobne ubytki są niczym wobec ogólnego poziomu arbitrażu szlagierowego starcia. Wreszcie i sędziowie adekwatnie dopasowali się do rangi i klasy spotkania.
“Święta Wojna” i co dalej?
Dla Wisły niedzielny triumf to niesamowity impuls w kontekście dalszej części sezonu. Płocczanie potrafili bowiem już wcześniej przeciwstawiać się wielkim rywalom (w ostatniej kolejce Ligi Mistrzów byli blisko remisu z Veszprem, nie ugięli się przed PSG a wcześniej jak równy z równym walczyli z Kilonią). Jednak za każdym razem brakowało bramki/dwóch, by odnieść korzyść punktową. Wczoraj Wiśle nie zabrakło niczego. Udowodnili wszystkim, a przede wszystkim sobie, że są w stanie pokonać każdego. Jest to świetny prognostyk przed rywalizacją z Vardarem, która rozpocznie się już jutro w Płocku. Oby tylko Nafciarze podołali fizycznie dwóm tak wymagającym meczom w tak krótkim odstępie czasowym.
Vive natomiast otrzymało kubeł zimny wody. Mając na uwadze ostatnio pikującą formę kielczan, porażka ta od dawna wisiała już w powietrzu. Udało się uciec spod topora w Kristianstad (remis), udało się prześlizgnąć w Hali Legionów (cudowne zwycięstwo nad Pickiem jedną bramką). W Orlen Arenie już się nie udało. I może lepiej. Jeżeli kielczanie mieli kiedyś przegrać, to był to idealny moment na porażkę. Poza prestiżem samym w sobie, Vive nie zanotowało w zasadzie żadnej straty, bowiem pierwsze miejsce na koniec rundy zasadniczej PGNiG Superligi mieli w kieszeni już przed meczem. Prawdziwa gra dla kielczan zacznie się za tydzień (w sobotę). Wówczas żółto-biało-niebiescy rozpoczną walkę o ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Rywalem Mieszkow Brześć. Vive w rywalizacji na wschodzie jest zdecydowanym faworytem. Powstrzymać kielczan mogą tylko ich własne głowy. Jeżeli z pokorą, szacunkiem i pełna koncentracją przystąpią do sobotniego starcia, wynik nie powinien dawać Białorusinom absolutnie żadnych powodów do satysfakcji.
Wygrana Wisły daje również nadzieje na zaciętą rywalizacje w spotkaniach o medale krajowych pucharów. Ostatnie złoto płocczan to tytuł mistrzowski w 2011 roku. Od tego czasu najwyższe laury zbiera tylko i wyłącznie Vive. Jedną passę Nafciarze już przełamali, czy stać ich będzie na powtórkę w meczu o wymierną stawkę?