Legion Samobójców to jeden z najbardziej wyczekiwanych blockbusterów tego roku. Zwiastuny (zwłaszcza ten z muzyką Queen) zachwycały, zapowiadały wspaniałą, zabawną, szaloną jazdę bez trzymanki, pełną barwnych postaci na poziomie Strażników Galaktyki. Niestety wyciekły również niepokojące pogłoski o zamieszaniu na planie filmowym – licznych zastrzeżeniach co do stylu filmu, zmianach w scenariuszu, kosztownych dokrętkach, problemach z montażem. Jeszcze bardziej zniechęcające były liczne, skrajnie negatywne recenzje. Były nawet opinie wg których Legion Samobójców jest gorszy od Fantastycznej Czwórki. Część widzów oceniła film przychylniej. Która ze stron miała więcej racji?
Oczekiwania były wysokie, albowiem komiksy z serii Suicide Squad (której głównym autorem jest John Ostrander) kryją w sobie ogromny potencjał na oryginalne, bezkompromisowe kino rozrywkowe. Znakomicie potwierdził to animowany film Batman: Atak na Arkham z 2014 roku. Komiksowi Suicide Squad stanowili przeciwieństwo drużyn superbohaterów – była to drużyna złożona ze złoczyńców i antybohaterów, która wykonywała dla rządu brudną robotę, podejmowała się misji, których superherosi nie mogli by wykonywać ze względów etycznych. Komiksy Suicide Squad często przypominały filmy Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza – pełne brutalnych scen i szalonych zwrotów akcji.
Niestety w adaptacji wygląda to odwrotnie. Fabuła przypomina typowy film superbohaterski: Legion Samobójców wyrusza z misją ratowania świata przed nudnymi złoczyńcami. Tylko tyle. W filmie nie uświadczymy ani kropli krwi, a protagoniści walczą wyłącznie z armią bezmyślnych potworów. Pod tym względem zmarnowany potencjał. Nawet nie jest wyjaśnione, dlaczego w zamieszanie nie zostali wciągnięci prawdziwi superbohaterowie (jak Flash, Aquaman, czy Wonder Woman, którzy posiadają duże lepsze umiejętności i koegzystują w tej samej rzeczywistości). Nie jest też jasne, dlaczego drużyna w większości złożona z pozbawionych mocy kryminalistów uzbrojona m.in. w kije baseballowe i bumerangami, miała by być skuteczniejsza od oddziału wyszkolonych komandosów. Ale to zaledwie wierzchołek góry lodowej, albowiem cały film jest wypełniony kliszami i nieścisłościami fabularnymi.
Największą jednak bolączką jest montaż. Legion Samobójców najpierw był kręcony jako poważny i mroczny film, a w długich dokrętkach jako szalona i kolorowa komedia. Następnie próbowano zmontować ze sobą te dwa, kompletnie różne style. Kolorystyka, dialogi, czy zachowania bohaterów często ulegają zmianie. Brakuje spójności. Podobnie jak w kinowej wersji Batman v Superman wprowadzono za dużo wątków i postaci, które zostały okrojone przez liczne cięcia montażowe. Ogólnie na ekranie panuje wielkie zamieszanie, trudno w tym wszystkim się połapać.
O dziwo zawodzą też efekty specjalne i sceny akcji. CGI razi sztucznością, wygląda dużo gorzej niż w poprzednich filmach DCCU. Sceny akcji albo opierają się na kiepskim efekciarstwie (jak w finale rodem z Bogów Egiptu), albo na chaotycznie zmontowanych walkach z nieciekawą choreografią. Lepiej prezentuje się sama estetyka – łącząca w sobie zamierzony kicz z undergroundem. Wygląd większości postaci jest interesujący i pełen detali.
Główną zaletą Legionu Samobójców jest… tytułowy Legion Samobójców. Bohaterowie są bardzo różnorodni i charakterystyczni. Duży plus za świetne aktorstwo, oraz zabawne i dobrze napisane dialogi. Najlepiej wypada dwójka głównych bohaterów w postaci Harley Quinn (Margot Robbie) i Deadshota (Will Smith). Harley Quinn jest niemalże w 100% tą Harley Quinn którą możemy znać z kreskówek i komiksów – słodka i seksowna, psychopatyczna ale posiadająca ludzkie odruchy, stanowi główny, bardzo udany comic relief. Deadshot to połączenie komiksowego pierwowzoru z archetypem postaci granych przez Willa Smitha – z jednej strony pozbawiony skrupułów płatny zabójca, z drugiej kochający ojciec i oddany kompan drużyny. Większość postaci bardzo dobrze wywiązała się ze swoich ról (nawet Jai Courtney wypadł pozytywnie), czuć między nimi pewną chemię. To dzięki nim film mimo licznych, poważnych wad dostarcza rozrywki. Rozczarować może rola jaką pełni szumnie reklamowany Joker. Chociaż Jared Leto zagrał świetnie, to jego postać nie pełni istotnej roli, w całym filmie widać go zaledwie przez kilka minut. Wbrew temu co sugerowały zwiastuny, nie jest on głównym antagonistą. Złoczyńcy, z którymi przyszło mierzyć się Legionowi Samobójców zawodzą na całej linii. To zwyczajna banda słabo wygenerowanych komputerowo i ucharakteryzowanych potworów bez charakteru, motywacji, a nawet nazwy. Są nudni, nieciekawi, sztampowi i kiczowaci, przypominają uwspółcześnioną wersję przeciwników Power Rangers.
Soundtrack prezentuje się tak jak wskazywały zwiastuny – jest to jedna, wielka mieszanka starych i nowych utworów rockowych, hip hopowych i elektronicznych. Piosenek bardzo dobrze się słucha, jednak powinny być lepiej zmontowane z filmem (jak to było w zwiastunach, czy w Strażnikach Galaktyki).
Legion Samobójców nie jest tak zły jak twierdziły liczne recenzje, ale też tak dobry jak można było się spodziewać po zwiastunach. Jest po prostu niezły. Posiada dużo wad, ale też parę naprawdę dużych zalet. Film jest chaotyczny, niespójny i banalny, za to spisuje się jego najważniejszy element, czyli bohaterowie. Dla obsady, humoru i muzyki warto jednak dać Legionowi szansę. Być może powtórzy się sytuacja z Batman v Superman i doczekamy się również na DVD i Blu-Ray wersji rozszerzonej, z poprawionym montażem, większą brutalności, oraz ciekawszą, bardziej spójną i rozbudowaną historią.