W sobotę byłam po raz pierwszy w życiu na Maratonie Pisania Listów. Jak było? Tego dowiecie się w dalszej części tekstu.
Centrum Kultury w Lublinie, trzecie drzwi na prawo. Za nimi – parę stolików, plakaty z twarzami pokrzywdzonych oraz wolontariusze Amnesty International z uśmiechami na ustach. Od razu zostaję przywitana, dostaję kartkę papieru, długopis i poznaję najważniejsze zasady. Mogę pisać zarówno po angielsku jak i po polsku, jeżeli obcy język sprawia mi trudności. Przede mną leżą gotowe wzory listów, które mogę przepisać albo też dodać do nich coś od siebie. Gdy skończę, mam wrzucić list do worka przy oknie i przekręcić kolejną cyferkę na tabliczce pokazującej ilość korespondencji.
Wszystko jest proste i zrozumiałe, więc biorę kartkę i zaczynam pisać. Najpierw do Nikosa Paraskevopoulosa, greckiego Ministra Sprawiedliwości, w sprawie Costasa i jego partnera – uchodźcy. Obaj w sierpniu 2014 roku zostali pobici w samym centrum Aten. Do tej pory sprawcy nie zostali zidentyfikowani ani ukarani.
Następnie – do Meksyku, w sprawie Yecenii Armenty. W lipcu 2012 roku została aresztowana i zmuszona brutalnymi torturami do przyznania się do zamordowania własnego męża. Oprawcy bili ją, gwałcili, a także grozili zamordowaniem jej dzieci, dopóki Yecenia się nie poddała.
Kiedy ja piszę, robią to też inni. Ludzie przychodzą i odchodzą. Nie ma ich zbyt dużo, ale każdy z nas pisze co najmniej dwa listy. Mężczyzna ze śpiącym bobasem w wózku, młoda dziewczyna w okularach czy też grupka przyjaciół ze wschodnim akcentem – każdy przyszedł tu z nadzieją, że coś zmieni.
W którymś momencie podchodzę do wolontariuszy na pogawędkę. Rozmowę rozpoczynam jednym ważnym pytaniem – czy to coś daje?
– Oczywiście – słyszę – przede wszystkim pokrzywdzeni i ich rodziny wiedzą, że mają wsparcie, że ktoś się o nich troszczy. Listy dają im siłę i nadzieję w walce o swoje prawa.
– Często złe prawo jest zmieniane, a pokrzywdzeni zwalniani z więzień – dopowiada chłopak w moim wieku, który pisze w sprawie uprowadzonej syryjskiej rodziny. – Niektórzy z nich otrzymują przynajmniej prawo do widzenia z rodziną. To niby drobiazg, ale jednak bardzo dla nich ważny.
– Najgorsze jest to, że wciąż trzeba organizować to wydarzenie – mówię.
– Och tak. Bardzo chcielibyśmy, aby nie trzeba było pisać tych listów.
Przez krótką chwilę milczymy.
A potem piszemy dalej.