T-Mobile Ekstraklasa wróciła do gry akurat w walentynkowy weekend. Trzymając się więc miłosnych aforyzmów, powszechnie wiadomo, że kocha się za zalety i mimo wad. Ta stara prawda idealnie opisuje pierwszą wiosenną kolejkę naszej ligi. Jeśli ktoś żywi płomienne uczucia do naszego krajowego podwórka, dostał w ten weekend szansę zarówno zachwycenia się największymi zaletami, jak i musiał przymknąć oko na wszelkie nieuniknione niedoskonałości. Który klub zyskał więc najwięcej (cichych) wielbicieli swoją grą?
Tak naprawdę tę kolejkę można podzielić na dwie części. Pierwsza z nich idealnie pokazała to, czego w Ekstraklasie wolelibyśmy nie oglądać, a druga zaprezentowała wszystko, za co kochamy naszą ojczystą ligę nie tylko w Walentynki. Podział przebiegł w miarę równo, ponieważ wszystko, co oglądaliśmy do godziny 18:00 w sobotę nie było przekonujące, jednak w meczach, które rozegrano po tej magicznej granicy emocji i przede wszystkim bramek nie zabrakło. Zacznijmy jednak od początku.
Inauguracja rundy wiosennej przypadła w udziale czterem klubom z południa Polski. Najpierw na boisko wyjść mieli piłkarze dwóch zespołów z górnej połówki, czyli Ruchu Chorzów i Zagłębia Lubin, a następnie, choć dalej ciężko w to uwierzyć, walczący o ucieczkę od strefy spadkowej zawodnicy Śląska Wrocław i Wisły Kraków. Pierwszy mecz zakończył się bezbramkowym remisem, a bohaterem spotkania został bramkarz gospodarzy, Matus Putnocky, który niejednokrotnie uchronił chorzowian przed porażką z lepiej tego dnia grającym Zagłębiem. Mecz na Dolnym Śląsku swoim poziomem również nie rozbudził wszystkich z zimowego ekstraklasowego snu. Z tą tylko różnicą, że mogliśmy w nim obejrzeć bramkę. Zdobył ją pomocnik gospodarzy – Tomasz Hołota – a dzięki temu trafieniu Śląsk zanotował trzecie zwycięstwo z rzędu. Wisła swój ostatni punkt w lidze zdobyła prawie trzy miesiące temu, a jeśli dodamy do tego fakt, że w piątek straciła bramkę po kardynalnym błędzie w obronie, to widoków na lepszą grę krakowian na wiosnę na razie nie ma.
Po niezbyt udanym piątku wszystkie oczy wyczekujące widowiskowej gry zwrócone były na sensacyjnego lidera z Gliwic – Piasta – i jego wyjazdową potyczkę z Górnikiem Łęczna. Niestety, w odróżnieniu od wielu meczów Ślązaków w pierwszej części sezonu, sobotnie spotkanie nie dało fanom Ekstraklasy wielu powodów do zadowolenia. Wystarczy powiedzieć, że piłkarzem meczu, podobnie jak w Chorzowie, został bramkarz – Jakub Szmatuła. To jego interwencje, m.in. w dwóch sytuacjach “sam na sam” z Grzegorzem Boninem, pozwoliły blado wyglądającemu liderowi na wywiezienie z Lubelszczyzny jednego punktu.
Wreszcie po trzech meczach, w których zdobyto zaledwie jedną bramkę, nadeszła wcześniej wspomniana godzina 18:00 i dzięki potyczkom Cracovii z Górnikiem Zabrze i Lechii Gdańsk z Podbeskidziem znowu mogliśmy przypomnieć sobie za co kochamy Ekstraklasę. Stało się tak jednak wyłącznie za sprawą gospodarzy obu spotkań. Zespół ze stadionu przy ul. Kałuży, niepokonany od siedmiu spotkań, odprawił zabrzan z trzema golami, z których drugi, zdobyty przez Erika Jendriska, od razu stał się jednym z faworytów do miana bramki sezonu i pokazał, że oglądanie Ekstraklasy w rundzie wiosennej może przynieść wiele niezapomnianych wrażeń. Jeszcze większy koncert dali gdańszczanie, jednak udało im się to głównie dzięki… Podbeskidziu. Do 40. minuty na PGE Arenie nieznacznie przeważali gospodarze, jednak “Górale” umiejętnie się bronili. Wtedy najpierw Kohei Kato, a cztery minuty później Mariusz Sokołowski otrzymali po drugiej żółtej kartce i grający w drugiej połowie w dziewięciu podopieczni Roberta Podolińskiego nie byli w stanie powstrzymać zmasowanych ataków Lechii. W rezultacie mecz zakończył się wynikiem 5:0 dla gospodarzy, a bramka Grzegorza Kuświka bez wątpienia była drugą w tym dniu zachętą do spędzenia wiosny z Ekstraklasą. Po tym spotkaniu, które było debiutem trenera Piotra Nowaka na ławce gdańszczan, prowadzony przez niego klub wskoczył do górnej połówki tabeli.
Festiwal strzelecki kontynuowano również w samą walentynkową niedzielę. Na początek obejrzeliśmy aż siedem bramek w Poznaniu, gdzie Lech, który dzięki świetnej końcówce roku zajmował przed tą kolejką szóste miejsce, podejmował beniaminka – Termalicę Bruk-Bet Niecieczę. Najpierw to Kolejorz wyszedł na dwubramkowe prowadzenie za sprawą Pawłowskiego i Nielsena, dla którego było to świetnie przywitanie z poznańską publicznością. Piłkarze z Małopolski nie złożyli jednak broni i za sprawą dwóch trafień Wojciecha Kędziory wyrównali stan spotkania już po czterech minutach drugiej połowy. Lech jednak rozgrywał w tym dniu bardzo dobre spotkanie, czego potwierdzeniem była druga bramka Pawłowskiego i trzeci dublet w tym meczu – tym razem Dawida Kownackiego. Szczególnie druga bramka młodego napastnika wynagrodziła wszystkim kibicom to, że zamiast spędzać czas ze swoją sympatią, wybrali się w niedzielę na stadion przy ul. Bułgarskiej. Po tym wysokim zwycięstwie Lech, który jeszcze na początku listopada był w strefie spadkowej, awansował na piąte miejsce w tabeli, a Termalica zbliżyła się niebezpiecznie blisko do strefy spadkowej. Drugi niedzielny mecz do złudzenia przypominał dwa spotkania z poprzedniego dnia. Do stolicy przyjechała grająca ostatnio w kratkę Jagiellonia Białystok, która dzięki karygodnym błędom w obronie nie była w stanie stoczyć równorzędnej walki z Legią. W ekipie z Warszawy szczególnie dał o sobie znać duet Prijovic–Nikolic. Pierwszy z tej dwójki zanotował dwie asysty, a drugi dwie bramki. Po jednym trafieniu dorzucili Kucharczyk oraz Jodłowiec i mecz zakończył się wynikiem 4:0. Dzięki temu wynikowi Legia zmniejszyła dystans do lidera już do zaledwie trzech punktów. Rywalizacja drużyn z Warszawy i Gliwic niewątpliwie będzie ozdobą wiosny w naszej lidze.
Na zakończenie inauguracyjnej kolejki Pogoń Szczecin ograła 3:2 kielecką Koronę po bardzo emocjonującym spotkaniu. Wystarczy powiedzieć, że goście do przerwy prowadzili już 2:0, ale desperacka, nomen omen, pogoń zawodników znad morza poskutkowała trzema bramkami w osiemnaście minut. Szczególnie warte odnotowania jest zwycięskie trafienie debiutanta – Adama Gyurcso, z którym wszyscy w Szczecinie wiążą na wiosnę bardzo duże nadzieje.
Na zakończenie trzeba stwierdzić, że ta kolejka powinna zadowolić wszystkich. Zarówno tych, którzy kochają Ekstraklasę za jej niewątpliwe walory stricte piłkarskie, jak i ligowych prześmiewców, którzy lubią na naszym podwórku wychwytywać wszystko, co piłkarzom nie do końca wychodzi. Wystarczy powiedzieć, że w trzech pierwszych meczach średnia bramek na spotkanie wyniosła 0,3, a w pięciu pozostałych osiągnęła niemal hokejowe 4,8. Tak czy inaczej należy przyznać, że w ten walentynkowy weekend zobaczyliśmy przekrój przez wszystkie elementy, za które można kochać naszą ligę. W końcu miłość niejedno ma imię.
Wyniki 22. kolejki T-Mobile Ekstraklasy:
Ruch Chorzów 0-0 Zagłębie Lubin
Śląsk Wrocław 1-0 Wisła Kraków
Górnik Łęczna 0-0 Piast Gliwice
Lechia Gdańsk 5-0 Podbeskidzie Bielsko-Biała
Cracovia Kraków 3-0 Górnik Zabrze
Lech Poznań 5-2 Termalica Bruk-Bet Nieciecza
Legia Warszawa 4-0 Jagiellonia Białystok
Pogoń Szczecin 3-2 Korona Kielce