Nasza (ekstra)Klasa – „Strzelał lider, wicelider i… bramkarz”

33. kolejka T-Mobile Ekstraklasy była kolejnym odcinkiem telenoweli pt. „Czy Piast dogoni Legię?”. Tym razem zadanie wicelidera było o tyle łatwiejsze, że swój mecz rozgrywał z szóstą Lechią, podczas gdy do stolicy przyjeżdżała trzecia Cracovia. Przed pierwszym gwizdkiem tego weekendu nikt nie spodziewał się jednak, że ktoś zdoła przyćmić rywalizację na szczycie tabeli…

Grupa mistrzowska

Granie rozpoczęliśmy w Lubinie, gdzie Zagłębie, notujące dotychczas w fazie finałowej dwie porażki, zmierzyło się z Ruchem Chorzów, czyli obecnie najsłabszym zespołem wyższej ósemki. Z tego powodu przed meczem ciężko było wskazać zdecydowanego faworyta. Kiedy jednak goście pierwsi wyszli na prowadzenie, można było mówić o małej niespodziance. Niestety dla przyjezdnych na tym zakończyła się dobra gra w ich wykonaniu, ponieważ potem strzelali już tylko podopieczni trenera Stokowca. Bramki kolejno K. Piątka, Woźniaka, Ł. Piątka i samobójcze trafienie Oleksego przesądziły o tym, że Zagłębie wygrało swój pierwszy mecz w tej fazie sezonu i do miejsca gwarantującego grę w Europie traci już tylko jeden punkt.

Spotkanie na Dolnym Śląsku miało być jednak tylko przystawką do wieczornego hitu, w którym przy ulicy Łazienkowskiej lider – Legia – podjął Cracovię. Mecz ten można było tak nazwać jednak nie ze względu na obecną formę obu drużyn, a raczej na to, jak prezentowały się one w większości meczów fazy zasadniczej. Dodatkowo na niekorzyść gości przemawiał fakt, że nie wywieźli oni trzech punktów ze stadionu Legii od… 61 lat. Zacięta atmosfera utrzymała się jednak tylko przez pierwsze pół godziny, ponieważ po golach Prijovica, Kucharczyka i Nikolica lider prowadził wtedy już 3:0. To zabiło większość emocji rozbudzonych przed spotkaniem, a jedynym ciekawszym momentem była premierowa bramka w barwach Legii Hamalainena. Tym meczem lider wysłał jasny sygnał do goniącego Piasta, że to do niego należy inicjatywa w kwestii mistrzostwa kraju w trwającym sezonie.

Porażka Cracovii stworzyła szansę dla Pogoni Szczecin, która w przypadku zdobycia trzech punktów awansowałaby kosztem krakowian na trzecią pozycję w tabeli. Zadanie jednak nie było łatwe, ponieważ na stadion „Portowców” przyjechał Lech Poznań. Mimo niezbyt pompatycznych zapowiedzi spotkanie okazało się być najlepszym meczem w ramach grupy mistrzowskiej w ten weekend. W pierwszej połowie na pierwszy plan wysunęli się bramkarze obu drużyn, którzy raz po raz byli zmuszani do efektownych interwencji. Po zmianie stron tempo meczu nie spadło, jednak znalazł się człowiek, który znalazł wreszcie sposób na bramkarza Lecha – Burica. Ku uciesze kibiców Pogoni okazał się nim być Łukasz Zwoliński, dla którego był to pierwszy gol od 24 października. Dzięki bramce ulubieńca szczecińskiej publiczności „Portowcy” wykorzystali wysoką porażkę Cracovii i ponownie stała się trzecią siłą naszej ligi.

Bardzo możliwe, że wszyscy piłkarze Legii zasiedli w niedzielę przed telewizorami, żeby obserwować, jak spisze się goniący ich wicelider – Piast – który na własnym stadionie podejmował Lechię Gdańsk. Gliwiczanie nie dali im jednak okazji do radości, ponieważ mimo dobrej gry „Biało-zielonych”, pewnie wygrali po bramkach KorunaMaka i Barisica. Trener Latal i kibice ze Śląska po tym meczu mają dużo powody do satysfakcji, ponieważ Piast po raz pierwszy w fazie finałowej przypominał zespół, który przed długi czas liderował ligowej stawce. Trzy punkty dzielące ich od warszawiaków, mając w perspektywie bezpośredni mecz z liderem, znowu zaczęły w oczach piłkarzy być realne do zniwelowania.

Grupa spadkowa

Przykro to przyznać, ale trzeci raz mecze w ramach niższej ósemki T-Mobile Ekstraklasy nie dały wiele powodów do zachwytu. Najbardziej znamiennym spotkaniem dla tej części tabeli była w ten weekend rywalizacja Podbeskidzia ze Śląskiem. „Znamiennym”, ponieważ dobrze obrazuje mechanizmy rządzące grupa spadkową w tym sezonie. „Górale”, którzy przez kilka godzin byli już nawet w górnej ósemce, przegrywając sobotnie spotkanie 1:2, znaleźli się dwa punkty nad strefą spadkową na miejscu numer 14. Miejscu, które jeszcze dwie kolejki temu zajmował Śląsk, ale dzięki dwóm kolejnym tryumfom stał się drugą siłą całej grupy. W trzech pozostałych meczach byliśmy świadkami remisów. Korona podzieliła się punktami z Górnikiem Łęczna, bez bramek zakończyło się spotkanie Jagiellonii z Górnikiem Zabrze, a na zakończenie kolejki najlepsza w całej stawce Wisła zremisowała 2:2 z Termalicą. Derby Małopolski nie dają się jednak zamknąć w lapidarnym zdaniu, ponieważ miały nieprawdopodobny przebieg. W 90. minucie meczu na tablicy wyników mieliśmy remis 1:1 po bramkach Popovica z karnego i Kędziory. Wtedy to bramkę na 2:1 dla gospodarzy po rzucie wolnym zdobył Guerrier. I kiedy wszyscy obserwatorzy tego meczu byli przekonani, że Biała Gwiazda wygra trzeci mecz z rzędu, na rzut rożny w pole karne rywala wybrał się bramkarz gości Sebastian Nowak i po dośrodkowaniu Plizgi… zdobył bramkę głową. Oczywiście był to pierwszy gol zdobyty przez bramkarza w sezonie 2015/16. Jednak szczerze mówiąc, ciężko będzie znaleźć w nim lepsze potwierdzenie tezy, że Ekstraklasę zawsze trzeba oglądać do ostatniego gwizdka sędziego.

Wyniki 33. kolejki T-Mobile Ekstraklasy:

Zagłębie Lubin 4-1 Ruch Chorzów
Legia Warszawa 4-0 Cracovia                                                                                                                                                                 Pogoń Szczecin 1-0 Lech Poznań                                                                                                                                                             Piast Gliwice 3-0 Lechia Gdańsk

Korona Kielce 1-1 Górnik Łęczna
Podbeskidzie Bielsko-Biała 1-2 Śląsk Wrocław
Jagiellonia Białystok 0-0 Górnik Zabrze
Wisła Kraków 2-2 Termalica Bruk-Bet Nieciecza

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment