Po wielkim sukcesie „Django”, Quentin Tarantino postanowił nie opuszczać Dzikiego Zachodu i zrealizował swój kolejny spaghetti western, „Nienawistną ósemkę”.
Akcja filmu rozgrywa się w stanie Wyoming niedługo po wojnie secesyjnej. Podczas wielkiej śnieżycy, ośmiu obcych sobie ludzi zmuszonych jest wspólnie przeczekać kilka dni w pasmanterii na odludziu. Jednym z bohaterów jest John „Kat” Ruth (Kurt Russel), łowca nagród , który eskortuje Daisy Domergue (Jennifer Jason Leigh) w ręce wymiaru sprawiedliwości. Towarzyszą mu Major Marquis Warren (Samuel L. Jackson) i Szeryf Chris Mannix (Walton Goggins). Podejrzewają, że przynajmniej jedna z osób przebywających w budynku jest w zmowie z Daisy i planuje ją odbić .
Mimo, iż „Nienawistna ósemka” nawiązuje do spaghetti westernów, wyraźnie różni się od „Django”. Tym razem Quentin Tarantino odwołuje się do swoich pierwszych filmów – konwencja i pewne rozwiązania przywodzą na myśl „Wściekłe psy”. Obsada składa się głównie z aktorów, którzy występowali w pierwszych filmach reżysera. Są to przeważnie gwiazdy lat 90, które obecnie rzadko widzimy na dużym ekranie. Film jest równie kameralny – ilość postaci ograniczona, niewiele miejsc akcji. Dużo dialogów, skromny metraż, jakby tego było mało, „Nienawistna ósemka” trwa 3 godziny. Brzmi jak przepis na nudę, na szczęście nie u Tarantino. Na ekranie teoretycznie dzieje się niewiele, jednak aktorzy swoją charyzmą przyciągają uwagę. Do tego dochodzą zabawne, inteligentne, świetnie napisane dialogi, które portretują bohaterów i opisują ówczesne relacje panujące w społeczeństwie.
Reżyser ponownie składa hołd spaghetti westernom z lat 60.Widać to w każdym elemencie filmu – w konstrukcji i czcionce napisów wstępnych/końcowych, muzyce, charakterologii postaci, przemocy, czy nawet w lokacjach (przywodzących na myśl „Człowieka Zwanego Ciszą” Corbucciego). Sam tytuł jest parodią „Siedmiu Wspaniałych” (który wyjątkowo nie był włoskim westernem). Co jest jednak najciekawsze, „Nienawistna ósemka” najbardziej przypomina mi… „Coś” Johna Carpentera. W obu filmach mamy wątek grupki ludzi zamkniętych w niewielkim budynku na ośnieżonym odludziu. Przynajmniej jeden z nich jest „wilkiem w owczej skórze”, zabójcą z fałszywą tożsamością, który planuje podstępnie zamordować protagonistów. W obu przypadkach mamy poczucie izolacji, niepewności, powoli narastającego napięcia. Tarantino co chwilę podrzuca nam jakiś trop, często fałszywy i co jakiś czas jesteśmy zaskakiwani zwrotami akcji. Jakby tego było mało, w głównej roli występuje Kurt Russell, muzykę skomponował Ennio Morricone, a zdjęcia Roberta Richardsona chwilami przypominają te z „Coś”. Sam reżyser niedawno w wywiadzie oznajmił, że zawsze marzył o nakręceniu filmu grozy co można zauważyć w „Nienawistnej ósemce”.
Aktorstwo jak zwykle w filmach Tarantino wypada znakomicie. Każdy gra odpowiednio energicznie i przerysowanie. Wielu zapomnianych albo niedocenianych aktorów robi tutaj zaskakujący popis umiejętności aktorskich (Jannifer Jason Leigh, Walter Goggins, czy Kurt Russel). Oczywiście jak zwykle świetnie prezentuje się Samuel L. Jackson, który co prawda gra podobną postać jak w innych filmach Tarantino, ale ani na chwilę nie nudzi. Reszta (Tim Roth, Michael Madsen, czy Bruce Dern) wypadła dobrze, ale już mniej efektownie.
„Nienawistna ósemka” jest bez wątpienia najlepiej wyglądającym filmem w dorobku reżysera. Zdjęcia kręcone kamerą 70 mm robią spore wrażenie – obraz jest niesamowicie wielki, świetnie to komponuje się z pięknymi, ośnieżonymi krajobrazami. Ścieżkę dźwiękową skomponował Ennio Morricone, legendarny kompozytor spaghetti westernów. Włoski muzyk udowodnił, że mimo 87 lat, nadal trzyma formę – mamy tutaj zarówno kiczowate (w dobrym tego słowa znaczeniu) i jednocześnie subtelne utwory orkiestralne, oraz psychodeliczną elektroniczną muzykę rodem z horrorów i filmów science-fiction lat 80. To zdecydowanie ciekawsze rozwiązanie od kolejnego tarantinowskiego kolażu ulubionych utworów z ulubionych filmów.
Nie jest to najlepszy film reżysera, brakuje nowości, czegoś oryginalnego, a metraż nie każdemu może przypaść do gustu. „Nienawistna ósemka” to typowy film Tarantino jakiego wszyscy znamy i (w większości) kochamy. Reżyser nie idzie na kompromisy, znowu ofiaruje nam wiązkę świetnych, zabawnych dialogów i aktorstwa zakończony spektakularną, absurdalnie brutalną strzelaniną. Fani jak zwykle będą zadowoleni.
źródło grafiki: wiadomosci.onet.pl