Niektóre książki zapadają w pamięć na długie lata. Do niektórych trzeba dojrzeć. A do pojęcia niektórych potrzeba czasu albo ponownego przeczytania. „7 razy dziś” czytałam dwukrotnie. I dopiero za drugim razem, parę dni temu, poczułam, że treść i główna bohaterka do mnie przemówiły.
„7 razy dziś” to debiutancka książka Lauren Oliver, która 3 czerwca br. miała w Polsce premierę drugiego wydania. Wydawnictwo Moondrive postarało się z okładką, tworząc coś całkiem zachęcającego i dla wielu osób bardzo ładnego, choć ja jestem bardziej przywiązana do okładki pierwszego wydania. Jednak ta druga jest przejrzysta i – jakby na to nie patrzeć –ważniejsze jest wnętrze.
Samantha Kingston jest ładna i popularna. W jej przystojnym chłopaku kocha się co druga dziewczyna w szkole. Razem ze swoimi trzema przyjaciółkami: Lindsay, Elody i Ally, praktycznie rządzą szkołą. Każdy je zna i każdy udaje, że je lubi, nawet gdy w głębi serca je potępia. Ta czwórka patrzy na wszystkich z wyższością, niczym się nie przejmuje, wszystko uchodzi im na sucho. Inni uczniowie trochę się ich boją. Wolą nie podskakiwać, bo mogłoby się to bardzo źle skończyć, a każdy chce przeżyć liceum (czasem jest to istna szkoła przetrwania). W każdy weekend wychodzą na imprezy, każdy dzień to dla nich zabawa. Jednak to wszystko jest tylko „do czasu”. 12 lutego, w dzień Kupidyna, Sam wychodzi ze swoimi przyjaciółkami na imprezę. 12 lutego Sam Kingston umiera, jednak zamiast odejść w zaświaty budzi się we własnym łóżku i znowu jest 12 lutego
Na miejscu Sam, byłabym przerażona. Już samo umieranie budzi we mnie lęk, a co dopiero przeżywanie dnia w którym powinno się umrzeć aż siedem razy! Trzeba przyznać, że jest ona z początku istotą niezwykle irytującą. Jeżeli ktoś miał okazję sięgnąć po „Pomiędzy światami”, to mamy tutaj do czynienia z bardzo podobnymi do siebie charakterami. Mimo to wydaje mi się, że zgodnie z radą głównej bohaterki nie powinniśmy jej osądzać, bo możliwe, że postępowalibyśmy podobnie, jak ona. Dlatego też podążyłam za tą radą i pozwoliłam sobie na czytanie tej książki
z pewnego rodzaju zrozumieniem dla Sam. I każdemu to radzę – nikt nie jest idealny, ty, mój drogi czytelniku, również. A więc dlatego powinieneś postarać się choć trochę zrozumieć jej postępowanie.
Sam przeżywa ten sam dzień siedem razy. Można wyróżnić kilka faz, które przechodzi w trakcie tego „tygodnia”. Najpierw próbuje od tego uciec, potem jest zła na swój los, potem próbuje jeszcze wszystko naprawić. W gruncie rzeczy jest ona postacią dynamiczną i wydaje mi się, że nawet jeżeli ktoś z początku jej nie polubi, to z czasem powinien odczuwać do niej sympatię.
Nie pamiętam jakie emocje towarzyszyły mi cztery lata temu, kiedy w gimnazjum czytałam tą książkę po raz pierwszy. Wiem tylko, że mi się podobała, ale na pewno nie wstrząsnęła mną tak, jak parę dni temu, gdy skończyłam ją czytać po raz drugi. Dlaczego tak się stało? Cóż, może potrzebowałam dojrzeć, aby spojrzeć na postać Sam w inny sposób niż przez pryzmat „tej irytującej, popularnej dziewczyny”. Nie jestem osobą, którą łatwo rozkleić na filmach czy książkach, ale na ostatnich stronach miałam łzy w oczach – a to coś znaczy! Oczywiście to, że płakałam na tej książce, to nie jest od razu powód, aby ją czytać. Uważam jednak, że jest to naprawdę ciekawa i wartościowa lektura. Trzeba się nad nią trochę zastanowić. Nie oczekujcie tutaj drugiego Bułhakowa czy Kaffki, w końcu „7 razy dziś” to powieść dla młodzieży. Mimo to przekazuje pewne wartości, stąd też sądzę, że jest to powieść, którą warto przeczytać.
Podsumowując, wydaje mi się, że pewnego dnia sięgnę po tą książkę po raz trzeci. A kto wie? Może nawet za kilka lat będę ją czytać i siódmy raz! Dla mnie jest to na pewno lektura warta polecenia. Wydaje mi się, że „7 razy dziś” dodaje młodym osobom pewnego rodzaju odwagi do postępowania w sposób, w jaki chcą postępować, nie zważając na to, czy „ci popularni” uznają to za „fajne”.
Ocena: 10/10