O pisaniu w ogóle

Pisanie to przede wszystkim umiejętność ułożenia myśli we własnej głowie. I to wcale nieprawda, że najważniejszy moment to ten, gdy przelewamy je na papier, choć owszem – zgadzam się – ma w sobie najwięcej magii. Pusta kartka daje człowiekowi coś niepowtarzalnego, niesamowitego: poczucie jakiejś takiej, nie wiem, wolności. Czytając Harry’ego Pottera nieraz myślałem o tym, jak dobrze byłoby mieć swoją własną Myślodsiewnię; później zorientowałem się, że przecież… wystarczy kawałek papieru.

To jednak niebezpieczna rzecz, spisywać zawartość swojego umysłu; staje się nagle żywa, materialna, boleśnie namacalna. To, co napiszemy, często spowoduje ukłucie zawodu, falę rozczarowania; nieraz okaże się, że nasze przemyślenia – jakkolwiek cudowne i prawdziwe nie wydawały się w naszej głowie – brzmią sztuczno i przewidywalnie; zupełnie nieodkrywczo. Mickiewicz napisał, że głos kłamie myślom; chyba miał rację. Wszystkie bowiem nasze fantazje i wizje; senne marzenia i obrazy; każdy pomysł; każda idea; wszystko to widzimy przed oczami przez pryzmat nas, niczego więcej. Każda, najśmielsza nawet teoria o świecie, może wydawać nam się prawdziwa, póki istnieje tylko w naszym umyśle; jest bowiem niczym innym, jak wielkim drzewem, które korzeniami sięgnęło podwalin naszego jestestwa. Idee wydają się prawdziwe, bo w naszej głowie nieodłącznie scalone są ze wspomnieniami, poglądami, z tym, co usłyszeliśmy i z tym, co zobaczyliśmy; dopiero tam, na kartce papieru, stają się autonomicznym bytem.

Lecz myśli spisane są myślami wrażliwymi, narażonymi na ataki z zewnątrz; każdy może je przeczytać i ocenić, a na ich podstawie stworzyć własny obraz autora, ukazujący wszystkie wady i słabości. Bo pisze się zawsze o swoich przywarach i smutkach, o strapieniach i niesprawiedliwości. Każdy, kto dzieli się osobistymi spostrzeżeniami, musi mieć na uwadze: to rzecz intymniejsza i bardziej szczera, niż spowiedź na łożu śmierci. Słowa mówią o nas, czy tego chcemy, czy nie. Nie da się pisać o miłości, nie zdradzając swoich na jej temat myśli; nie opisze nikt zapachu drzew po deszczu, kto nie spacerował przez szumiący tysiącem kropel las.

Ale jak się do tego w ogóle zabrać? Przemyślałem coś dokładnie i chciałbym o tym napisać: gdzie powinienem zacząć? Jak można w ogóle zacząć, gdy myśli zdają się być nieprzerwanym kręgiem bez początku ani końca? Wszystkie aspekty łączą się z innymi, każda prawda zdaje się być nieprawdziwa; bo czy da się pisać o ludzkim życiu, skoro jest tak długie? Czy da się pisać o świecie, skoro jest tak wielki?

Pisarz to człowiek, który podgląda pokój przez dziurkę od klucza; nie jest jego zadaniem stworzyć wielki system filozoficzny, który wyjaśni istnienie dobra i zła, albo wskaże drogę do Boga; on tylko dostrzega i opisuje. Gdybyśmy przewertowali dzieła wszystkich największych myślicieli świata, szybko zorientowalibyśmy się, że żaden z nich nie głosił prawd absolutnych; chyba, że w kwestiach epistemologicznych – cogito, ergo sum. Nie leżało bowiem w ich intencji, by wyjaśnić działanie wszystkiego, każdego mechanizmu i prawa; byli na tyle rozumni, by zauważyć, że nie starczyłoby na to ani czasu, ani miejsca w głowie.

Twórcy nie interesuje, czy ten mężczyzna na ulicy jest przeciętnego wzrostu, ma niebieskie oczy i tęgą budowę – to interesuje policjantów. Twórca opowie raczej historię plamy na jego koszuli, spostrzeże przetarte czubki butów, charakterystyczne okulary w czarnej oprawce i mocno podniszczoną aktówkę, którą ściska kurczowo pod pachą. Czy to znaczy, że pisarz tylko bawi się w Sherlocka Holmesa? Nie, oczywiście, że nie; ten pierwszy może przecież tworzyć nawet najbardziej fantastyczne teorie.

Przez dziurkę od klucza niewiele widać, ale gdyby nie było widać nic – nikt by przez nią nie patrzył. Można więc dostrzec wystarczająco, by mieć pojęcie o tym, co dzieje się w środku. Podobnie jest z naszym codziennym życiem; gdyby patrzeć tylko na ogół, wydałoby się smutne, nudne i przewidywalne. Gdy spojrzymy na szczegóły, odkrywamy bezmiar osobistych przyzwyczajeń i rytuałów; odkrywamy, jak wiele historii zamkniętych jest w przedmiotach i ile niesamowitych rzeczy dzieje się codziennie na ulicy; nawet starsza kobieta z PRLowskimi przyzwyczajeniami może stać się ciekawym bohaterem opowiadania, gdy dowiemy się, że każdego dnia pierze wciąż białe koszule swojego męża i wiesza, nakrochmalone, na sznurach za oknem, obserwując dziesiątki przechodniów. A obok niej, na parapecie, wygrzewa się w promieniach słońca wielki, bury kot, pomrukując z cicha przez sen. On też codziennie wygląda za okno, szukając wśród tysiąca głów twarzy swojego Pana; ale jest już stary, i często zasypia niespodziewanie, by obudzić się późnym popołudniem. W końcu czeka już od dwunastu lat.

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment