”(…) pasję odnajduje się w sobie, ale chyba jest odwrotnie. Ona ciebie odnajduje. ”. Brzuchy z Waty Doroty Jagodzińskiej.

Zamysł prowadzenia własnego biznesu to jedno, jednak podjęcie tego wyzwania to już całkowicie coś innego. Można powiedzieć, że Brzuchy z Waty to początkująca marka. Dorota Jagodzińska zaczęła tworzyć swoje własne, przepiękne, puchate maskotki parę lat temu. Jak to się zaczęło i jak się rozwija?

Redaktorka: Pierwsze pytanie jest z puli tych bardzo standardowych, przepraszam: Dlaczego zaczęłaś szyć?

Dorota: Na początku robiłam kolczyki i biżuterię z drobiazgów, „śmieci”. Kiedy znalazłam jakieś guziki, druciki, kawałki materiału to zaczynałam kleić. Kolejny epizod tworzenia rozpoczęło znalezienie u babci starej maszyny do szycia, która tak nie do końca była sprawna. Uszyłam „torebkę”, która w ogóle do niczego się nie nadawała. Postawiłam maszynę w kącie i tyle z szycia . Po jakimś czasie w internecie trafiłam na zdjęcie maskotki – gęsi. Stwierdziłam, że będę szyć maskotki, bo lubię maskotki. Sama mam jedną, jeszcze od małego, która z jednej strony ma smutną buźkę, a z drugiej uśmiechniętą. zależy od nastroju. Maskotki dają poczucie bezpieczeństwa – tego, że ktoś zawsze przy tobie jest. Jeżeli mogę komuś uszyć misiaka to wydaje mi się, że z tego procesu daję też poczucie bezpieczeństwa i radości z dzieciństwa. I dlatego w sumie szyję. Ostatecznie dzisiaj, jak już dojrzałam w tworzeniu, mam takie poczucie, że daję kawałek siebie, to bezpieczeństwo, zaufanie i takiego małego przyjaciela.

R: To miłe. A czy robisz też coś charytatywnego?

D: Biorę udział w charytatywnych akcjach. Poznałam małego Mateuszka, który ma wadę serca. Za Boga nie pamiętam, jak to się nazywa, ale wiem, że bardzo dużo czasu spędza w szpitalu i co jakiś czas są organizowane koncerty charytatywne na jego rehabilitację. Wysyłam miśki na te koncerty. Jeśli ktoś się do mnie odzywa, żeby coś uszyć na aukcję, to zawsze to robię. Sama nie mam na tyle czasu, żeby weryfikować te je  wszystkie, bo tego jest mnóstwo, ale jeśli mnie ktoś poprosi, nie ma problemu – zawsze znajdę czas i to, co mam na daną chwilę, odstawiam na bok.

R: Ulubiona rzecz, którą uszyłaś?

D: O ja cię kręcę (śmiech). Sama ostatnio się nad tym zastanawiałam. Właściwie pamiętam wszystkie misie, które uszyłam – dla kogo, dlaczego. Również to, jak się bardzo przy niektórych wkurzałam, jak bardzo się nie wkurzałam. Niektóre szyłam przez 2 tygodnie, niektóre przez miesiąc, niektórych do dzisiaj nie uszyłam i ciągle mi zalegają i strasznie mnie to drażni. Na przykład miałam uszyć żuki, a do tej pory leżą tylko nogi żuków i nie ma nic więcej.

R: Wszystko małymi krokami.

D: A ulubiona rzecz, którą uszyłam… Była taka ciekawa rzecz. Dostałam królika bez głowy.

R: Makabryczne trochę.

D: Trochę, ale chłopak poprosił mnie o to, żebym doszyła głowę do królika jego dziewczyny. Ten królik miał 23 lata, tyle co ona właściwie. I to jest jedna z tych takich osobistych i fajniejszych rzeczy. Ostatnio szyłam Lord’y Vader’y. Fajne, ale to chyba nie jest to, co chciałabym robić, niestety (śmiech), chociaż w planach jest jeszcze R2-D2. Najfajniejsza… muszę się zastanowić.  Bo każda mnie wzrusza. Ja strasznie ich nie lubię oddawać. Nie mogę powiedzieć, że któraś była najfajniejsza, bo one będą wiedzieć że ja tak mówię, a nie chcę, żeby wiedziały, że którąś faworyzuję (śmiech).

R: W sumie to takie Twoje dzieci i wybierasz ulubieńca…

D: Tak, a nie wolno, wszystkie kocham równo. Wszystkie są najfajniejsze.

R: Największe wyzwanie jak do tej pory?

D: To była właśnie Lord Vader, wiesz? Taki rodzaj wyzwania. Ale udało się i jeszcze się drugi szyje. Czekaj, czekaj… miałam jeszcze jedno, które mnie strasznie zdenerwowało. Elsa z Krainy Lodu. No dostawałam białej gorączki, bo nie mogłam jej uczesać, namalować oczu. Kiedy dałam ją dziewczynce, dla której była zamówiona, a ona mi powiedziała, że Elsa ma za mało pomalowane oczy, to wyszłam z siebie. Musiałam kupować cienie do powiek i malować tą laleczkę i z tygodnia mi się zrobiły trzy. Płaszcz był nie taki, bo nie miał jakichś gwiazdek brokatowych, czy czegoś… Normalnie koszmar. I te włosy… Już potem dowiedziałam się, że trzeba zrobić taką bazę pod perukę, nie da się przyszyć włosów do lalki, także…

R: Dzieci zawsze wszystko zauważą.

D: Zawsze. To musi być idealne. Dzieci to najtrudniejsi klienci.

R: Skąd zwykle czerpiesz inspirację?

D: Jak wymyślałam nazwę, jechałam pociągiem i zobaczyłam obłoczki. Mówię sobie: no, Brzuchy z Waty. Brzuchy, wata, chmury, słońce świeci. Teraz gdy już mieszkam w Krakowie, to nie mam za dużo słońca, a obłoki z tamtej podróży były takie piękne… Wtedy też dużo dobrego się wydarzyło w moim życiu, poznałam dobrych ludzi, którzy gdzieś do dzisiaj się w nim przewijają. Inspiracji też najwięcej z otoczenia, z rozmów z innymi ludźmi i od dzieci przede wszystkim. Uczę taką dwójkę dzieci i jedno z nich powiedziało mi, że dzieci strasznie lubią serie. ”Musi pani szyć coś, co jest do siebie podobne, ale inne.” Z siebie samej dużo biorę, bo te misie, które szyję dla siebie, z reguły odzwierciedlają mój aktualny stan ducha. Jeśli są ze szczegółami, to znaczy, że mam bardzo dużo zmartwień, bo siedzę i dziubdziam. Z bajek, też. Zwłaszcza anime ze studia Ghibli, tam jest dużo inspiracji.  Mam cały czas gdzieś w głowie miłość do smoków. Mam już projekty, a w nich łuski 3D. Po prostu Matka Smoków, nie? Dlatego też kiedyś przefarbowałam włosy na bardzo jasny blond. Nie ma przelewek. No, ostatecznie bardzo się cieszę tymi misiami. Jakbym mogła, to bym ciągle szyła dla siebie. Moje wnuki będę przywiązywać sznurkami do krzeseł żeby siedziały i wypychały watą. Kiedyś będą mówić: ”Mamo, ja nie chcę do babci, bo ona mi każe wypychać misie.” Tak to sobie wyobrażam.

R: Rada, jaką dałabyś początkującemu?

D: Żeby się nie zniechęcać na początku. Bo na początku nie wychodzi. Po prostu. Trzeba mieć bardzo dużo cierpliwości, ale to generalnie jak już w życiu sobie coś wymyślisz. Na przykład: ”chcę szyć misie.” Ja mam bardzo często takie momenty zwątpienia, bo to nie zawsze wychodzi, nie zawsze dochodzą te lajki na Facebook’u i nie zawsze masz tak, że zawsze musisz pół nocy szyć. Ale przede wszystkim jeżeli faktycznie to lubisz to naucz się zaciskać zęby i mówić: wyjdzie. Trzeba to robić, jeszcze do niedawna myślałam, że pasję się odnajduje w sobie, ale chyba jest odwrotnie. Ona ciebie odnajduje. Trzeba wierzyć w siebie na początku. Na przykład jak ktoś cię zapyta, ”Dlaczego robisz lalki, które nie mają ust?  No bo chcę, żeby nie miały ust.” (śmiech). Wiadomo, że jeżeli chodzi o szycie, dochodzą kwestie estetyki, ale to są twoje pomysły i trzeba w nie wierzyć.  Jak chcesz szyć lalki, które są krzywe, to szyj, byle tylko szew od nitki był równy.

R: Precyzja i dbałość o szczegóły.

D: No właśnie. Szczegół dobry, nawet w krzywej lalce. O, to jest rada.

R: Jakie plany na przyszłość? Bo słyszałam, że warsztaty maskotkowe i strona internetowa.

D: Miał się otworzyć sklep, ale współpraca z grafikiem mi nie poszła. W tym momencie powiedziałam sobie, że jak będę mieć 600 lajków na Facebook’u, to otwieram bloga. Zbliża się to wielkimi krokami, a ja nie mam nic (śmiech). Na pewno też seria misiów, nad którymi pracuję, smoki, o których przed chwilą mówiłyśmy. No i warsztaty, warsztaty, warsztaty. I żeby rzucić jedną pracę i zająć się szyciem. Ostatnio pisałam na Facebook’u, żeby nasza pasja nie była ”w międzyczasie”. Żeby się na tym skupić i nie marnować czasu.

R: Twoim artystycznym marzeniem jest…?

D: Uszycie smoka takiego dużego, jak ja. I jaja. Będzie taki duży smok w takim dużym jaju. Obecnie mam różowe włosy (troszkę), ale będę mieć blond, jak uszyję smoka. A tak poważnie, to wystąpić na targach w Warszawie.

R: Jeśli nie szycie, to…?

D: Zastanawiałam się, jakby mi się ręce połamały. Bo może się tak zdarzyć, zimą jest ślisko. Myślę, że chociaż by mi palce zostały, więc bym pisała. Zostałabym na swoim blogu, pisałabym o szyciu. Pracowałabym w pasmanterii. Kiedyś mi się jeszcze marzyło, żeby się zająć technicznie maszynami do szycia.

R: Czy masz jakąś najbardziej kreatywną porę dnia lub nocy? Gdy bardzo chcesz tworzyć?

D: Jak jestem w pracy (śmiech). Najczęściej wieczorem. Jak mam możliwość, to wczesnym porankiem, między 5:30 a 10:00. Nocy nie lubię, bo wiele rzeczy mnie rozprasza. Myślę o następnym dniu.

R: Ile jak do tej pory rzeczy uszyłaś?

D: Milion. Ile rąk, ile nóg, czy całych rzeczy? Myślę, że już dużo. Bardzo. Ponad 150, może 200.

R: Wiem, że już to powiedziałaś i znam tą historię, ale jest taka urocza… Skąd nazwa Brzuchy z Waty?

D: To jeszcze raz. Więc, wracałam do Lublina pociągiem. Takie podróże były bardzo inspirujące. I jak już postanowiłam, że będę szyć, zrobię to logo, to musiałam mieć nazwę. No i jadę, jadę, jadę, czuję, że ta nazwa już we mnie kiełkuje od dwóch tygodni. I kiedy przestałam już oczekiwać, że to przyjdzie, przyszło właśnie wtedy, w pociągu. I ta nazwa wzięła się od nieba. Niebo, chmurki, obłoczki, które mi przypominały to, czym wypycham misie. I tak sobie wyobrażałam, że są mięciutkie, gdy się je dotknie. Takie milutkie, pulchniutkie, cieplutkie… no po prostu brzuchy. Brzuchy z waty.

R: Gdybyś mogła cofnąć się w czasie, zmieniłabyś coś, jeśli chodzi o puchaty biznes?

D: O! Ja zawsze powtarzam, że ”wszystko w swoim tempie, każdy brzuch potrzebuje czasu, żeby go uszyć.” Pamiętam momenty, gdy wychodziłam z watą na głowie do miasta, gdy maszyna się zepsuła i serce mi stanęło w gardle, gdy się nie wyrabiałam z terminami, gdy coś nie wychodziło, kiedy byłam uparta na jakiś pomysł… Nie, nic bym nie zmieniła. Bo dzięki temu, że popełniałam błędy, teraz jestem o ten błąd do przodu. Ale gdybym mogła cofnąć ten czas… Hmm… były takie momenty, kiedy wcale nie szyłam, bo uznałam, że to jest bez sensu. Te momenty bym wykasowała. Dzisiaj myślę, że coś takiego nie przyjdzie na taką skalę, bo już jestem tego pewna, ale wtedy… Tak, chyba to bym usunęła. I tak ostatecznie się przekonujesz, że chcesz to robić. Myślę, że jak się wątpi, to znaczy, że ci zależy.

R: Powiem ci, że tu będzie tyle mądrych cytatów…

D: Kurczę, ja to zacznę tomiki wydawać. Notatnik już mam.

R: Jak nie stracić pasji, miłości do tego, co się robi?

D: Wiesz… otaczać się ludźmi, którzy wierzą, że to, co robisz, jest super. Gdy ty twierdzisz, że jest do kitu. Ważne jest to, żeby czasami usiąść, dać sobie odpocząć, czasem popłakać. I dawać z siebie 100 procent. Większość ludzi mówi, że po jakimś czasie się wypalisz. Ale jeżeli nie dasz z siebie stu procent, to nie poznasz tego, co robisz. Ani siebie. Przy 100 procentach na pewno nie stracisz pasji. To pasja ciebie znajduje. I jeśli ty odpuścisz, to ona sobie pójdzie i poszuka kogoś innego. Jeżeli podejmujesz decyzję, to musisz to robić odpowiedzialnie. Zwątpienie przyjdzie, ale pasja nie pójdzie. Na nią składają się też ludzie.

R: Skala się powiększa, później będzie 200 procent.

D: To wszystko się napędza. 100, 200, 300, później torpeda (śmiech). Za kolejne 10 lat pewnie będzie: „Eee, mam 10 maszyn, prowadzę warsztaty, nie mam dla ciebie czasu…” Nie no, zawsze się znajdzie.

R:  Misie czy kotki? A może jakieś inne zwierzątka? Smoki?

D: Smoki! (śmiech). Robi się monotematycznie. Nie no… Wszystko. Wszystkie zwierzaki są fajne, chociaż chyba świni bym nie uszyła, bo jakoś nie lubię. Drażnią mnie, chyba się zraziłam, bo kiedyś ze świnki wyszedł mi wielbłąd. Misie jak najbardziej, mam w planach jednorożce, lamy, liski. Myślę, że nie ma określonego kotka czy misia. Szyję Brzuchy z Waty, po prostu.

Fanpage Doroty: Brzuchy z Waty

Wywiad przeprowadziła Aleksandra Szulc.

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment