Kamila Siwek: Co młoda dziewczyna robi na Dworcu Centralnym?
Katarzyna Nicewicz: Prawie pięć lat temu pracowałam na dworcu i spotykałam codziennie setki bezdomnych. Któregoś dnia, podczas przerwy na papierosa, podszedł do mnie jeden z nich. Byłam przygotowana, że trzeba go poczęstować, ale on powiedział, że nie chce papierosa ani pieniędzy, że chciałby się napić herbaty. Tego dnia temperatura spadła do minus piętnastu czy dwudziestu stopni. Wtedy zaczęłam myśleć o tym, że przecież każdy ma prawo napić się czegoś ciepłego, gdy jest tak zimno.
W nocy stworzyłam na fejsie wydarzenie. Nie chciałam, żeby było napisane stricte „pomoc osobom bezdomnym”, więc stwierdziłam, ze najprościej będzie „Daj herbatę” i tak je nazwałam. Następnego dnia rano okazało się, to poszło w świat i jest mnóstwo zainteresowanych. To miał być taki jednorazowy performance, który przerodził się najpierw w spotkania z kanapkami i herbatą co dwa tygodnie, potem w spotkania cotygodniowe, później co dwa dni rozdawaliśmy cieple posiłki, teraz wróciliśmy do spotkań raz w tygodniu. Rozdajemy kawę, herbatę, posiłki, ubrania.
Wygląda to na dosyć dużą akcję, na pewno nie jesteś w tym sama. Kim są osoby, które Ci pomagają?
To są głównie ludzie, którzy doszli po drodze, zaintrygowała ich ta akcja, albo chcieli zrobić reportaż czy wywiad i zostali na dłużej. Dużo osób przychodziło i odchodziło, o co nie mogę mieć pretensji, bo jest to trudna praca, która odbija się na psychice, trzeba mieć do niej dużo motywacji, zwłaszcza że nie dostaje się jej z zewnątrz. Oczywiście bezdomni dziękują, są wdzięczni, ale było też dużo sytuacji, po których wszyscy mogliśmy dawno to rzucić, powiedzieć „sorry, nie”.
Na co dzień mamy wątpliwości co do tego, jak pomagać bezdomnym, żeby nie dać się naciągać, żeby ta pomoc miała sens. Ty dajesz „dwa złote”?
Wychodzę generalnie z założenia, że wolę dać jedzenie czy cokolwiek innego. Jestem daleka od dawania ludziom pieniędzy, włącznie z programem 500+. Ludzie potrzebują umiejętności, narzędzi, a nie pieniędzy, one mogą być tylko środkiem, który pomaga. Oczywiście generalizuję, natomiast zwykle bezdomni nie potrafią nie tylko zdobyć środków do życia, ale także nimi dysponować.
Spotykasz osoby, które nie maja nic, ani materialnych dóbr, ani bliskich osób czy swojego miejsca na świecie. Jeśli pomoc takim osobom ma prowadzić ich do samodzielności, to musi być skomplikowana, wielopłaszczyznowa, natomiast Fundacja zajmuje się redukcją szkód. Czy w takim razie warto czasem dawać rybę zamiast wędki?
Są różne osoby bezdomne i niektóre (jestem pewna) nigdy z tego nie wyjdą. Po prostu nie ma szans, najmniejszej rzeczy żeby się chwycić, wiec czasami to jest jedyna rzecz, która możemy dla nich zrobić: dać herbatę czy mydło, żeby częściej się myli, co spowoduje, ze będą mogli jakoś zafunkcjonować w społeczeństwie. A czasami jest tak, ze człowiek zauważa, ze dostał prezent za darmo, nikt nic nie chce w zamian. I może go to zainspirować. Ile ludzi, tyle przypadków. Nie można powiedzieć z góry, że nie warto nic dawać, bo i tak nic z tego nie będzie.
Wyciąganie ludzi z ulicy na siłę jest utopią. Lepiej zostać na poziomie tu i teraz, oczywiście jeśli ktoś chce więcej, to nie ma problemu, możemy pokierować dalej, ale nie można chcieć bardziej niż osoba, której się pomaga.
Czy zdarzało się już, ze ktoś stawał na nogi dzięki pomocy Fundacji?
Są przypadki ludzi, którzy ku temu dążą, natomiast są też powroty, ludzie staja na nogi i potem wszystko tracą. Tak naprawdę oni wszyscy potrzebują głębokiej terapii i bez tego chyba nie dadzą rady, ale przed nimi ciężka droga i często nie chcą pójść po pomoc do specjalisty. Może dlatego zdarzają się powroty. Pomyśl, jak ciężko nam jest zmienić swoje przyzwyczajenia, a co dopiero osobie, która od zawsze dostawała tylko ciosy. Bywa różnie, oczywiście są pojedyncze przypadki osób które zaczynały nowe życie, są tez tacy, którzy wracali na ulice i nie chcieli się już potem pokazywać, czuli że ponieśli porażkę. Traktują to jako klęskę, a nie jako doświadczenie, dlatego nie chcą się już nam pokazywać.
Między bezdomnymi a resztą społeczeństwa istnieje pewna bariera. Kim są ludzie, którzy do ciebie trafiają?
Przede wszystkim, to są mężczyźni. Najczęściej budowlańcy, często osoby uzależnione od alkoholu, ale nie koniecznie. Często recydywiści po kilku wyrokach a zdarza się, że mamy całe combo. Zazwyczaj to osoby z bardzo mrocznymi życiorysami, nieszczęśliwym dzieciństwem. Staramy się nie oceniać, choć bywa niebezpiecznie, niemiło, słyszymy pod naszym adresem obelgi, ponieważ stawiamy granice. Często są to osoby, które nie znały nigdy żadnych ograniczeń, więc wytyczanie im zasad jest trudnym zadaniem.
Skoro spora część trafiających na ulice ludzi to recydywiści, to co jest nie tak z polską resocjalizacja? W czym tkwi problem?
Nie czepiałabym się opieki w samym więzieniu, raczej tego, co jest po wyjściu. Proces resocjalizacji składa się z czterech części, z których czwarta to adaptacja na zewnątrz. Załóżmy najlepszy, idealny wypadek, w którym osoba wychodzi zmotywowana do pracy i chętna do zaczęcia nowego życia. Nie ma dokąd pójść, bo nie chce wracać do domu, gdzie była, mówiąc kolokwialnie, patologia. Nie ma własnego kąta, chce się usamodzielnić, znaleźć pracę, idzie do urzędu, ale na wstępie słyszy: „proszę o papierek o niekaralności”, nawet do zwykłego sprzątania. „Ale właśnie wyszedłem z więzienia”. „Acha, to dziękujemy”. Załóżmy, ze siedzi w tym urzędzie jeszcze kilka godzin, mimo ze miał super determinację, przychodzi wieczór, jedzie do noclegowni i spotyka kolegę. Kolega mówi: „dawaj, idziemy się napić, albo zrobimy to, to i to”. W tym momencie cały czar pryska. Chodzi o to, ze wydaje mi się, ze recydywiści, którzy rokują, przede wszystkim wyrażają chęć zmiany swojego życia, powinni mieć szanse na mieszkanie treningowe, na mieszkanie socjalne na jakiś czas, dopóki nie znajdzie pracy i nie będzie mógł coś wynająć. Powinien mieć opiekę jeszcze po wyjściu, a nie na zasadzie zamykamy bramę i „widzimy się następnym razem”, bo niestety trochę to tak funkcjonuje.
Kto, według Ciebie, mógłby się tym zajmować?
Uważam, ze mieszkania treningowe są czymś fantastycznym i chyba powinna być to działka OPS-u, mogliby załatwiać takie mieszkania treningowe. Dlaczego nie zatrudnić asystentów osób, które wychodzą z zakładu karnego, asystentów samotnych matek, w ten sposób można wykorzystać pieniądze z 500+. Okay, ludzie potrzebują tez pieniędzy, ale przede wszystkim narzędzi i motywacji, żeby zmienić swoje życie, znaleźć pracę, potrzebują też innego, świeżego spojrzenia na świat.
Minie jeszcze dużo czasu i przed nami dużo pracy, zanim zrozumiemy, że potem taki recydywista może być naszym sąsiadem, więc warto poświęcać środki na to, żeby pomóc mu w zakładzie karnym, żeby potem mógł stać się przykładnym Kowalskim pracującym i odprowadzającym podatki, czym wspomoże budżet państwa. Na razie nikt o tym nie myśli, jesteśmy daleko w tyle porównując choćby do niemieckiego społeczeństwa, w którym niedostosowana społecznie młodzież jest traktowana na równi z niepełnosprawnymi. Na terapię posyła się i dziecko, i matkę, a obywatele niemieccy nie maja problemu z tym, że dają finansują tę działalność, bo wiedzą, że to zaprocentuje. W Polsce nadal jest to po prostu „zła młodzież”.
Co trzeba mieć, aby pomagać?
Myślę, ze po pierwsze trzeba przełamać lęk przed samym sobą. Mam przeświadczenie, ze niechęć do stykania ze środowiskiem osób wykluczonych wynika ze strachu, że sami moglibyśmy wylądować na ulicy, więc wolimy nie mieć z tym nic wspólnego. Co trzeba mieć? Nie mam zielonego pojęcia. Jakby to nie brzmiało, osoby wykluczone były moim hobby, czytałam „Pamiętnik narkomanki”, „Dzieci z Dworca ZOO”, fascynowało mnie to i zastanawiało, ale można pomagać nie decydując się na taki bezpośredni kontakt, dać paczkę, kromkę chleba, wydaje mi się, że to kwestia empatii, otwarcia na drugiego człowieka. To są dwie rzeczy, które trzeba mieć.
Czy współpracujecie na stałe z organizacją, która opiekuje się wychodzącymi z bezdomności, tymi, którzy chcą „czegoś więcej”?
Na stałe nie współpracujemy z nikim, mamy zaprzyjaźnioną Fundację „Po drugie”, która opiekuje się młodzieżą niedostosowaną, zdarza się, ze proponujemy komuś poszukanie pomocy u nich. Zazwyczaj działa to w ten sposób, że wiemy, gdzie ktoś znajdzie najlepszą pomoc i możemy powiedzieć na przykład „słuchaj, Fundacja Sławek jest otwarta wtedy a wtedy, możesz do nich pójść i się przekonać”. To, co oni z tą informacją zrobią, zależy już od nich.
Jak można pomoc Fundacji „Daj herbatę”?
Jeśli chodzi o mężczyzn, prosimy o przejrzenie szaf z góry do dołu, od majtek, skarpetek, których już nie noszą, po szaliki i czapki. Zazwyczaj panie mają skłonność do opróżniania szafy, a kobiet mamy pod opieką zdecydowanie mniej. Zwłaszcza gdy jest to szafa w rozmiarze trzydzieści sześć, w żaden sposób nam to nie pomaga i nie możemy tych rzeczy nikomu dalej oddać. Oprócz tego pod koniec listopada ruszy zbiorka żywności, z której przygotujemy potem wigilię na dworcu centralnym. Chcemy też, żeby każdy dostał własny prezent, nie tylko miskę barszczu, ale również cos dla siebie. Będziemy zbierać słodycze i pieniądze na ten cel. Robiąc przelew, można zaznaczyć, na co konkretnie mają zostać przeznaczone. Jest też opcja, żeby robiąc zakupy przez portal Funny Money przekazać część wydanych środków na rzecz Fundacji. Nie dokładamy w ten sposób nic do naszych wydatków, to sklep przekazuje procent z zakupów. W ten sposób przez rok współpracy z portalem udało się zarobić czterysta złotych właściwie za nic. Wystarczy kliknąć, bez żadnego wysiłku.
Oprócz pracy w Fundacji masz swoje inne obowiązki, pracujesz na etat. Ile czasu zajmuje Ci bycie prezesem?
Nigdy tego nie liczyłam, to po prostu jest i przeplata się z innymi rzeczami. Wcześniej poświęcałam na to znacznie więcej czasu. W pewnym momencie stwierdziłam, ze muszę rozgraniczyć Fundację od życia prywatnego, bo był moment, kiedy słyszałam od znajomych „słuchaj, ty i Fundacja to jedno”. Teraz trudno mi powiedzieć konkretnie, ile czasu poświęcam średnio na pracę w „Daj herbatę”. W jednym tygodniu jest to pewnie dwanaście godzin, a w innym trzydzieści. Wiadomo, ze niektóre eventy są bardziej pracochłonne.
Jakie macie plany na najbliższy czas?
Na razie zrobiliśmy projekt Freedom, czyli otworzyliśmy mieszkanie treningowe dla osoby, która od lat nam pomaga, jest częścią machiny, gotuje dla nas. Obecnie trwa proces adaptacyjny, do końca roku ten człowiek ma się zaaklimatyzować w tym miejscu i poznać swojego asystenta, który będzie go wspierał, podpiszemy z nim kontrakt, żeby było jasne, na jakich warunkach będzie tam mieszkał.
Jest tez szansa na kolejny projekt, na razie jest w fazie rozmów, nie chciałabym tego zapeszać, ale mogę powiedzieć, że jest to coś w podobie mieszkania treningowego. W najbliższych planach mamy też zorganizowanie Baletu Dobroczynnego. Trochę nas bawią bale dobroczynne, piękne suknie, duże pieniądze wydawane na piękny wystrój, bo nijak się to ma do bezinteresownej pomocy. Dlatego nasz bal jest baletem – jest to impreza, podczas której możemy uhonorować osoby, które nam pomagają w ciągu roku, bo w pędzie często nie ma czasu na takie podziękowanie. To taka luźna forma spotkania, okazja, żeby powiedzieć „fajnie, że jesteście” a przy tym okazja
do zrobienia zbiórki, pokazania, co chcemy robić dalej. Oprócz tych najbliższych planów jest jeszcze dużo innych, ale życie zweryfikuje, co będzie dalej.
Katarzyna Nicewicz jest studentką resocjalizacji oraz założycielką i prezeską Fundacji „Daj Herbatę” zajmującej się pomocą osobom bezdomnym. W 2013 roku została finalistką akcji Zwykły Bohater.