Najpierw padł przegladdobski.pl, a następnie zapanowało ogromne poruszenie.
“Dzieci nie pojadą w tym roku na Mazury” głosiły tabloidy i lokalne media. O czym mowa? Oczywiście o wielkiej aferze związanej z decyzją o zaprzestaniu organizacji wyjazdów wakacyjnych dla dzieci z rybnickich rodzin.
Przed osiemnastoma laty śp. ks. Maciej Sojka wpadł na pomysł stworzenia magicznego miejsca, w którym ukryć mogłyby się dzieci od zgiełku i problemów życia codziennego. Jego priorytetem było zarażenie młodych ludzi miłością do pięknej ziemi mazurskiej oraz nauka wzajemnego szacunku do siebie jak i bliźnich.
Nie minęło sporo czasu, bo już w czerwcu 1997r. cała wyprawa była przygotowana.
Sprzęt wypożyczono od harcerzy i wojska, a dzieci pełne entuzjazmu zapisywały się w parafii. Ksiądz Maciek zebrał kadrę składającą się z wolontariuszy, którzy swój wolny czas poświęcili na rzecz młodzieży. Byli to przede wszystkim studenci, ale także zwykli pracownicy, którzy w ramach własnego urlopu postanowili wyjechać i pomóc w stawianiu obozu.
Tak właśnie rozpoczęła się wielka przygoda, która trwała nie przerwanie od siedemnastu lat .
Na obozie znajdującym w miejscowości Doba nieopodal Giżycka, ponad 400 dzieci z najuboższych rybnickich rodzin, spędzało letnie wakacje na nauce asertywności, przeciwstawiania się negatywnym wpływom środowiska oraz radzenia sobie w sytuacjach trudnych.
Młodzież odizolowana od cywilizacji spędzała swoje wakacje pod gołym niebem za schronienie mając jedynie płachty tworzące przestronne, osadzone zaledwie parę kroków od Jeziora Dobskiego, namiotowe miasteczko.
Panujące wszem i wobec spartańskie warunki nie były traktowane jako przeszkody, a nawet wręcz przeciwnie, jako coś niesamowitego, pozwalającego na poznanie życia od innej strony niż serwowanej dotychczas.
W żartobliwy sposób niektórzy uczestnicy nazywali obóz „małym survivalem” – oczywiście bezpiecznym, odbywającym się pod okiem kochającej kadry, która tworzyła z dzieciakami przez dwa tygodnie jedną wielką rodzinę. Gry terenowe, nocne warty i ogniska, nie stanowiły tam jedynych atrakcji.
W Dobie wszyscy byli równi. Traktowano ich tak samo, niezależnie od statusu społecznego czy rasy etnicznej. Nikt nie patrzy na drugiego przez pryzmat rodziny, a przede wszystkim zawartości portfela. Było to miejsce magiczne i jedyne w swoim rodzaju. Dlaczego, więc zarząd postanowił odebrać je dzieciom?
Argumentów przeciw było wiele. „Brak dojazdu”, „Złe warunki”, „Przepisy Sanitarne”, to tylko niektóre przytoczone przeciwwskazania dyrektora rybnickiego MOSiR-u – głównego organizatora akcji „Lato Dzieciom”. Pan Rafał Tymusz wraz z resztą zarządu Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji zaproponował dzieciakom możliwość odbycia wakacji letnich w Rybniku, który według niego oferuje znacznie lepsze warunki niż szczere pole Dobskie. Argumentował to między innymi faktem, iż jak udało, im się ustalić, większość rybnickich dzieci nie odwiedziło nawet miejscowego teatru, nie było nigdy nad zalewem, a nawet na rynku.
No, ale spójrzmy prawdzie w oczy, co to za wakacje w miejscu swojego zamieszkania? Nie tylko mi ten pomysł nie przypadł do gustu. „Wakacje bez Mazur, to nie wakacje” skarżyli się uczestnicy na oficjalnej stronie obozu. „Nie oddamy Doby tak łatwo!” głosili i swoje wywalczyli.Młodzież postanowiła zorganizować happening, a podczas jego trwania nagrać krótki apel do władz miasta o przywrócenie ich ukochanego obozu. 22 marca od godziny 14 rybnicki rynek rozbrzmiał szantami, piosenkami obozowymi oraz pląsami – harcerskimi zabawami. Nie obyło się bez płaczu i zażaleń. „Nie zabierajcie nam Doby!” nawoływali.
Zarząd MOSiRu postanowił raz jeszcze przedyskutować kwestię obozu i wspólnie z przedstawicielami uznali, iż ten rok będzie ostatnim na Mazurach, a kolejne wyjazdy zorganizowane zostaną w nowym miejscu wybranym wraz z uczestnikami. Mamy nadzieję, że pan Rafał Tymusz dotrzyma danego słowa i w następne wakacje dzieci będą mogły skorzystać z akcji „Lato Dzieciom” i odbyć wypoczynek poza granicami Rybnika.