Na przełomie listopada i grudnia Poznań tradycyjnie zmienia się w stolicę młodzieżowego kina. W tym roku nie było inaczej: wczoraj rozpoczęła się już 33. edycja Festiwalu Filmów Młodego Widza “Ale Kino”.
W XXI wieku wydarzenia kulturalne wymykają się utartym przez lata schematom. Ich promocja zaczyna się na długo przed startem: specjaliści od marketingu wykorzystują różnorodne kanały reklamy, po ulicach chodzą kolorowo przebrani ulotkarze, a telewizję śniadaniową odwiedza dyrektor całego przedsięwzięcia. W gąszczu spotów czy broszur bardzo łatwo zapomnieć jednak o otoczeniu, które dla tego typu eventów może okazać się niezwykle cennym atutem. Tym większa jest satysfakcja, że w okolicy, w której mieszkasz, odbywa się tak silnie związany z regionalnym środowiskiem artystycznym festiwal.
“Ale Kino”, od początku swojego istnienia związane z miastem koziołków, na stale zakorzeniło się w świadomości poznańskich kinomanów w każdym wieku. Oprócz tego, że prezentuje zgodnie ze swoją rolą szereg najciekawszych filmów animowanych i fabularnych, stara się zjednoczyć wszystkich miłośników emocji na ekranie. Rokrocznie organizowane są warsztaty dla najmłodszych widzów, jury dziecięce, prelekcje dla nauczycieli czy rozmaite sekcje przedstawiające obrazy z całego świata. Na uroczystym otwarciu istotną rolę odgrywa nie tylko część oficjalna, ale też bogaty program artystyczny. To tylko wierzchołek góry pomysłów, z jakich składa się to wydarzenie – co potwierdza, że w połowie jesieni warto rzucić wszystko na jeden tydzień i w nim uczestniczyć.
Ja festiwalową niedzielę zacząłem od “Chucks” – austriackiej produkcji duetu Sabine Hiebler i Gerharda Ertla. Dwójka producentów pracuje ze sobą już od 20 lat, a obejrzany przeze mnie film nie jest ich jedynym wspólnym dziełem – wcześniej stworzyli chociażby “Coming of Age” opowiadające o niełatwym dla niektórych wchodzeniu w dorosłość. Nowy obraz reżyserów, który w Poznaniu miał swoją polską premierę, zahaczył o podobną tematykę, która ku mojemu zaskoczeniu, tym razem nie zaatakowała mnie swoją sztampowością.
Powstało bowiem już wiele tytułów o zbuntowanych nastolatkach przeżywających swoistą przemianę pod wpływem nagłego impulsu. Może być nim śmierć kogoś bliskiego, choroba przyjaciela albo nietypowe wydarzenie z życia. Niestety, spora część z tych produkcji staje się cukierkowym wyciskaczem łez, którego nie da się oglądać nawet z paczką chusteczek u boku. Czasami myślę nawet, że filmowcy decydujący się na wybór takich motywów mają jakąś sekretną książkę z przepisami na zmiękczenie widza. Aż strach pomyśleć, jak zieje od niej oklepaną przewidywalnością.
Z oczywistych powodów bałem się więc, że mój pierwszy strzał na “Ale Kinie” będzie kompletnie nietrafiony. Szybko okazało się, że “Chucks” nie czeka aż tak surowy osąd, a stłumione ziewnięcia zostaną zastąpione przez nieme okrzyki zachwytu albo niedowierzania.
[youtube http://www.youtube.com/watch?v=byzxIneZ6z8]
To prawda, historia zaczyna się dość klasycznie. Na pierwszy ogień wychodzi Mae, mieszkanka Wiednia. Dziewczyna po śmierci ciężko chorego brata nie potrafi znaleźć wspólnego języka z matką, co kończy się brawurową ucieczką z domu i przesiadywaniem w squacie ze swoimi rówieśnikami. Szybko zaczyna żłopać piwo, malować sprejem po ścianach i próbować swoich sił w poetyckich slamach. Obcowanie z nieco mroczniejszą stroną kontrkultury kończy się dla niej wizytą na komisariacie, gdzie pozytywnie nastawiony do życia Peter skazuje ją na prace społeczne. Alternatywą dla wolontariatu w centrum pomocy cierpiącym na AIDS jest odsiadka w więzieniu, co wydaje się być już mniej optymistyczne.
W miejscu odbywania swojej kary buntowniczka poznaje Paula – fotografa zarażonego WZW C i wirusem HIV. Mężczyzna zupełnie różni się od stereotypu chorego, jaki wytworzył się w społeczeństwie. Nie jest homoseksualistą, nie bierze narkotyków, nie przebywał w szemranym środowisku. Paradoksalnie, właśnie to sprawia, że dziewczyna zaczyna zastanawiać się nad tym, co wcześniej było dla niej oczywiste.
Film, jak widać, nie jest więc zbyt wysublimowany i nie zaatakuje nas daleko idącymi metaforami. Można stwierdzić, że w pewnym sensie razi odbiorcę swoją prostotą, która tylko na pozór wydaje się być banalna i oklepana – lecz w rzeczywistości uderza bardzo mocno. W odróżnieniu do pozostałych opowieści dla młodzieży, nie brak w nim jednak brutalnej prawdy i oczywistości losu mogącego dosięgnąć każdego. Wątek przyjaźni świadomego swojego przemijania artysty i zmieniającej nastawienie do życia nastolatki stopniowo się rozwija, żeby w końcowych scenach pochłonąć bez reszty. Nastrój produkcji dodatkowo podkreślają przemyślane ujęcia i charakterystyczna, pasująca do poszczególnych scen ścieżka dźwiękowa (wśród której piosenki Soap & Skin czy Apparat). Całość składa się na emocjonalne, ale nie ckliwe dzieło o radzeniu sobie ze stratą i zmusza do refleksji nad własnym postępowaniem. I co tu dużo mówić – jeszcze kilka godzin po wyjściu z sali daje do myślenia. Tak powinno rozpoczynać się każdy festiwal.
Chucks obejrzycie jeszcze 1 grudnia o godzinie 19.30 w Multikinie 51.