Starcie weekendu 4. – Arsenal vs Chelsea

wikipedia.com
wikipedia.com

W Polsce, tuż po Dniu Babci i Dziadka, przyszedł czas na prawdziwą piłkarską ucztę. Skonsumujemy dania przygotowane przez momentami apatycznego Wengera i doświadczonego Hiddinka. Drużyny znają się jak łyse konie, a kluby znajdują się w jednym mieście. Czy Arsenal zdobędzie kolejne punkty, śmiało krocząc po mistrzostwo? A może Chelsea potwierdzi niemoc? I w końcu, która z drużyn w tym spotkaniu okaże się być najwątlejszą trzciną? Piłkarze odpowiedzą w starciu weekendu na Emirates Stadium.

Na początku wsiadamy do londyńskiego wehikułu czasu, usytuowanego gdzieś pomiędzy Big Benem a Buckingham Palace i przenosimy się do okresu, w którym epidemia dżumy dziesiątkowała mieszkańców Wysp. Gdyby nie ona, być może piłka nożna nie rozwijałaby się tak gwałtownie. W ponad 110-letniej historii bywały różne sezony, różne mecze, różne bramki, ale w klasyfikacji zwycięstw, tak jak w obecnym sezonie, bryluje Arsenal.

No i rozpoczęli. Piasek zaczął się przesypywać, a sędziowska klepsydra podjęła się odmierzenia pełnych 90 minut. Akcje tuż po pierwszym gwizdku wskazywały na zwarte i uporządkowane szyki obronne obu zespołów. Między piłkarzami zdarzały się także nieporozumienie, ale niewielkie i delikatne w skutkach, takie jakie zdarzają się w przeciągu trwania pierwszych kilku lat każdego małżeństwa.

Pomimo prób Arsenalu, w 15. minucie, niczym wytrawni politycy, do głosu doszli goście. Jak mrówkojad szuka pożywienia w podłożu, tak pozycji strzeleckiej w polu karnym szukał Willian, ostatecznie uderzając piłkę w sporym zamieszaniu. Futbolówka została jednak złapana przez rękawice bramkarza.

Trzy minuty później na czystą pozycję wychodził Diego Costa, bez pardonu potraktował go Per Mertesacker. Sędzia poprosił jednego z Kanonierów do siebie, wyciągając triumfalnie karminową, przypominającą kolor ust hollywoodzkiej gwiazdy kartkę. Dla zawodników The Blues pojawiła się szansa. Jednak piłka nożna to nie zwykły talent show i prócz sławy liczy się honor drużyny, dlatego spółka świetnie grającego Fabregasa nie spoczęła na laurach. Byli żądni prowadzenia. Warto jednak zaznaczyć, że przewaga jednego zawodnika stała się tak ważna jak katapulta dla średniowiecznych wojen, a zdezorientowany Arsene Wenger stał jak słup, a właściwie jak marmurowa kolumna greckiego Partenonu, nie wiedząc, co się dokładnie dzieje.

W 23. minucie prawdziwym dyrygentem bocznej strefy boiska stał się Branislav Ivanović. Serb zagrał perfekcyjnie w pole karne, a tam do piłki dopadł znienawidzony przez część kibiców, ale odrodzony Diego Costa. Zachował się jak prawdziwa puma pola karnego. Sprytnym strzałem oszukał Petra Cecha, ofiarą stał się właśnie bramkarz Chelsea. Zdobywca bramki pobiegł, by celebrować bramkę wraz z kolegami, tak jak to robi tropikalne zwierzę, konsumując zdobyte pożywienie.

Kanonierzy zaczęli grzęznąć w mule. Po straconej bramce drużyna zgubiła tylko buty, ale każda kolejna nieodpowiedzialna akcja mogła oddalić nadchodzącą pomoc. W silniku drużyny Arsenalu tłoki stopniowo przestawały pracować.

Mimo tego Arsenal nie składał broni. W 36. minucie strzałem zza pola karnego próbował Aaron Ramsey. Jego strzał był jednak tak nieprzyjemny dla oka, jak nieprzyjemne jest poranne dotykanie przerażająco zimnej kierownicy w samochodzie podczas długotrwałych mrozów.

Sześć minut później strzelec pierwszej bramki dla gości próbował po raz kolejny. Na posterunku zameldował się bramkarz The Blues. Arsenal pod koniec pierwszej części dał jeszcze o sobie znać, ale strzał jednego z zawodników był niecelny.

W drugiej połowie dopiero osiemnaście minut po wznowieniu mogliśmy ujrzeć ciekawą akcję. Rzut wolny, po faulu na jednym z Kanonierów, zapowiadał się obiecująco. Piłka wpadła w pole karne, a gospodarze kilkukrotnie próbowali sforsować zasieki obronne gości. Zawodnicy Chelsea wyszli ze sporej opresji i utrzymali wynik. Wymiana “akcja za akcję” stała się charakterystycznym elementem drugiej odsłony meczu. Pod koniec regulaminowego czasu gry dochodziło do wielu szans Arsenalu. Zagęszczenie piłkarzy było jednak tak duże, że osłabiona drużyna Kanonierów nie zdołała wyrównać.

Dwie minuty przed końcem Niebiescy mogli dobić gospodarzy. Trzy podania i akcja między Remy, Hazardem i Willianem omal nie zakończyła się bramką. Ten ostatni nie trafił czysto w piłkę, która wyleciała poza linię końcową.

Zabrakło chyba jakiegoś indywidualnego rajdu, gdzie Sanchez czy chociażby Özil mogliby wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, mijając kolejnych rywali, tak jak robią to dzieci odziane w śnieżnobiałą pieluchę i podkoszulek, uczące się stawiać pierwsze kroki, kiedy są zmuszone do omijania kolejnych przeszkód w chodziku. Gospodarze pokazali ogromne ambicje, jednak czerwona kartka dla obrońcy i szybka bramka gości pogrążyły całą drużynę. W konsekwencji Chelsea pod wodzą nowego trenera pnie się w górę w tabeli, a Arsenal stracił pozycję lidera. Gol Costy stał się tabletką uspokajającą dla wszystkich fanatyków The Blues, a cenne trzy punkty w derbach Londynu oddaliły drużynę od strefy spadkowej.

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment

    Starcie weekendu 4. – Arsenal vs Chelsea

    wikipedia.com
    wikipedia.com

    W Polsce, tuż po Dniu Babci i Dziadka, przyszedł czas na prawdziwą piłkarską ucztę. Skonsumujemy dania przygotowane przez momentami apatycznego Wengera i doświadczonego Hiddinka. Drużyny znają się jak łyse konie, a kluby znajdują się w jednym mieście. Czy Arsenal zdobędzie kolejne punkty, śmiało krocząc po mistrzostwo? A może Chelsea potwierdzi niemoc? I w końcu, która z drużyn w tym spotkaniu okaże się być najwątlejszą trzciną? Piłkarze odpowiedzą w starciu weekendu na Emirates Stadium.

    Na początku wsiadamy do londyńskiego wehikułu czasu, usytuowanego gdzieś pomiędzy Big Benem a Buckingham Palace i przenosimy się do okresu, w którym epidemia dżumy dziesiątkowała mieszkańców Wysp. Gdyby nie ona, być może piłka nożna nie rozwijałaby się tak gwałtownie. W ponad 110-letniej historii bywały różne sezony, różne mecze, różne bramki, ale w klasyfikacji zwycięstw, tak jak w obecnym sezonie, bryluje Arsenal.

    No i rozpoczęli. Piasek zaczął się przesypywać, a sędziowska klepsydra podjęła się odmierzenia pełnych 90 minut. Akcje tuż po pierwszym gwizdku wskazywały na zwarte i uporządkowane szyki obronne obu zespołów. Między piłkarzami zdarzały się także nieporozumienie, ale niewielkie i delikatne w skutkach, takie jakie zdarzają się w przeciągu trwania pierwszych kilku lat każdego małżeństwa.

    Pomimo prób Arsenalu, w 15. minucie, niczym wytrawni politycy, do głosu doszli goście. Jak mrówkojad szuka pożywienia w podłożu, tak pozycji strzeleckiej w polu karnym szukał Willian, ostatecznie uderzając piłkę w sporym zamieszaniu. Futbolówka została jednak złapana przez rękawice bramkarza.

    Trzy minuty później na czystą pozycję wychodził Diego Costa, bez pardonu potraktował go Per Mertesacker. Sędzia poprosił jednego z Kanonierów do siebie, wyciągając triumfalnie karminową, przypominającą kolor ust hollywoodzkiej gwiazdy kartkę. Dla zawodników The Blues pojawiła się szansa. Jednak piłka nożna to nie zwykły talent show i prócz sławy liczy się honor drużyny, dlatego spółka świetnie grającego Fabregasa nie spoczęła na laurach. Byli żądni prowadzenia. Warto jednak zaznaczyć, że przewaga jednego zawodnika stała się tak ważna jak katapulta dla średniowiecznych wojen, a zdezorientowany Arsene Wenger stał jak słup, a właściwie jak marmurowa kolumna greckiego Partenonu, nie wiedząc, co się dokładnie dzieje.

    W 23. minucie prawdziwym dyrygentem bocznej strefy boiska stał się Branislav Ivanović. Serb zagrał perfekcyjnie w pole karne, a tam do piłki dopadł znienawidzony przez część kibiców, ale odrodzony Diego Costa. Zachował się jak prawdziwa puma pola karnego. Sprytnym strzałem oszukał Petra Cecha, ofiarą stał się właśnie bramkarz Chelsea. Zdobywca bramki pobiegł, by celebrować bramkę wraz z kolegami, tak jak to robi tropikalne zwierzę, konsumując zdobyte pożywienie.

    Kanonierzy zaczęli grzęznąć w mule. Po straconej bramce drużyna zgubiła tylko buty, ale każda kolejna nieodpowiedzialna akcja mogła oddalić nadchodzącą pomoc. W silniku drużyny Arsenalu tłoki stopniowo przestawały pracować.

    Mimo tego Arsenal nie składał broni. W 36. minucie strzałem zza pola karnego próbował Aaron Ramsey. Jego strzał był jednak tak nieprzyjemny dla oka, jak nieprzyjemne jest poranne dotykanie przerażająco zimnej kierownicy w samochodzie podczas długotrwałych mrozów.

    Sześć minut później strzelec pierwszej bramki dla gości próbował po raz kolejny. Na posterunku zameldował się bramkarz The Blues. Arsenal pod koniec pierwszej części dał jeszcze o sobie znać, ale strzał jednego z zawodników był niecelny.

    W drugiej połowie dopiero osiemnaście minut po wznowieniu mogliśmy ujrzeć ciekawą akcję. Rzut wolny, po faulu na jednym z Kanonierów, zapowiadał się obiecująco. Piłka wpadła w pole karne, a gospodarze kilkukrotnie próbowali sforsować zasieki obronne gości. Zawodnicy Chelsea wyszli ze sporej opresji i utrzymali wynik. Wymiana “akcja za akcję” stała się charakterystycznym elementem drugiej odsłony meczu. Pod koniec regulaminowego czasu gry dochodziło do wielu szans Arsenalu. Zagęszczenie piłkarzy było jednak tak duże, że osłabiona drużyna Kanonierów nie zdołała wyrównać.

    Dwie minuty przed końcem Niebiescy mogli dobić gospodarzy. Trzy podania i akcja między Remy, Hazardem i Willianem omal nie zakończyła się bramką. Ten ostatni nie trafił czysto w piłkę, która wyleciała poza linię końcową.

    Zabrakło chyba jakiegoś indywidualnego rajdu, gdzie Sanchez czy chociażby Özil mogliby wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, mijając kolejnych rywali, tak jak robią to dzieci odziane w śnieżnobiałą pieluchę i podkoszulek, uczące się stawiać pierwsze kroki, kiedy są zmuszone do omijania kolejnych przeszkód w chodziku. Gospodarze pokazali ogromne ambicje, jednak czerwona kartka dla obrońcy i szybka bramka gości pogrążyły całą drużynę. W konsekwencji Chelsea pod wodzą nowego trenera pnie się w górę w tabeli, a Arsenal stracił pozycję lidera. Gol Costy stał się tabletką uspokajającą dla wszystkich fanatyków The Blues, a cenne trzy punkty w derbach Londynu oddaliły drużynę od strefy spadkowej.

    Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment