Wybieracie się w najbliższym czasie do kina? Nietrafiony film może pozostawiać uczucie rozczarowania i niesmaku ze źle spełnionych godzin. Warto tego uniknąć i oglądać zwiastuny, a także czytać recenzję przed wyborem seansu. Na ,,Wiek Adaline” wybrałam się ze znajomymi. Znajomymi, którzy chcieli wybrać coś ,,inteligentniejszego”. Coś poważniejszego i mniej komercyjnego. Jakaż pomyłka.
,,Wobec czego – nie sądź. Opisuj tylko swoje reakcje. Nigdy nie pisz o autorze ani o dziele – tylko o sobie w konfrontacji z dziełem albo z autorem. O sobie wolno ci pisać”. – tak o sztuce oceniania sztuki pisał Witold Gombrowicz w swoim ,,Dzienniku”. Z półki kina, z ulotki filmowej, spoglądała na mnie twarz pięknej kobiety, twarz umęczona, nostalgiczna, patrząca w dal i osnuwająca mnie tragizmem życia ludzkiego. Smutnym przyzwyczajeniem w smutnej determinacji.
,,Wiek Adaline” to opowieść o kobiecie urodzonej na początku wieku XX. Rzeczowy niski ton narratora życiorysu głównej bohaterki, wprowadza przez chwilę wrażenie, że spoglądamy na jakieś akta służb specjalnych, dotyczące specjalnej osoby. Dobry sposób, by zacząć kryminał. Lecz to okazuje się być science fiction w służbie komercyjnej bajki (najchętniej użyłabym słowa ,,bujdy”). Adaline, w jakże częstym motywie wypadku samochodowego, traci zdolność do starzenia się. Można, by rzecz – traci przekleństwo starzenia się, ale nie bez powodu powiedzmy o zdolności, a nawet błogosławieństwie. Bardzo uważnie doszukiwałam się tego elementu science fiction. Otóż za kluczowe wydarzenie w życiu bohaterki odpowiedzialna była zimna woda i piorun, a także zbitek bardzo mądrych słów, którymi widz został w jednej chwili zbombardowany i wzmianka, że rzeczy te zostaną odkryte dopiero w roku 2035. Element science fiction został przedstawiony prawidłowo – dało się w niego uwierzyć, choć nie bez uśmiechu.
Adaline nie starzeje się. Wychowuje córkę. Pewnego dnia, istotnie, interesują się nią służby specjalne, ale groteskowo udaje jej się uciec spod ich zależności. Od tej chwili, aby nie stać się okazem, obiektem badań i sensacją, Adaline ucieka. Zmienia miejsce zamieszkania i tożsamość w regularnych odstępach czasu. Wiąże się to z rozłąką z córką i brakiem posiadania swojego miejsca. Wyobraźmy sobie, że wędrujemy co dziesięć lat w inne miejsce, w inną pracę, w inny sfałszowany dowód tożsamości. A także w inne… miłości.
,,Wiek Adaline” to opowieść o uciekającej pannie młodej. Kobieta poznaje na swojej drodze mężczyzn, z którymi nie może jednak zostać na dłużej. Takim mężczyzną okazuje się William (odtwórcą tej roli jest Harrison Ford). William jest wielką miłością Adaline. Kobieta ucieka od niego, gdy na horyzoncie pojawia się pierścionek zaręczynowy. William cierpi jakże mocno. W filmie pojawia się obraz mężczyzny zrozpaczonego, mężczyzny niezwykle wrażliwego, ze złamanym sercem, mężczyzny pokrzywdzonego, istnego ideału, po prostu. Gdy William jest już dojrzałym ojcem i mężem, okazuje się, że Adaline wpadła w dokładnie taką samą historię nieszczęśliwej miłości, tyle, że z jego synem. Kobieta zamierza złamać serce przedstawicielowi kolejnego pokolenia. Niemniej postać grana przez Harrisona Forda odkrywa tajemnicę długowieczności i apeluje o zapuszczenie korzeni. Nie chce by syn mężczyzny, za sprawą Adaline, przeżywał ten sam dramat, co i on sam. O zaprzestanie ucieczki apeluje także córka Adaline – kobieta siwa, pomarszczona i zwyczajne stara.
W filmie uderzający jest obraz matki i córki, obraz wizualnie odwrócony. To, czego jednak brakowało, to wewnętrzny wiek Adaline. Jej zachowanie, wyniosłość, sposób wypowiadania się – wszystko to w moim przekonaniu powinno odróżniać mentalną stuparolatkę od trzydziestolatki, którą Adaline była z wyglądu. Tymczasem było to dla mnie wieczne nastolatkowanie przez ponad sto lat, pomimo np. niezwykłej wiedzy o świecie i historii.
Gdy Adaline postanawia wreszcie nie uciekać, czuje się wyzwolona – uśmiecha się i znowu ma wypadek. Stoi przed lustrem i widzi siwy włos. Wtedy jest prze szczęśliwa.
Film ma budowę klamrową. Klasyfikuje lata bez starzenia się jako czas zmarnowany i stracony, czas pełen smutku. Bo czas ten, jest czasem kobiety z ulotki – oblicza przesiąkniętego samotnością. Utwór ma proste przesłanie: trzeba nam umierać. Umieranie ma sens. I trzeba doceniać, to co wokół nas, tu i teraz.
W filmie został przedstawiony kolejny nierealny sposób ukazania miłości. Idąc do kina, pragniemy dotyku świata innego. Magicznego. Odrealnionego. Takiego, który przeniesie nas w sferę dobrego humoru, poczucia, że wielkie uczucia i przygody są możliwe i da wiarę w to, że i mnie pewnie spotka coś takiego. Ale nic takiego jak na ekranie nie spotka nas nigdy. Sztuka kłamie. ,,Wiek Adaline” kłamie. I jestem zwolennikiem tego, aby raczej zwykłe nasze życie, rzeczywistą codzienność przekładać na ekran podkreślając jej niezwykłość, która jest. Ona przecież jest, tylko nie zawsze potrafimy ją dostrzec. Kino powinno pomagać właśnie w tym. Ale ,,Wiek Adaline” odpowiada na nasze potrzeby przysłonienia nudy. Nie jest wielkim dziełem. Jest tym, co komercja może nam dać najlepszego.
Jeśli szukacie humoru – także go nie znajdziecie. To melodramat, ale zamiast ,,melo” napisałabym ,,kiepsko” dramat. Historia Adaline nie wyciśnie wam łez z oczu, chyba że naprawdę macie mocno rozwiniętą naiwność na przenikanie się życia i ekranu.