To już jest Konitz, nie ma już nic. Aufwiedersehen!

Oni liczyli na cud, my liczyliśmy potrzebne nam bramki. “To wynik rodem z science fiction, mission impossible” – mówił przed spotkaniem Manuel Strlek. Ich wiara została wynagrodzona, dokonali niemożliwego. Kładąc się spać wczorajszego wieczora wyszedłem jeszcze na balkon, szukałem gwiazdy. Betlejemskiej.

Przebieg spotkania można streścić w wyjątkowo skompresowanej i smutnej formie. Pierwszą bramkę (autorstwa Michała Szyby) Polacy zdobyli dopiero w 10. minucie, gdy rywale mieli ich na koncie już 3. Na drugie trafienie czekaliśmy następne pięć minut. Rzucił Karol Bielecki, było 5:2. Na jedną bramkę biało-czerwonych przypadały dwa trafienia Chorwatów. Pomogli sędziowie, ładując Hrvatskiej podwójne osłabienie. Polacy zredukowali wówczas straty do 9:12, ale to co wydarzyło się gdy rywale znów pojawili się w komplecie, jest istną infamią. Jeden do jedenastu [1:11! (sic)] w przeciągu kolejnego kwadransa. Katem biało-czerwonych był sadystyczny wobec Polaków Manuel Strlek. Dość powiedzieć, że Chorwaci zdobyli osiem bramek z rzędu po wyjściu z szatni. Hrvatska uzyskała tak upragnione dla siebie 11 bramek przewagi (dające awans do 1/2 finału) i wiadome było, że tej granicy bronić będą do upadłego. Ostateczny rezultat to 23:37. Czternaście bramek różnicy, jedno z najsłabszych spotkań reprezentacji Polski w historii.

“Zwycięstwo ma wielu ojców, porażka zawsze jest sierotą”. Maksyma ta tak prawdziwa w dzisiejszym świecie nie może obowiązywać w kontekście wczorajszego starcia. Ta kompromitacja nie może przejść bez echa i bez konsekwencji. Jest wina, są winni. Są winni, jest kara.

Ubrany w iście pogrzebowy strój (czyżby coś przeczuwał….?) Krzysztof Wanio, polsatowskie pomeczowe studio rozpoczął pytaniem skierowanym do Grzegorza Tkaczyka “co tam się właściwie stało?”. “Młody” wyraźnie załamany nie wiedział za bardzo co odpowiedzieć. Być może w głębi ducha przez chwilę cieszył się nawet, iż przez swoją kontuzję nie przyszło mu brać udziału w tej haniebnej porażce. Jakoby wyrywając mikrofon Tkaczykowi, spróbuję za niego odpowiedzieć na to pytanie. Przegraliśmy…

bo błędy Bieglera. Co by nie mówić, za porażkę zawsze winien jest trener. Ale w tym wypadku to nie on był jedynym architektem tej spektakularnej klapy. Nie oznacza to, że Niemca ułaskawimy. Wszyscy co mają choćby podstawowe wykształcenie w zakresie piłki ręcznej wiedzieli, że Chorwaci wyjdą obroną 3-2-1 lub 5-1 z wysuniętym Duvnjakiem. Więc na litość boską, co tam robił Bielecki!? Na taką obronę z automatu Michał Jurecki powinien był wylądować na lewej połówce, na środku Gliński. Z resztą, w takim właśnie ustawieniu zagraliśmy jedyną składną akcje w całym spotkaniu. Z racji że podwyższona obrona pochłania mnóstwo energii, Chorwaci musieliby w końcu przestawić się na 6-0. Wówczas Bielecki mógłby sobie użyczyć. Grzechem Bieglera było również niezrozumiałe zawężenie gry do wąziutkiego środka pokrytego szczelnym chorwackim murem pod dowództwem Gojuna. Niemiec po prostu zabił naszych skrzydłowych. W pierwszej połowie ledwie jedną akcję przeprowadziliśmy skrzydłem. Dodatkowo, fatalnie wyglądała gra z kołem. Niemiec wziął także szybkie 3 czasy. Za każdym razem graliśmy tylko gorzej.

Na Bieglera zdążono wylać już nie wiadro, a studnie bluzgów i pomyj. Według kibiców to on jest głównym winowajcą porażki. Sam Niemiec również wziął 100% winy na siebie. Na zakończenie trenerskiego wątku, gracze chyba właśnie “spuścili” swojego szkoleniowca. Co już wielokrotnie podkreślałem, nie uważałem Niemca za trenera godnego naszej reprezentacji, choć trzeba przyznać, że w trakcie trwającego jeszcze czempionatu trener na szacunek niewątpliwie zasłużył. W każdym razie, innego wyjścia już absolutnie nie ma. Zawodnicy, kibice (ci doświadczeni, jak i “Janusze”), dziennikarze i najpewniej ZPRP mówią: “Aufwiedersehen herr Biegler“…

bo zawiódł lider. Powiedzieć, że nie był to mecz Michała Jureckiego, to jakby nie powiedzieć nic. Przygnębiony, a przede wszystkim kompletnie bezradny “Dzidziuś” to niespotykany widok. Jurecki w swoich podciągniętych prawie że do kolan skarpetach (a może podkolanówkach…) wyglądał jakby nie on. Nie wojownik i nie zwycięzca. Co najbardziej trwożące, Jureckiego wyeliminowali fizycznie. “Dzidziuś” odbijał się od środka obrony Hrvatskiej jak od ściany. Bramki nie zdobył do 49. minuty, a na boisku spędzał przecież większość czasu. Zaczęło się już od zmarnowanego karnego. Dalej nie było wcale lepiej. 1 bramka na 7 prób mówi wszystko. Symptomatyczny był również brak zapału i zanik agresji. W końcu spoczął na ławce. Po 4 stratach, razem z Karolem Bieleckim, największej ich liczbie w drużynie.

bo najbardziej zawiodły Orły. Niestety, taka jest przygnębiająca prawda. Nasi gladiatorzy zostawili wczoraj jaja w szatni. To właśnie przez brak cojones, pasji, zaangażowania i tak charakterystycznego ognia w oczach mieliśmy wątpliwą przyjemność “delektowania” się wczorajszym spektaklem. A rzecz to wielce niezrozumiała, bo wiemy przecież, że serca do walki nie zabrakło z pewnością…

Być może zwiodła świadomość, że mogliśmy nawet i przegrać. Że wszystko mieliśmy podane jak na tacy. Że półfinał jeszcze nigdy nie był tak łatwy do osiągnięcia.

Jedynym, który od początku pokazywał pazur i chęć awansu był Karol Bielecki. Jego rzuty w pierwszej części spotkania utrzymywały przy życiu biało-czerwonych. Ale i z niego uszło powietrze widząc zblazowanie reszty kolegów.

Odchodząc od cech wolicjonalnych, również na parkiecie skansen, kołchoz i ciemnogród. Dokładnie w ten sam sposób odpisałem postawę biało-czerwonych w ostatnim sprawdzianie przed Euro (przegranym do 12 starciu z Hiszpanią w Irun). I nie bez kozery do tych słów wracam. Fatalny atak, jeszcze gorsza obrona. To będą tortury, ale zajrzyjmy w statystyki…

24% Szmala, 14 Wyszomirskiego. Prawdę mówiąc, dwie firanki, zwłaszcza na tle wyróżnionego tytułem MVP Ivana Stafanovica, który otarł się o 50% skuteczność. “Kasa” na samym początku dawał jeszcze powody do optymizmu, odbił kilka piłek. Niestety, był to łabędzi śpiew.

Idąc dalej wcale nie jest lepiej. 17 razy traciliśmy piłkę, tylko 3 razy ją przechwytując. Zagraliśmy na 53% skuteczności w ataku (beznadziejni Bielecki, Szyba, Jurecki). Wynik o prawie 10 p.p. słabszy niż najgorszy dotąd występ przeciwko Serbii. Ponadto, znów myliliśmy się w karnych (3/5). Na dokładkę 6 kar. Dwa razy więcej niż rywale.

Abstrahując, biało-czerwoni niemiłosiernie obijali aluminium w chorwackiej bramce. Już w pierwszej połowie mogliśmy doliczyć się przynajmniej pięciu słupków czy poprzeczek. A patrząc na wczorajszą postawę Polaków aż ciśnie się na usta jakże banalna fraza, trafnie podsumowująca występ naszych Orłów: “Każdy głupek, trafia w słupek…”

bo oni pobiegli. O dyspozycji w ataku niech poświadczy przywołana statystyka 17 strat. O dyspozycji Chorwatów zaś niech przeświadczy fakt, iż 13 z nich zakończyło się udanymi kontrami. Ogromna dysproporcja, rodząca potężną różnicę w finalnym wyniku. A będąc już przy chorwackich kontrach… To, co wyczyniał Manuel Strlek to czysta poezja piłki ręcznej. Technika skrzydłowego Vive może zachwycać. 11 bramek zdobytych wczoraj także budzi zachwyt. Aż dziw, że ktoś zwinął mu statuetkę MVP sprzed nosa. Chorwat zanotował również kilka przechwytów i co najważniejsze 100% skuteczność w aż jedenastu próbach. Po prostu superstrlek!

bo my staliśmy. No i na koniec defensywa. 37 straconych bramek… “no comment”. Bo komentować nie ma i czego. Staliśmy jak tyczki. A może jak ulubione treningowe zabawki trenera Bieglera, manekiny…

bo ich się nie da słuchać. Może nie jest to bezpośrednia przyczyna wczorajszej porażki, ale warto poruszyć ten temat. Czy tylko mi więdną uszy słuchając polsatowskiego komentarza? A właściwie to Tomasza Włodarczyka. Bo o panu Nowińskim złego słowa powiedzieć nie można. Były trener to absolutna fachura, z którą miałem zaszczyt uciąć krótką pogawędkę podczas meczu Vive-PSG we właśnie Tauron Arenie. Podczas transmisji zwykle celnie ocenia grę, a zwłaszcza postawę sędziów. Za to krasomówca Włodarczyk… czy dla tego człowieka wszystko jest niesamowite? Każdy rzut, każda bramka. Wszystko jedyne w swoim rodzaju. Nie wspominając, że do ostatnich chwil bramki biało-czerwonych przeżywał niczym gol Artura Siódmiaka. O tym, że Polacy nie awansują do półfinału przyznał… 2 minuty przed końcem. Ja wiem, taka praca, ale trzeba mieć wyczucie. Było sztucznie, a nawet bardzo.

DOKONALI NIEMOŻLIWEGO!

Cześć i chwała zwycięzcom! Na obcym terenie, przeciwko gospodarzom, wrogim trybunom i samym sobą odrobić 11 bramek? To był prawdziwy cud. A najbardziej komicznie w tym wszystkim musieli czuć się Francuzi. Kibicowali Chorwatom, do czasu. Potem sympatia przechyliła się w drugą stronę. Zapewne nie jeden Trójkolorowy ucieszył się na widok +5, +6 dla Hrvatskiej. Z opuszczoną szczęką śledził wynik przy +13.

To cud od Jezusa. Dziękuję. Mieliśmy szczęście. Nie wiem co powiedzieć. Wszystko jest możliwe – powiedział na pomeczowej konferencji Babić.

Słowa Babića idealnie klamrują wczorajszą noc. Chorwaci w roli Toma Cruise, a właściwie Eathena Hunta, w nagrodę jutro zagrają z Hiszpanią o finał. W drugim półfinale fantastyczni Norwedzy zmierzą się z Niemcami. Bezradni Polacy rozłożeni na łopatki zagrają o 7 miejsce ze Szwecją. Podobnie zawiedzeni i rozbici Francuzi zagrają o 5 lokatę. To co jeszcze wczoraj wydawało się nie możliwe, stało się faktem. Francja i Polska za burtą, Chorwacja w euforii, a szansa jak jeden na milion. Dar od Jezusa? Cud? Możliwe. Tylko, że gwiazdy nie znalazłem…

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment