Za nami kolejny tydzień pod znakiem Australian Open, w którym doczekaliśmy się rozstrzygnięć w Melbourne. Dwa powody do radości mają Polacy, gdyż w najlepszej czwórce teoretycznie znalazły się dwie Polki, a jedna z nich, broniąca jednak barw Niemiec – sięgnęła po końcowy triumf. Dziś zakończył się turniej Panów, wśród których król jest tylko jeden i na abdykacje się zanosi.
Australian Open jednak dla Polki…
Wszyscy z nadzieją czekaliśmy na triumf Polki w Melbourne, lecz oczywiście na myśli mieliśmy Agnieszkę Radwańską. Jednak los postanowił nas zaskoczyć i niespodziewanie mistrzynią wielkoszlemową została inna Polka, czyli Angelika Kerber, która oficjalnie reprezentuje Niemcy. Można powiedzieć, że na siłę robimy z niej Polkę, ale przecież ona sama przyznaje się do swej polskości. Wielkopolskie Puszczykowo w sobotę było najszczęśliwszą miejscowością w Polsce, gdyż właśnie tam mieszka mistrzyni Australian Open. Również tam znajduje się kompleks tenisowy ”Angie” wybudowany przez dziadka tenisistki. Wróćmy do samego Australian Open, gdzie Kerber zagrała świetny turniej. Zaczęło się dość słabo, gdyż w pierwszej rundzie męczyła się z Misaki Doi i była naprawdę krok od pożegnania się z turniejem. W następnych rundach dość łatwo wyeliminowała Dulgheru, Brengle, Beck, powracającą do wysokiej formy Azarenkę oraz Kontę i awansowała do wielkiego finału, gdzie czekała na nią Serena Williams. Sam awans był największym osiągnięciem w życiu Angie, gdyż wcześniej zanotowała dwa wielkoszlemowe półfinały. W finale rzecz jasna faworytka była jedna, gdyż Serena w drodze do decydującego meczu z łatwością wyrzucała za burtę rywalki, m.in. Agnieszkę Radwańską w półfinale. Jednak finał pokazał, że rządzi się swoimi prawami i rewelacyjną grą popisała się reprezentantka Niemiec. Pierwszy set należał właśnie do Angie, która wygrała go 6:4 i w australijskim powietrzu zapachniało niespodzianką. Drugi set nieco rozwiał zapach niespodzianki, gdyż Serena wygrała 6:3 i wszystko wskazywało na to, że pójdzie za ciosem i sięgnie po kolejny triumf w Melbourne. Jednak zmotywowana Angie wytrzymała presję i w decydującej partii wygrała z Amerykanką 6:4, zachwycając cały tenisowy świat. Mimo, że oficjalnie jest reprezentantką Niemiec i triumf ten rzecz jasna zostanie przypisany naszym zachodnim sąsiadom, to jednak możemy być dumni z tego, że zawodniczka, która wewnątrz czuję się Polką, sięgnęła po tak wielki triumf.
… ale z drugiej Polki również możemy być dumni
Opiewając triumf Kerber nie zapominajmy również o naszej Polce, która broni biało-czerwonych barw – Agnieszce Radwańskiej, która ma za sobą bardzo dobry turniej. Jeden z amerykańskich dziennikarzy stwierdził nawet, że Agnieszka byłaby seryjną zwyciężczynią wielkich szlemów, gdyby grała w innej epoce. Taka prawda, gdyż obecnie dominuje tenis siłowy, a Agnieszka finezyjną grą trzyma się od lat w czołówce, reprezentując styl godny mistrzyń ubiegłego stulecia. Tegoroczny triumf w Melbourne można jak najbardziej zaliczyć do udanych, gdyż Agnieszka w bardzo dobrym stylu dotarła do półfinału, gdzie niestety nie do przejścia okazała się Serena Williams. Jednak musimy mieć na uwadze, że obecnie 99 procent zawodniczek nie potrafiłoby przebrnąć utytułowanej Amerykanki. Początek sezonu podobnie jak koniec poprzedniego możemy zaliczyć do naprawdę optymistycznych, gdyż gra Agnieszki napawa do oczekiwania sukcesów w pozostałych wielkich szlemach, ale także w zbliżających się Igrzyskach Olimpijskich.
Serbska dominacja trwa
Męski tenis od jakiegoś czasu rządzi się swoimi prawami. Najważniejszym z nich jest to, że wielu gra dobrze, czołówka stale się zmienia, ale na fotelu lidera spokojnie spoczywa Novak Djoković, któremu nie zagraża goniący go peleton. Potwierdził to również turniej w Melbourne, w którym znów obserwowaliśmy dominację Serba, któremu zagrozić nie potrafił nikt. Jedynym spotkaniem, w którym Serb musiał powalczyć, był pojedynek czwartej rundy z Gillesem Simonem, do którego pokonania potrzebował aż pięciu setów. Prócz tego spotkania stracił tylko jednego seta – w pojedynku z Rogerem Federerem, lecz nawet szwajcarska legenda za bardzo mu nie zagroziła. W finale doszło do powtórki najważniejszego meczu sprzed roku, w którym ponownie lepszy od Andy’ego Murray’a okazał się Serb, lecz tym razem potrzebował trzech setów, a nie czterech. Obecnie nikt nie jest w stanie zagrozić Novakowi, który stale ucieka goniącemu go peletonowi i strata dalszej części stawki ciągle rośnie. Już tylko trzy triumfy wielkoszlemowe dzielą go od wyrównania wyniku Rogera Federera i wydaje się, że z taką grą Djoković może to uczynić jeszcze w 2016 roku.