Alejandro Iñárritu znów z oscarową nominacją, na filmowych salonach ponownie wystąpił z produkcją w której kategorie przeszłości i teraźniejszości uległy znacznemu zakwestionowaniu. Obraz, dzięki swojej fabularnej prostocie i względnej przewidywalności pozwala uwierzyć, że spod scenograficznej toni wyłania się świat realny a wydarzenia (zgodnie z hasłem na plakacie) wzorowane na prawdziwej opowieści.
Południowa Dakota to teren gorący, naznaczony cierpieniem i walką. Rdzenna ludność, i tak skonfliktowana wewnętrznie musi stawiać czoła białym osadnikom, przedstawicielom nie tak dawno zrodzonej w bólach państwowości. Jest tok 1823. W dolinie rzeki Missouri grupa traperów i myśliwych zostaje brutalnie zaatakowana przez plemię Indian. Z urządzonej przez rdzennych mieszkańców napaści z życiem uchodzi jedynie garstka niedobitków, która wśród deszczu strzał dociera do przycumowanej nieopodal barki. Wśród nich-Hugh Glass i jego syn. Po dotarciu do bezpiecznego miejsca rozgrywa się osławiona już zapowiedziami scena walki z rozjuszonym niedźwiedziem w następstwie której Glass zostaje opuszczony przez kompanów podróży. Ginie również jego syn-i to wydarzenie finalnie przechyla szalę uporu podróżnika na korzyść morderczej walki o życie.
“Zjawa” jest, przynajmniej w części, filmem symetrycznym. Za dobro i przychylność zawsze odpłaca się tam dobrem lub przynajmniej aktem łaski, gorycz i zgryzota bardzo rzadko jednak mogą odnaleźć choćby częściowe pokrycie. Pierwszy przypadek realizuje się w postaci Hawk’a-syna głównego bohatera. Pochylony nad umierającym Glassem przywołuje obraz gdy on sam, dzięki wsparciu i ogromnemu ryzyku ojca odzyskał zdrowie i siły. Nie jest to jednak, jak mogło by się zdawać, proste spłacenie długu, czy rozpięta między moralnością a konwenansem opieka nad będącym w potrzebie rodzicem. Szepcąc mu do ucha zdanie “dopóki oddychasz, walczysz”, Hawk przypomina te same słowa, którymi sam “zagrzewany” był do walki o życie. I choć motyw to mało odkrywczy, i powielany w wielu filmach, w “Zjawie” potraktowany został jednak bardzo konsekwentnie. Oddech, i jego wspomniane znaczenie staną się bowiem dla Glassa swoistym credo i walką o przetrwanie. Gdy zagrzebany w piachu wypycha klatką piersiową spowijającą go ziemię, gdy ryzykując dostrzeżenie przez Indian wychyla głowę by zachłysnąć się haustem powietrza lub wreszcie gdy przypala zaognioną na szyi ranę-wtedy zawsze nawiązuje pośrednio do walki. Walki, której pierwszym i podstawowym warunkiem jest niezdławiony niczym oddech. Ważny jest on również dla samej kompozycji filmu. Jak na scenariusz opowiadający w większości o losach jednego, samotnego bohatera przystało, dialogi nie stanowią istotnej części obrazu. DiCaprio podjął się zadania trudnego- główny bohater w swym odosobnionym bólu niemal zezwierzęcony, liczne uczucia, lęki i reakcje wyrazić musi bez słowa. Jest to prawie za każdym razem połączenie gestów, mimiki i pozornie nieskoordynowanych dźwięków wydobywających się z cierpiącego gardła.
Tak się złożyło, że dla odczytania filmu wartościowa jest również znajomość filmografii samego DiCaprio. Znany w ostatnich latach z ról bohaterów dla których dylematem było raczej “ile mieć aby bardziej być” (Wielki Gatsby) czy “jak mieć by nie przestać być” (Wilk z Wall Street), stanął teraz w zupełnie nowej odsłonie. Ograniczając swoje cele do walki o jedzenie, miejsce do spania czy namiastkę bezpieczeństwa, nie mieścił się zupełnie w kategoriach posiadania. Zbyt ogólnym byłoby stwierdzenie, że życie przedstawione w “Zjawie” czerpie się pełnymi garściami. W filmie Iñárritu jest ono jak surowe mięso upolowanej zwierzyny, odrywane tymi garściami i upychane do granic pojemności steranych policzków. Gęsta posoka spływa po rozgrzanej brodzie a zdobyte niemal dziko poczucie sytości staje się najwyższym spełnieniem. Tym “mięsem” może być to co w danej sytuacji potrzebne jest nam najbardziej. Pożywienie, pieniądze, szacunek, poczucie sprawiedliwości. Sposób docierania do celu opiera się w świecie “Zjawy” na niemal identycznym schemacie. Jeśli ktoś powiedział Wam, że “Zjawa” jest filmem o zemście-nie wierzcie mu. Jest ona jego elementem, ostatecznie jednak “należy do Stwórcy”. Wymierzenie sprawiedliwości jest dla Glassa wyrównaniem z Fitzgeraldem bilansu za śmierć syna i za pozostawienie w lesie na pastwę losu. Nie przywraca mu ona jednak życia jedynego dziecka, nie ratuje również przed nieuchronną śmiercią.
Film Iñárritu jest obrazem solidnym, nie powstało być może ponadczasowe arcydzieło mamy jednak do czynienia z reżyserem, który zaskakuje świeżością i niekonwencjonalnym spojrzeniem na istotne sprawy. Razem z Emmanuelem Lubezkim, autorem zdjęć tworzy oryginalny duet, który już drugi z kolei raz łączy konsekwentną symbolikę i wciągające ujęcia. “Zjawa” jest filmem do którego warto po pewnym czasie wrócić, obrazem dla wymagającego widza. Drobne przekłamania historyczne i chwilami niedopasowaną do powagi filmu tarrantinowską groteskę brutalności można wybaczyć. Być może dlatego nie jest moim oscarowym typem. Jeśli chodzi o DiCaprio-na miejscu jego fanów trzymałbym kciuki. Jeżeli Nagroda Akademii i w tym roku nie powędruje do niego, przez długi czas nie będzie miał tak świetnej i dogodnej okazji aby tak się stało.