Najważniejszym wydarzeniem minionego weekendu nie były mecze ligowe, a finał najmniej prestiżowego pucharu w Anglii – Capital One Cup, czyli Pucharu Ligi Angielskiej. W finale zagrały drużyny Liverpoolu i Manchesteru City; po remisie w regulaminowym czasie gry, w rzutach karnych lepsi okazali się The Citizens głównie za sprawą bramkarza Willy’ego Caballero.
Po wygranej z Dynamem Kijów w Lidze Mistrzów, piłkarze Manchesteru City przystąpili do niedzielnego finału w dobrych nastrojach. Finał Capital One Cup dla drużyny, która prawie na pewno nie spadnie poniżej 5. miejsca w lidze, nie ma większego znaczenia, bo kwalifikację do Ligi Europy, jaką można uzyskać poprzez wygranie Pucharu Ligi, i tak ma prawie zapewnioną. Na nagrodę w wysokości £100 000 też raczej The Citizens nie byli zbytnio pazerni. Inaczej sytuacja wyglądała w szeregach Liverpoolu; tam wszyscy bardzo chcieli zdobyć trofeum, które ostatnio udało im się wywalczyć w sezonie 2011/12; warto dodać, że byłoby to pierwsze trofeum od tamtego czasu i zarazem pierwsze za kadencji Kloppa. Wydawać się to może dość dziwne, ale piłkarze Liverpoolu przez pierwsze chwile spotkania wyglądali, jakby nie radzili sobie z presją. Manchester City grał lepiej, ale bez fajerwerków. Potem gra się wyrównała, obie drużyny grały bardzo słabo, więc o pierwszej połowie najchętniej byśmy zapomnieli. Drugą połowę bardzo dobrze zaczęli piłkarze z Manchesteru – Agüero przytrzymał piłkę w polu karnym, po czym znakomicie uruchomił na prawym skrzydle Fernandinho, który z ostrego kąta strzelił między nogami próbującego interweniować Mignoleta. Od tego czasu zaczęła się dominacja City, co chwilę oddawali strzały na bramkę The Reds, bardzo groźny był Agüero. Liverpoolczycy nie potrafili się przedrzeć przez obronę przeciwników, którą dowodził nieomylny tego dnia Vincent Kompany. Nie potrafili nawet oddać celnego strzału. Było tak aż do 83. minuty, kiedy po strzale Lallany piłka wylądowała na słupku i odbiła się wprost pod nogi Coutinho, który pewnie pokonał Caballero. Wyrównanie na tym etapie meczu oznaczało dogrywkę. Pół godziny dogrywki całkowicie zrekompensowało nam męczarnie z pierwszej połowy. Akcja za akcją, wreszcie zrobiło się gorąco pod obiema bramkami. Obejrzelibyśmy co najmniej dwa gole, gdyby nie genialne interwencje Mignoleta przy strzale Agüero i Caballero przy uderzeniu głową Origiego. Emocjonujące trzydzieści minut minęło bardzo szybko i o ostatecznym triumfie miały rozstrzygnąć rzuty karne. Wszystko dobrze rozpoczęło się dla Liverpoolu – Caballero został pewnie pokonany przez Cana, a Fernandinho strzelił w słupek. Wtedy jednak sytuacja się odwróciła – piłkarze Manchesteru City pokonywali Mignoleta, mimo że ten cały czas wyczuwał intencje rywali, natomiast Caballero zatrzymywał kolejnych piłkarzy The Reds: Lucasa, Coutinho i Lallanę. Do decydującego karnego podszedł Yaya Touré i precyzyjnym strzałem przypieczętował zdobycie Pucharu Ligi Angielskiej. Bohaterem obwołany został Willy Caballero, bramkarz Manchesteru City, który niczym rycerz (z hiszp. caballero – rycerz) bronił dostępu do twierdzy, jaką była bramka The Citizens. Były bramkarz Malagi podkreślał przed meczem, że będzie to dla niego najważniejszy mecz kariery, która ma się już ku końcowi – Argentyńczyk w tym roku skończy 35 lat. Jeśli był to najważniejszy test w jego piłkarskim życiu, to zdał go na 5+.
Finał Pucharu Ligi spowodował przełożenie meczów Newcastle z Manchesterem City oraz Liverpoolu z Evertonem. Nie oznacza to jednak, że nie było ciekawych meczów ligowych, wręcz przeciwnie! Do miana hitu kolejki aspirował z całą pewnością mecz Manchesteru United z Arsenalem. Kanonierzy rozbici po wyczerpującym meczu z Barceloną, przystąpili do meczu z animuszem i już w 7. minucie po idealnym podaniu Mesuta Ӧzila świetną okazję miał Nacho Monreal. Niestety dla londyńczyków w pojedynku sam na sam nie dał rady de Gei. Później gra toczyła się w środku pola, aż do 30. minuty meczu, kiedy po dośrodkowaniu Vareli, źle piłkę wybijał Gabriel i ta znalazła się pod nogami 18-letniego Marcusa Rashforda, który pewnym strzałem pokonał Čecha. Już niecałe dwie minuty później kolejne dośrodkowanie powędrowało w pole karne Arsenalu, tym razem autorstwa Jessego Lingarda. W roli głównej po raz drugi wystąpił Rashford, który wyprzedził Gabriela i zamienił wrzutkę kolegi z zespołu na drugiego gola dla Czerwonych Diabłów. Dziesięć minut zajęło podopiecznym Wengera dojście do siebie i odpowiedź na bramki 18-latka; dobre dośrodkowanie z rzutu wolnego wykorzystał Danny Welbeck i do szatni piłkarze schodzili przy wyniku 1:2. W drugiej połowie to Arsenal od początku przeważał, jednak nie potrafił wykreować sobie dobrej okazji strzeleckiej. I wrócił koszmar z ostatniego meczu z Barcelony – piłkarze nadziali się na kontrę, zabrakło środkowego pomocnika, który zablokowałby strzał Andera Herrery i po lekkim rykoszecie było 3:1. Na odpowiedź Kanonierów nie trzeba była długo czekać, nieskuteczny strzał Welbecka dobił Ӧzil i znowu Arsenal zbliżył się do MU na jedną bramkę. Potem jeszcze Giroud i Koscielny próbowali zagrozić bramce de Gei, jednak ich wysiłki nie wystarczyły, by Arsenal zdołał wywieźć jakąkolwiek zdobycz punktową z Old Trafford. Wynik chyba jednak zszedł na dalszy plan po ekscentrycznym zachowaniu Louisa van Gaala, który chciał zademonstrować sędziemu technicznemu, jak symulują gracze Arsenalu. Jego zachowanie z miejsca stało się hitem Internetu, a zobaczyć je możecie tutaj.
Interesująco było też w meczach Leicester z Norwich oraz Tottenhamu ze Swansea. Pierwsza odsłona meczu lidera nie zachwyciła; Lisy przeważały nad Kanarkami przez pierwsze pół godziny, ale nic z tego nie wynikało. Dopiero ostatni kwadrans pierwszej połowy był warty odnotowania, Norwich się przebudziło i zaczęło atakować, dużo problemów obronie Leicester sprawiał Cameron Jerome. Gościom nie udało się jednak zdobyć gola i piłkarze do szatni schodzili przy bezbramkowym remisie. Druga połowa toczyła się głównie w środku pola, raz na jakiś czas do przodu akcje pchali albo Mahrez z Vardym, albo Brady z Jeromem. Mimo starań, żadnej z drużyn nie udało się poważnie zagrozić bramce rywali. Dopiero na minutę przed upływem regulaminowego czasu gry Vardy znakomicie podał w pole karne, gdzie na futbolówkę czekał wprowadzony z ławki Ulloa i z bliska umieścił ją w siatce. Ta bramka dała Leicester 3 punkty i pozwoliła odskoczyć Arsenalowi na 5 punktów. Lisy odskoczyłyby również Tottenhamowi, gdyby nie wygrana Kogutów. Spurs źle zaczęli spotkanie z Łabędziami; w ich poczynaniach ofensywnych panował chaos, a do tego w 19. minucie stracili gola. Podopieczni Pochettino non stop atakowali bramkę walijskiej drużyny. Defensywę swoich przeciwników złamali jednak nie piłkarze Tottenhamu, a gracze Swansea. W 19. minucie meczu podanie Corka świetnie wykończył Alberto Paloschi. Po bramce Spurs wciąż atakowali Łabędzie, jednak nie umieli pokonać rozgrywającego swój najlepszy mecz sezonu Fabiańskiego. Udało im się to dopiero na 20 minut przed końcem meczu, kiedy Nacer Chadli zamienił na gola podanie Kyle’a Walkera. Koguty poszły za ciosem i już siedem minut później cieszyły się z objęcia prowadzenia, którego nie oddały aż do końcowego gwizdka. Warto podkreślić dobrą postawę Łukasza Fabiańskiego, który skapitulował tylko dwa razy na aż 14 celnych strzałów graczy Tottenhamu.
Wyniki 27. kolejki Premier League:
West Ham 1:0 Sunderland
Watford 0:0 Bournemouth
Stoke City 2:1 Aston Villa
Southampton 1:2 Chelsea
West Brom 3:2 Crystal Palace
Leicester 1:0 Norwich
Tottenham 2:1 Swansea
Manchester United 3:2 Arsenal