„Wszystkim sceptykom radzę więc nie wahać się ani chwili dłużej tylko robić to, o czym inni boją się nawet pomyśleć” – Tak swój wolontariat w Kolumbii komentuje Aleksandra Kobus, studentka Uniwersytetu Marii Curie – Skłodowskiej.
Przed wyjazdem na GC pracowałam już w AIESEC, właśnie w projekcie Global Citizen.
Można powiedzieć, że dowiedziałam się o projekcie „u źródła”, ale widywałam też często standy informacyjne i wydarzenia na FB, które umocniły mnie w decyzji o wyjeździe.
Nie, krótko. Zaczęłam myśleć nad wyjazdem jakoś w środku czerwca, a 21. lipca już trzymałam w ręce bilet do Kolumbii, będąc na lotnisku.
W ramach wolontariatu uczestniczyłam w projekcie „We speak!”, który polegał na nauczaniu języka angielskiego dzieci w wieku 7-16 lat. W projekcie uczestniczyłam wraz z 9 innymi osobami.
Projekt trwał 8 tygodni: 1 tydzień integracyjny + 7 tygodni wolontariatu.
Od dawna uczyłam się hiszpańskiego, więc chciałam się sprawdzić. Chciałam również wyjechać gdzieś daleko, poza Europę. Był to mój pierwszy w 100% samodzielny wyjazd i chciałam naprawdę móc się sprawdzić w różnych okolicznościach.
Przyznam, że wcześniej nie interesowałam się specjalnie Kolumbią, natomiast przed samym wyjazdem dużo czytałam – o kulturze, obowiązkowych szczepieniach, mentalności lokalnych czy ich jedzeniu.
Tak. Wbrew opiniom o Kolumbii, jeżeli postępuje się rozsądnie i zachowuje podstawowe środki ostrożności, nie przytrafiają się tu żadne niepokojące sytuacje. Jestem zdania, że w każdym kraju może Ci się coś stać, jeżeli nie uważasz na siebie, np. chodzisz w nocy po niebezpiecznych dzielnicach – ten problem dotyczy każdego kraju.
Trafiłam chyba na najlepsze możliwe zakwaterowanie na świecie. Dzięki rozmowom z członkami wiem, że tamtejszy oddział AIESEC dokładnie sprawdzał rodzinę pod każdym kątem – czy są w stanie zapewnić godne warunki, mają dostęp do ciepłej wody itd. Mieszkałam na strzeżonym osiedlu z basenem, miałam własny pokój, codziennie zagwarantowane 3-4 posiłki – czego chcieć więcej?
Szczerze mówiąc nie. Jeżeli już miał miejsce jakiś szok kulturowy to ten po powrocie do Polski. Kolumbijczycy są niesamowicie, niewyobrażalnie wręcz pomocni i sympatyczni, w sklepach ceny są podobne do tych w Polsce, a nawet niższe, ulice żyją pełnią życia o każdej porze dnia i nocy, wszędzie śpiew i taniec.
Oczywiście są różnice. Po 1. – czas. A raczej bagatelizowanie jego upływu. 😀
W Kolumbii czas (poza stolicą ) płynie raczej wolno, nikt nie pędzi i się nie spieszy. Dla przykładu, jeżeli umawiasz się z Kolumbijczykiem na 9.30 – o 10.00 wstanie on dopiero z łóżka, co dla Europejczyków jest nie zawsze do końca zrozumiałe. Po 2. – rodzina. Rodzina to rzecz święta w Kolumbii. Nawet młodzi Kolumbijczycy chętnie spędzają czas z rodziną i zauważa się między nimi a rodzicami naprawdę głęboką więź. Często spożywa się wspólnie posiłki i rozmawia o codziennych problemach. Każdy jest dla siebie wsparciem. Kolejną różnicą może być też to, że naród ten jest dużo pozytywniej nastawiony do życia, a przynajmniej tak to wygląda.
Paru ważnych słów i piosenek po hiszpańsku! ;D A tak na poważnie, to myślę, że nauczyli mnie tego, że czasem warto zatrzymać się na chwilę i że warto szukać prawdziwej radości życia w codziennych sytuacjach.
Jest ich oczywiście bardzo wiele, ale myślę, że jedną z najmilszych jest ta, kiedy przybyliśmy do szkoły jako uczestnicy projektu. Przywitał nas tłum 1000 dzieciaków – transparentami, piosenkami, pokazem tańca, apelem i bankietem na naszą część. Przyznam, że wbiło nas wtedy wszystkich w ziemię. Dzieci zaczęły podchodzić i prosić o autograf, robiły zdjęcia, przytulały się i łapały za rękę. To było niesamowite uczucie, przede wszystkim dlatego, że byliśmy świadomi, że ¾ dzieci nigdy wcześniej nie widziało „białego człowieka.”
Niestety nie było zbyt wiele czasu na zwiedzanie, ale udało mi się zwiedzić Popayan, miasto w Kordylierze Środkowej gdzie odbywał się projekt, a także Cartagenę, Cali oraz spędzić tydzień na wyspie San Andres.
Rozmawiam co jakiś nas na Skype’ie z moim hostem, dziewczyną z którą bardzo się zżyłam oraz z dwoma kolegami z Popayan. Z całą resztą wymieniamy się regularnie życzeniami urodzinowymi.
Nie mam jeszcze dokładnych planów, ale wiem, że ta podróż była absolutnym strzałem w dziesiątkę. Myślę, że po magisterce uda mi wyruszyć gdzieś dalej.
Niezliczone korzyści. Przede wszystkim poprawę komunikatywności w języku hiszpańskim i angielskim, większą odwagę, szybsze podejmowanie decyzji, nawiązanie wielu cennych kontaktów, uwrażliwienie na biedę i na potrzeby innych, większą chęć działania oraz zdobycie pewności, że niemożliwe nie istnieje. 🙂
Artykuł powstał przy współpracy z AIESEC.