O dykcji, emisji głosu oraz poprawności językowej z doktor Ewą Skrabacz z Uniwersytetu Opolskiego rozmawiała studentka pierwszego roku dziennikarstwa, dziennikarka MiM Rybnik, Klaudia Kesten.
Prowadzi Pani doktor zajęcia z dykcji i emisji głosu, skąd pomysł na takie warsztaty?
Takie zajęcia przewiduje – co oczywiste – siatka studiów na kierunku Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna. Zaproponowałam również tego typu warsztaty w ramach kursów ogólnouczelnianych, licząc na to, że taka oferta zainteresuje studentów różnych kierunków. Natomiast jak to się stało, że w ogóle zajęłam się tym tematem? Od zawsze lubiłam „zabawę głosem” – konkursy recytatorskie, jakieś radiowe wprawki, wystąpienia publiczne. Niejednokrotnie komplementowano mój głos, jego „radiową barwę”, co bez wątpienia było dodatkową zachętą do pracy nad nim. Jednocześnie muszę odnotować coś, co jest mi bliskie, a co można określić jako wrażliwość językową. Chodzi o dbałość o poprawne, staranne wysławianie się, o znaczenie przywiązywane do słów, ich znaczenia i brzmienia. Żyjemy w czasach, w których coraz częściej deklarujemy znajomość języków obcych, a niestety coraz rzadziej dobrze posługujemy się własnym językiem.
Skąd popularność warsztatów na kursach ogólnouczelnianych?
Kiedyś zapytali mnie o to studenci. Wówczas, zaskoczona informacją o takim powodzeniu kursów, na szybko odpowiedziałam dość opisowo. Później przyszła mi do głowy odpowiedź hasłowa, która wydaje mi się niezwykle trafna: popularność tych zajęć bierze się z tęsknoty za pięknem. Jestem przekonana – i potwierdzają to każde kolejne warsztaty – że studenci chcą mówić poprawnie, dostrzegają znaczenie i wartość starannej wymowy. Estetyka nadaje smak naszemu życiu.
Jak wyglądają takie zajęcia, czego można się nauczyć?
Takie zajęcia mają oczywiście charakter warsztatowy, czyli są bardzo praktyczne. Zaczynamy od przygotowania ciała, gdyż – co warto sobie uświadomić – w mówieniu bierze udział nie tylko aparat artykulacyjny (wargi, język, żuchwa), ale całe ciało. Ćwiczymy zatem uzyskiwanie stanu relaksu, co ściśle wiąże się z oddychaniem. Kolejno wprowadzamy ćwiczenia artykulacyjne, dykcyjne, pracujemy nad średnicą głosu czy tempem mówienia, by finalnie dotrzeć do ćwiczeń związanych z interpretacją tekstu. Nieco prowokacyjnie zaczynam zajęcia od zastrzeżenia, że niczego one uczestnikom nie dadzą. Wyjaśniam jednak, że warunkiem niezbędnym jest praktyka indywidualna, czyli samodzielne i wielokrotne powtarzanie ćwiczeń. Tego typu ćwiczenia, na dobrą sprawę, nie różnią się od innych ćwiczeń fizycznych – biegania, pływania czy treningu na siłowni. We wszystkich przypadkach, to praktyka czyni mistrza.
Wiadomo, że przed obiektywem człowiek się stresuje. Jaki jest więc przepis na dobrą wypowiedź telewizyjną?
Bez wątpienia stosowny luz przychodzi z czasem, kiedy nabywa się doświadczenia, obycia z kamerą, mikrofonem czy z publicznością. Kluczowa jest świadomość tego, co się z nami dzieje w takich sytuacjach, jak reaguje nie tylko nasz umysł, ale i ciało. I tu wracamy do wspominanej już umiejętności przygotowania się do wystąpienia, czyli do likwidacji napięć.
Co może dodać nam pewności siebie?
Potrzebna jest odpowiednia postawa, czyli takie solidne – jak to określam – „osadzenie w gruncie”. Jakkolwiek efektownie wyglądają 10-cio centymetrowe szpilki, to jednak w zdenerwowaniu łatwiej na nich stracić równowagę. Zatem, jeśli obcas, to nie za wysoki. Nogi warto rozstawić na szerokość bioder i skontrolować kolana, kręgosłup, pas barkowy, szyję, głowę. Skontrolować oczywiście pod kątem napięć, które – jeśli zostaną zaobserwowane – powstrzymujemy. Sprawdzając tak metodycznie nasze ciało, możemy zauważyć, że np. usztywniamy nogi, nadmiernie prężymy kręgosłup czy dłonie splatamy, aż do bólu. Bardzo różnie i mimowolnie reagujemy w sytuacjach stresujących, a wszelkie spięcia utrudniają realizację celu, czyli zaburzają wystąpienie.
Zajęcia, o których mówiłyśmy na początku, w znacznej mierze polegają właśnie na obserwacji samego siebie. Najpierw musimy dostrzec, co się z nami dzieje, jak reagujemy, by móc to skorygować. Ciało pełne napięć nie jest gotowe do mówienia.
Czy gestykulacja pomaga w mowie?
Dobra, czyli adekwatna gestykulacja oczywiście pomaga. Kiedy gestem, skinieniem podkreślamy określone frazy, wówczas skuteczniej docierają one do odbiorców. Mamy jednak różne umiejętności w tym zakresie. Można i warto popracować nad gestykulacją, ale nic na siłę. Jeśli wyuczymy się określonych gestów i zaprogramujemy się na ich wplatanie w nasze wystąpienia, to możemy osiągnąć efekt sztuczności. Najważniejsza jest bowiem spójność tego, co mówimy z gestykulacją. Mechanicznie odtwarzane gesty mogą zaburzać nasz przekaz, odbierając nam wiarygodność.
Jakie są więc sposoby na lepszą wymowę?
Powiem przewrotnie: słuchanie. O auto-obserwacji już wspominałam, ćwiczenia artykulacyjne i dykcyjne są oczywistością, więc zwrócę uwagę właśnie na wartość słuchania. Pamiętajmy, że nie ma dobrego mówienia, bez uważnego słuchania. Najpierw trzeba usłyszeć, jak brzmi poprawna i błędna wymowa oraz jak my sami mówimy. Jeśli nie uwrażliwimy ucha, to nie będziemy wiedzieć gdzie tkwi problem i na czym polega.
A co z tempem mówienia?
Bardzo dużo osób skarży się na to, że – zwłaszcza w sytuacji publicznych wystąpień – mówi za szybko. Zaklęcia typu „mów wolniej” nie pomagają. Bardzo trafnie zauważył kiedyś jeden ze studentów, że wystąpienie ćwiczone w domu trwa 15 minut, a prezentowane na zajęciach kończy się po 7 minutach. Zdenerwowanie powoduje, że przyspieszamy, by „mieć to już za sobą”. Porzućmy zatem niesprawdzające się zaklęcia i skoncentrujmy się na samogłoskach. Staranna ich artykulacja skutkuje szerszym otwieraniem ust, lepszą pracą żuchwy, a to wymaga więcej czasu. Słowem: jeżeli będziemy szerzej otwierać usta, czas naszej wypowiedzi wydłuży się, czyli zwolnimy tempo mówienia.
Czy ma Pani jakieś złote rady dla poczatkujących dziennikarzy? Czego powinni unikać w swoim sposobie prezentacji wypowiedzi?
Nie będą to złote rady, ale – korzystając ze sposobności – zwrócę uwagę na powszechne błędy, które należałoby eliminować. Ot, choćby daty. Zbyt często słyszymy, że mamy rok „dwutysięczny piętnasty”. Nie! Mamy rok: „dwa tysiące piętnasty”. Dwutysięczny był tylko ten okrągły – 2000. I dalej: nie „piąty lipiec”, a „piąty (dzień) lipca”. Tu zgrabna podpowiedź: warto pomiędzy liczbę i miesiąc wstawić słowo „dzień” – wówczas na pewno się nie pomylimy. Będąc przy liczbach dodam, że mamy właśnie „liczbę dziennikarzy” „liczbę domów”, zaś „ilość” wody, piasku czy powietrza. Policzalne rzeczowniki określamy „liczbą”, niepoliczalne – „ilością”. Dorzucę jeszcze rymowankę: mówiąc „z rzędu” nie robisz błędu, mówiąc „pod rząd” robisz błąd.
Wskazane błędy, które niestety są powszechne, fatalnie brzmią szczególnie u osób publicznych: polityków, dziennikarzy czy nauczycieli. To z wypowiedzi tych właśnie osób czerpiemy wzorce. Poprawne wysławianie się, to nie jest sztuka dla sztuki. Nie wystarczy powiedzieć byle jak, byle zostać zrozumianym. Oczywiście dogadamy się, mówiąc monosylabami i pomagając sobie machaniem rąk, ale trudno będzie wówczas powiedzieć o przyjemnej, satysfakcjonującej konwersacji.
Jaki powinien być język w komunikacji?
Musi być poprawny, ale i adekwatny. Dlatego właśnie nie oczekuję, że każdy będzie mówił polszczyzną Mickiewiczowską – na co dzień byłoby to sztuczne. Przy kawie z koleżankami, przy piwie z kolegami możemy używać zwrotów potocznych, kiedy jednak przenosimy się na salę wykładową czy na zebranie w pracy, sięgamy po język bardziej formalny. Ważna jest bowiem stosowność językowa.
Czy należy wymagać poprawności językowej od celebrytów?
Celebryci, jako osoby publiczne, także powinni odczuwać ciężar odpowiedzialności językowej. Musimy jednak pamiętać, że w przypadku tego typu osób, często język jest elementem kreacji. W tej sytuacji choćby z nadużywania określonych słów, czy ze specyficznego, a niekoniecznie poprawnego, sposobu wysławiania się, czynią swój znak rozpoznawczy. Nie szukałabym zatem szczególnie intensywnie wzorców językowych w tej grupie.
Czy potrafi Pani wskazać celebrytę, który popełnia błędy w mówieniu?
Oj, takiej usystematyzowanej obserwacji nie prowadziłam, ale spośród znanych osób wpadła mi w ucho, a raczej podpadła Dorota Rabczewska (Doda), która nadmiernie, pretensjonalnie wręcz podkreśla „ę” w wygłosie, czyli na końcu wyrazów (będĘ, chcĘ itp.). Na drugim biegunie będzie np. polityk Ryszard Kalisz, który „ą” zaokrągla do kłującego w uszy: „om”.
A nasycenie języka wulgaryzmami np. przez Wojewódzkiego?
Wulgaryzmom w przestrzeni publicznej mówię zdecydowane „NIE”! Bez tego typu sformułowań też można wiele wyrazić. Mocna wypowiedź nie musi zawierać wulgarnych słów. Jeśli chodzi o wspomnianego dziennikarza, to dla porządku odnotujmy, że niekoniecznie przekonuje kreacja pięćdziesięciolatka stylizującego swój język na młodzieżowy, czy prowokacyjnie wulgaryzującego język.
Oczywiście muszę też przyznać, że np. niektóre żarty nie brzmią dostatecznie dobrze, gdy pominie się „dosadne” słowo. W takich sytuacjach mamy wybór: albo opowiadamy takie dowcipy w odpowiednim gronie, uwzględniając okoliczności lub nie opowiadamy ich wcale. Ja takich dowcipów nie opowiadam w ogóle. Choć czasem kusi.
Czy wtrącenia obcojęzyczne, jakich używają Joanna Krupa i Anja Rubik nie „zaśmiecają” języka ojczystego?
Tłumacząc nieco obie panie można wspomnieć, że większość życia spędzają w otoczeniu anglojęzycznym. Nie jest to jednak usprawiedliwienie. Prof. Zbigniew Brzeziński, który już w latach 50. uzyskał obywatelstwo amerykańskie, był doradcą prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego USA, do dziś posługuję się staranną polszczyzną.
Anglicyzmy spotykamy często i pewnie ich nie unikniemy, ale warto mieć świadomość takich „wtrętów”. Zbyt często pojawia się np. kalka z j. angielskiego, czyli słowo „dokładnie”. A można powiedzieć: „tak właśnie”; „z całą pewnością” czy „oczywiście”.
Pamiętajmy, że język jest dynamiczny, zmienia się, ewoluuje. Fakt, że coś jest akceptowalne w mowie potocznej nie musi jednak oznaczać uznawania tego za poprawne na poziomie języka oficjalnego.
Za nami kampania prezydencka. Czy któryś z kandydatów „przemówił do Pani”, urzekając swoim językiem?
Było kilka ciekawych zjawisk, jak choćby maniera kandydata PSL-u, który mówił o sobie… w trzeciej osobie! I tak oto Adam Jarubas stwierdzał: „Jestem przekonany, że Waldemar Pawlak popiera Adama Jarubasa. Pomagał mi współtworzyć mój program”. Oczywiście taki zabieg miał na celu utrwalenie nazwiska kandydata, ale brzmiało to dziwacznie.
Prezydent Bronisław Komorowski odwoływał się natomiast do innowacyjności, ale przez jedno „n”. Mówiąc, skracał głoskę, która powinna wybrzmiewać nieco dłużej i otrzymywaliśmy: „inowacyjność”. Takie potknięcia „rzucają się w uszy”.
Pamiętajmy oczywiście, że w kampanii wyborczej kandydatom towarzyszą emocje i duże zmęczenie, które sprzyjają błędom. Nie oznacza to jednak, że wszystko można usprawiedliwić. Oczekiwałabym bowiem, by Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej posługiwał się staranną, elegancką polszczyzną. Mam wrażenie, że również w tym kontekście, wybór Andrzeja Dudy jest dobrym wyborem.