Trzy ostatnie mecze drugiej kolejki francuskiego turnieju należało zakwalifikować jako „futbol dla koneserów”. Nie wykluczam, że znalazło się kilka(naście) osób, które sobotnie spotkania obejrzało dla własnej przyjemności, nie wgłębiając się specjalnie w specyfikę przedmiotu, jednak jak inaczej niż „pasjonatem” można nazwać kogoś, kto weekendowy wieczór poświęca na rywalizację Islandii z Węgrami. Paradoksalnie jednak, jeśli ktoś systematycznie śledzi rozwój wypadków na francuskich boiskach, wiedział, że to niepozorne na pierwszy rzut oka spotkanie było najciekawiej zapowiadającym się pojedynkiem dnia. Mimo że w dwóch pozostałych grały takie firmy jak Portugalia czy Belgia. Jak wyszło w praktyce?
Zmartwychwstanie Czerwonych Diabłów
Mecz z Irlandią był dla reprezentacji Belgii walką zarówno o przedłużenie szans na awans do 1/8 finału, jak i próbą odzyskania honoru poszarpanego przez Włochów w pierwszej kolejce. Okazja do tego wydawała się jednocześnie prosta i trudna, ponieważ wyspiarze w swoim pierwszym meczu tylko zremisowali ze Szwecją 1:1, ale pokazali próbkę swojego nastawionego na mocną i twardą defensywę futbolu, który Belgom wybitnie nie leży.
Pierwsza połowa była tego dobrym przykładem. Kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami miały „Czerwone Diabły” – podopieczni trenera Wilmotsa przed przerwą mieli piłkę przy nodze przez 67% czasu. Zbita i spójna jak beton, a przy okazji inteligentnie przesuwająca się obrona Irlandczyków nie dawała jednak podchodzić piłkarzom z Beneluxu zbyt blisko swojej bramki. Najlepszą sytuację w pierwszych 45 minutach miał Eden Hazard, jednak piłkarz Chelsea, stojąc niepilnowany kilkanaście metrów przed bramką Irlandczyków, oddał atomowy strzał w górne rzędy trybun.
W szatni Belgów w czasie przerwy prawdopodobnie padły słowa, które trafiły do piłkarzy. Na drugą połowę wyszli oni zmotywowani podobnie jak na pierwszą, jednak poprawę skuteczności można było zauważyć niemal od razu. Trzy minuty po gwizdku sędziego Romelu Lukaku dokładnym strzałem sprzed pola karnego dał prowadzenie „Czerwonym Diabłom”. To niejako ustawiło drugą odsłonę tego spotkania, w której Belgowie w pełni odzyskali twarz po meczu z Włochami. W 61. minucie po pięknym wejściu w pole karne i strzale głową wynik podwyższył Axel Witsel, a dziesięć minut później dzieła zniszczenia dopełnił Lukaku, który trafił po raz drugi wykańczając piękną indywidualną akcję Hazarda. Po tym spotkaniu Belgia ma na swoim koncie cztery punkty, które praktycznie oznaczają już awans do następnej rundy turnieju. Wyspiarze natomiast pozostali z jednym oczkiem i bólem głowy, który może być tym większy, że w ostatniej kolejce czeka ich spotkanie z liderami grupy – Włochami.
Belgia – Irlandia 3:0 (0:0)
Bramki: Lukaku (48., 70.), Witsel (61.)
Belgia: Courtois – Meunier, Alderweireld, Vermaelen, Vertonghen – Witsel, Dembele (57. Nainggolan) – Carrasco (64. Mertens), De Bruyne, Hazard – Lukaku (82. Benteke)
Irlandia: Randolph – Coleman, O’Shea, Clark, Ward – Hendrick, Whelan, McCarthy (62. McClean), Brady – Hoolahan (71. McGeady) – Long (78. Keane)
Legionista naprawił błędy piłkarza Lecha
Spotkanie Islandii z Węgrami bez wątpienia było rywalizacją dwóch największych niespodzianek pierwszej kolejki Euro. Debiutanci z dość odległej od kontynentu wyspy w swoim pierwszym meczu w historii mistrzostw Europy poważnie postraszyli faworyzowaną Portugalię i z Saint-Etienne wywieźli remis 1:1. Węgrzy natomiast zaprezentowali kawał dobrego futbolu w meczu z sąsiadującą Austrią i w pełni zasłużenie wygrali 2:0. Te okoliczności sprawiały, że teoretycznie najsłabiej zapowiadający się mecz tego turnieju stał się walką o dominację w grupie F.
W pierwszej połowie częściej do sytuacji dochodzili Islandczycy. Pierwszą w 30. minucie zmarnował Gudmundsson, który ograł obrońcę Lecha Poznań – Kadara – ale w sytuacji sam na sam strzelił prosto w węgierskiego bramkarza. To, co nie udało się z akcji, wyszło dziesięć minut później z rzutu karnego. Wspomniany już piłkarz z Ekstraklasy sfaulował rywala w polu karnym, a Gylfi Sigurdsson wykorzystał jedenastkę.
Po zmianie stron Islandczycy niespodziewanie cofnęli się do defensywy i jako cel postawili sobie obronę korzystnego wyniku. Nie było to łatwe, ponieważ rozochoceni Węgrzy atakowali coraz intensywniej. Przed upływem siedemdziesięciu minut gry trener Madziarów zdecydował się posłać na boisko króla strzelców Ekstraklasy – Nemanję Nikolica. Piłkarz warszawskiej Legii nie zawiódł. Dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry „Niko” posłał mocne dośrodkowanie wzdłuż linii końcowej boiska, a piłkę do własnej bramki skierował obrońca Islandczyków Birkir Saevarsson. W ten sposób Węgrzy nie tylko uratowali remis, ale także utrzymali się na niespodziewanym pierwszym miejscu w grupie F i mogą praktycznie szykować się już na 1/8 finału. Debiutanci natomiast po dwóch remisach są wiceliderem i prawdopodobnie nawet remis w ostatnim spotkaniu z zawodzącą Austrią da im sensacyjny awans do dalszej fazy turnieju.
Islandia – Węgry 1:1 (1:0)
Bramki: G.Sigurdsson (39. – karny) – Saevarsson (88. – sam.)
Islandia: Halldorsson – Saevarsson, R.Sigurdsson, Arnason, Skulason – Gudmundsson, G.Sigurdsson, Gunnarsson (66. Hallfredsson), B.Bjarnason – Sigthorsson (84. Gudjohnsen), Bodvarsson (69. Finnbogason)
Węgry: Kiraly – Lang, Guzmics, Juhasz (85. Szalai), Kadar – Kleinheisler, Gera, Nagy – Stieber (67. Nikolić), Priskin (67. Bode), Dzsudzsak
Festiwal nieskuteczności
Już po pierwszych meczach istniały podstawy do tego, aby o Portugalii i Austrii mówić jako o rozczarowaniach francuskiego turnieju. Piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego walczyli jak równy z równym przeciwko… turniejowemu beniaminkowi z Islandii, a Austriacy zostali gładko ograni przez wracających na Euro po 44 latach Węgrów. Sobotni mecz w Paryżu tylko potwierdził, że w ojczyznach Da Gamy i Mozarta ten turniej będzie po latach kojarzony raczej z zawiedzionymi nadziejami.
W pierwszej połowie oba zespoły miały kilka dobrych szans do wyjścia na prowadzenie. Najpierw austriacki napastnik Harnik z najbliższej odległości uderzeniem głową nie wcelował w bramkę. W 28. minucie, po krótko rozegranym rzucie rożnym, w słupek trafił strzelec bramki dla Portugalczyków z pierwszego spotkania – Nani. Najlepszą okazję w 40. minucie stworzyli sobie piłkarze spod Alp – David Alaba uderzył z ostrego kąta, a zmierzającą do bramki piłkę z linii bramkowej wybił Vieirinha. Do szatni oba zespoły schodziły z poczuciem niewykorzystanej szansy.
Po przerwie obraz gry się nie zmienił. Oba zespoły ponownie postawiły przede wszystkim na atak, ale zdecydowanie więcej z gry mieli Portugalczycy. Najaktywniejszym piłkarzem bezsprzecznie był Cristiano Ronaldo. Dziesięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy jego bardzo mocny wybronił austriacki bramkarz – Almer. Najlepszą okazję do strzelenia gola gwiazdor Realu miał jednak w 78. minucie, kiedy został sfaulowany w polu karnym i sam podszedł do podyktowanej jedenastki. Piłkarz znany z wykorzystywania karnych w barwach Realu, w reprezentacyjnej koszulce trafił jednak tylko w słupek. Cztery minuty przed końcem trzykrotny zdobywca Złotej Piłki strzałem głową w końcu pokonał austriackiego bramkarza, ale w momencie dośrodkowania był na spalonym, więc sędzia nie mógł uznać jego trafienia. Bezbramkowy remis oznacza, że oba zespoły muszą wygrać swój mecz w ostatniej kolejce, aby móc myśleć o awansie. Patrząc jednak na ich skuteczność w trwającym turnieju, należy zacząć się zastanawiać, czy to przypadkiem Węgrzy i Islandczycy nie są faworytami nadchodzących spotkań.
Portugalia – Austria 0:0
Portugalia: Patricio – Vieirinha, Pepe, R.Carvalho, Guerreiro – Quaresma (71. Mario), W.Carvalho, Moutinho, Gomes (83. Eder) – Nani (89. R.Silva), Ronaldo
Austria: Almer – Klein, Proedl, Hinteregger, Fuchs – Ilsanker (87. Wimmer), Baumgartlinger – Harnik, Alaba (65. Schoepf), Arnautović – Sabitzer (85. Hinterseer)